Walka z bezrobociem na Białorusi zaczęła się w 2015 roku, gdy prezydent Aleksander Łukaszenko podpisał dekret „o zapobieganiu społecznemu pasożytnictwu". Wtedy rządzący od prawie ćwierćwiecza białoruski przywódca zdecydował, że osoba, która ponad sześć miesięcy w ciągu roku nie płaci podatków, musi zapłacić karę w wysokości 420 rubli (równowartość 750 złotych). Ci, których nie stać na zapłacenie kary, mieli być kierowani na 15 dni aresztu i zmuszani do prac społecznych. Wywołało to najliczniejsze od lat protesty na Białorusi, po których Łukaszenko po raz pierwszy się cofnął i stwierdził, że „dekret trzeba dopracować".
Dopracowana ustawa, którą niebawem mają zaprezentować władze w Mińsku, znów wywołuje kontrowersje. Szefowa komisja ds. pracy i polityki społecznej białoruskiego parlamentu Tamara Krasowska zapowiedziała, że kwestią zatrudnienia bezrobotnych będą się zajmowały specjalne komisje, w których zasiądą m.in. deputowani, funkcjonariusze Ministerstwa Spraw Wewnętrznych oraz przedstawiciele lokalnych urzędów pracy.
Nie obędzie się bez kar. Bezrobotni, którzy nie przyjmą oferty pracy, będą musieli pokrywać całkowity koszt usług komunalnych. Obecnie Białorusini płacą ok. 75 proc. wartości za zużycie m.in. wody, prądu czy gazu. Resztę dopłaca państwo. Średnio utrzymanie 2-pokojowego mieszkania w Mińsku, w którym zameldowane są trzy osoby, kosztuje miesięcznie ok. 80 rubli (równowartość 150 złotych). Z zapowiedzi szefowej parlamentarnej komisji wynika, że bezrobotni zapłacą za takie mieszkanie o 25 proc. więcej.
– Większość Białorusinów zarabia równowartość 525–700 złotych (150–200 dolarów) – mówi „Rzeczpospolitej" Jarosław Romańczuk, znany białoruski ekonomista.
Ale to niejedyna kara „za pasożytnictwo", która może się pojawić w zredagowanej prezydenckiej ustawie. – Jeżeli ktoś może, ale nie chce pracować, trzeba mu dać szpadel w zęby i niech pracuje – mówił w sierpniu białoruski prezydent. – Jak zmusić alkoholików do roboty? Są na to specyficzne metody – stwierdził wtedy Łukaszenko.