Przy takich wydarzeniach jak szczyt w Brukseli prezydent Lech Kaczyński na własne życzenie pakuje się w kłopoty. Można zaryzykować tezę, że starcie przegrywa z własnej woli. Popełnił błąd, ruszając do boju ze straconej pozycji. A liderzy Platformy Obywatelskiej na takie okazje zawsze czekają jak myśliwi na zwierzynę.
Zamieszanie, jakie politycy PO robią z powodu wyjazdu prezydenta do Brukseli, nie jest przypadkowe. To wynik prowadzonej od jakiegoś czasu wyrafinowanej strategii. Jest ona konsekwentna, dość przejrzysta i niezbyt trudna w realizacji.
[srodtytul]Prowokacja za prowokacją[/srodtytul]
Wynika z dwóch założeń. Po pierwsze, że niechęć dużej części wyborców do Prawa i Sprawiedliwości oraz do braci Kaczyńskich jest tak duża, iż każdy konflikt z nimi działa na korzyść Platformy. Po drugie – że Lech Kaczyński gra tak nieumiejętnie, iż każda próba jego obrony czy przejścia do kontrataku zostanie przez ten elektorat źle odebrana. Panuje zatem przekonanie: „on sam się ośmieszy, dajmy mu tylko działać”.
Stratedzy Platformy wierzą, że duża część „antykaczystowskiego” elektoratu z ochotą wynajduje w prezydencie wady czy śmieszności. Stąd żaden spór między premierem a głową państwa nie jest łagodzony, lecz dodatkowo wyostrzany. Poza tym platformerscy spin doktorzy doskonale wiedzą, jak bardzo Lech Kaczyński jest wrażliwy na swoim punkcie, czuły na brak okazywanego mu szacunku, jak trudno znosi chamstwo i prowokacje. Nie tracą więc żadnej okazji, by to wykorzystać.