Decyzja o wystawieniu na drugim miejscu w okręgu podwarszawskim Michała Kamińskiego i ciche wsparcie dla kandydatury Romana Giertycha do Senatu budzą emocje w samej partii Ewy Kopacz. Czy lewica przegapi więc taką okazję, by postarać się podebrać Platformie zwolenników? Mało prawdopodobne.

Kształt list PO powinien również ucieszyć polityków PiS. Bezpowrotnie minęły już czasy, gdy Platforma miała moc przyciągania do polityki nowych twarzy, które torowały jej drogę do sukcesu. Wprawdzie nic nie wskazuje na to, by takimi ludźmi mogła się pochwalić partia Jarosława Kaczyńskiego, ale na pewno nie ma ich też na listach PO.

Na eksponowanych miejscach znaleźli się za to politycy, którzy będą lojalni wobec pani premier. Przede wszystkim jej najbliżsi współpracownicy lub osoby, które Ewie Kopacz zawdzięczają polityczne awanse – szef jej gabinetu Marcin Kierwiński, rzecznik prasowy Cezary Tomczyk, dwóch doradców (prócz Kamińskiego również Sławomir Nitras), wicepremier Tomasz Siemoniak czy nowi ministrowie Marian Zembala i Adam Korol. Nie twierdzę, że to bezwartościowe kandydatury, Siemoniak, Kierwiński, Nitras czy Rafał Trzaskowski to ludzie kompetentni. Wszyscy jednak postawili na Ewę Kopacz i będą tworzyć lojalne wobec niej zaplecze.

Członkowie pozostałych frakcji – schetynowcy i spółdzielcy – zostali pognębieni. Szef MSZ Grzegorz Schetyna startuje z Kielc – regionu, z którym nie ma nic wspólnego. Szef Klubu PO Rafał Grupiński musiał ustąpić miejsca mistrzowi olimpijskiemu w rzucie młotem. „Spółdziel- nia" zaś została osłabiona wymuszoną decyzją Andrzeja Biernata o wycofaniu się z wyborów. Wielu jego sojuszników tak bardzo straciło ostatnio na znaczeniu, że frakcję nazwano spółdzielnią inwalidów.

Tylko po co Kopacz takie roszady? Mogą one być sygnałem jednego: Ewa Kopacz buduje własną frakcję przed wyborami, które zamierza przegrać.