Jeszcze nigdy analiza danych statystycznych nie odgrywała tak kluczowej roli dla kształtowania działań państw, dotykających bezpośrednio ogółu ich obywateli. Jednocześnie wzięcie pod uwagę informacji, jakiej dostarczają nam dane wciąż może znacznie poprawić sposób funkcjonowania w pandemii.
Zaskakuje, że „liczba dnia" od której dzień zaczynają miliony Polaków – dobowy przyrost przypadków COVID – jest, po bliższym przyjrzeniu, niemal całkowicie pozbawiona wartości informacyjnej.
Czytaj także: PiS zmusi lekarzy do pracy przy chorych z Covid-19
W zgodnej opinii specjalistów COVID-19 charakteryzuje się wysokim odsetkiem nosicieli, a więc zakażonych wirusem, którzy nie wykazują objawów choroby (określenie „nosiciel", powszechnie używane np. w odniesieniu do np. HIV, wydaje się nam lepsze niż „chory bezobjawowy"). Z tego powodu ogromna ich większość umyka procedurom diagnostycznym – pojawiają się szacunki wskazujące, że ta ciemna liczba zakażonych kilkukrotnie przekracza liczbę zdiagnozowanych (kluczowym dowodem są testy serologiczne dużych populacji, ukazujące jaki odsetek miał kontakt z wirusem – COVID-19 Seroprevalence Surveys).
Mamy więc do czynienia z dwiema zasadniczymi grupami zakażonych koronawirusem: chorymi, którzy potrzebują diagnostyki i leczenia oraz nosicielami, których należy izolować, aby nie rozprzestrzeniali choroby. O ile tych pierwszych (zwłaszcza w ciężkim przebiegu) zidentyfikować dość łatwo (zwykle sami szukają pomocy), tych drugich szukać dużo trudniej (stanowią nieobserwowaną, „ciemną liczbę"). Dobowy przyrost przypadków jest sumą pozytywnie przetestowanych osób z obu grup – zaś dane o obłożeniu szpitali wskazują, że dominują w niej nosiciele (nie potrzebujący pomocy medycznej).