W niedzielny wieczór wszystko odbyło się zgodnie z planem, chociaż do samego głosowania w Knesecie nad wotum zaufania dla nowego rządu nie było jasne, czy ustępującemu premierowi Benjaminowi Netanjahu uda się wyłuskać swoimi sprawdzonymi sposobami co najmniej dwu deputowanych z partii koalicyjnych.
Nowa koalicja złożona z ośmiu ugrupowań uzyskała w 120-osobowym Knesecie poparcie 60 posłów, a obóz Netanjahu 59, przy jednym wstrzymującym się. Już to świadczy o kruchości nowego obozu rządowego. W tym czasie w Tel Awiwie i innych miastach trwał festiwal radości nie tyle zwolenników nowego premiera, ile przeciwników Netanjahu, który po 12 latach nieprzerwanych rządów (a w sumie 15) został zmuszony do przejścia do opozycji.
Decydujące okazały się głosy sześciu deputowanych niewielkiego ugrupowania religijno-nacjonalistycznego Jamina (po polsku – na prawo). Jej przywódcy Naftali Bennettowi było wprawdzie ideologicznie bliżej do ugrupowania Netanjahu, ale ostatecznie stanął po stronie sześciu centrowo-lewicowych partii, które zapewniły sobie wsparcie ugrupowania izraelskich Arabów Raam. – Musimy zmienić układ sił politycznych w kraju – tłumaczył Mansur Abbas, szef Raam.
Nigdy w 73-letniej historii państwa żydowskiego przedstawiciele jego prawie dwumilionowej arabskiej społeczności nie byli pełnoprawnymi partnerami koalicji w żadnym z 35 dotychczasowych rządów. Ani też żaden z 12 premierów Izraela nie był tak głęboko wierzącym Żydem, za jakiego uchodzi Naftali Bennett. Jest pierwszym szefem rządu noszącym nieustannie kipę jako widoczny dowód wiary.
Jest też gorącym zwolennikiem żydowskiego osadnictwa na okupowanym Zachodnim Brzegu. Argumentuje, że jest to historyczny obszar Izraela, czego niezbite dowody znajdują się w Biblii. – Nie można okupować własnej ziemi – udowadnia. W niedzielnym przemówieniu w Knesecie obiecał, że zapewni „narodowe interesy Izraela w strefie C" Zachodniego Brzegu, czyli na obszarze dwu trzecich ziem okupowanych znajdujących się obecnie pod wyłączną administracją Izraela. Kilka lat temu przedstawił plan aneksji tego obszaru do państwa żydowskiego wraz z 80 tys. Palestyńczyków. Ci pewnie by nie protestowali zbyt energicznie. W końcu w Izraelu żyje się lepiej, a palestyńskie nadzieje na własne państwo nie materializują się od lat.