Trzy dni czekał ciężko chory pacjent oddychający przy pomocy respiratora na miejsce na oddziale intensywnej terapii (OIT) dużego szpitala. Rodzina odrzuciła ofertę przewiezienia do Zielonej Góry, bo chciała, by leżał we Wrocławiu. Miejsce się znalazło dzięki znajomościom. Niedawno inny chory z Wrocławia jechał na intensywną terapię aż do Poznania.
– Od początku października Związek Zawodowy Anestezjologów (ZZA) otrzymuje podobne sygnały z całej Polski – przyznaje przewodniczący związku dr Jerzy Wyszumirski. – Prawdopodobnie wynika to z próby oszczędności, bo OIT generują najwyższe koszty w całym szpitalu, i choć są procedurami ratującymi życie, są limitowane – mówi szef ZZA.
Data nie jest przypadkowa. Od 1 października obowiązuje ustawa o sieci szpitali, zmieniająca system finansowania z efektywnościowego na ryczałtowy. Teraz to dyrektor decyduje, które procedury sfinansuje w ramach stałej kwoty.
A leczenie na intensywnej terapii jest najdroższe. – Amerykanie obliczyli, że pierwsza doba kosztuje ponad 10 tys. dol., czyli ponad 36 tys. zł. W kolejnych koszty obniżają się do 5 tys. dol. (17,9 tys. zł) i stabilizują na poziomie 4 tys. dol. (14,3 tys. zł). Leki i technologie są w Polsce te same, więc tak samo drogie – mówi prof. Krzysztof Kusza, prezes Polskiego Towarzystwa Anestezjologii i Intensywnej Terapii. W Polsce najwyższa stawka dobowa za takiego pacjenta to 3,1 tys. zł. Jeśli trzeba podać mu drogie leki (np. przeciwgrzybiczy za 20 tys. zł za dobę), koszty idą w dziesiątki tysięcy.
– Dlatego szefom szpitali opłaca się wyłączać łóżka intensywnej terapii, np. zarządzając dwutygodniową dezynfekcję lub remont. I odsyłać niewygodnych pacjentów do innej placówki – zdradza jeden z lekarzy. Zdarza się też, że szpital przyjmuje lżej chorych, ustabilizowanych już pacjentów, którzy nie narażają go na duże koszty.