Lisek, jako jeden z nielicznych polskich eurodeputowanych, mieszka z rodziną w Belgii. Od trzech lat wynajmuje dom w szeregowcu. Zabudowania są po obu stronach ulicy. Dzielnica uznawana jest za bezpieczną, jest w niej wiele ambasad. Na jego ulicy nie było wcześniej włamań.
- W piątek po południu zadzwoniła osoba, która pilnuje domu podczas naszej nieobecności. Poinformowała, że frontowe drzwi są wyłamane łomem - relacjonuje Lisek w rozmowie z "Rz". W tym czasie poseł był w Gdańsku, odwiedzał groby bliskich.
Patrol policji przyjechał tuż po zgłoszeniu, ale na ekipę kryminalistyczną trzeba było czekać do soboty. Specjaliści nic podejrzanego nie znaleźli. - Jutro udam się do szefa policji w tym okręgu, bo badanie śladów po ponad dobie wydaje mi się mało profesjonalne - mówi polityk i dodaje, że w tym czasie padał deszcz, który mógł zmyć ewentualne ślady na drzwiach.
W tym czasie Lisek dotarł do Brukseli i mógł ocenić straty. Okazało się, że włamywacze nie zainteresowali się leżącym na wierzchu prawie nowym iPadem, konsolą do gier, dość cennym aparatem fotograficznym, ani żadnym ze sprzętów elektronicznych. Nie ruszyli również pieniędzy, które znajdowały się w skarbonce syna posła. - Wszystkie szuflady i szafy były pootwierane. Większość rzeczy znalazła się na podłodze. Szafki opróżniono we wszystkich pokojach: w salonie, sypialni i w pokojach dzieci. Na podłodze leżała biżuteria, wygląda na nietkniętą, ale musi ocenić to żona - opowiada eurodeputowany.
- Może ktoś spłoszył złodziei - dodaje, ale stwierdza, że na wszelki wypadek mieszkanie zostanie dodatkowo sprawdzone, co zaproponowała policja. Mają to zrobić specjaliści od wykrywania podsłuchów.