- Musimy pokazać, że się zmieniamy. Inaczej ten wiatr zmian zmiecie też nas - mówił nam jeszcze kilka dni temu jeden z prominentnych polityków PSL. Do zmian publicznie namawiał były prezes ludowców Waldemar Pawlak, który twierdził, że Janusz Piechociński powinien oddać stery w młodsze ręce.
Zwolennicy zmian byli przekonani, że zebrali wystarczająco duże siły. – Wszystko już jest jasne. Pozamiatane – mówił nam jeszcze w czwartek jeden z nich. - Głosy są policzone - dodawał inny, a Pawlak w polsatowskim programie "Premierzy" potwierdził oficjalnie, że zgłosi wniosek o odwołanie obecnego szefa.
Ostatecznie jednak Piechociński posadę zachował. Co się stało? Po kolei. Wniosek o uzupełnienie porządku obrad o głosowanie nad odwołaniem obecnego prezesa miał zgłosić Pawlak. Zrobił to jednak ktoś inny - jeden z działaczy z dalszego szeregu. - I to bardziej z siódmego, niż z trzeciego - przyznaje nam jeden z posłów obecnych na posiedzeniu rady. Wniosków było więcej - część ludowców chciała ocenić urzędowanie ministrów z PSL, m.in. Marka Sawickiego oraz wyznaczyć Józefa Zycha na kandydata na marszałka Sejmu.
Głosowanie poprzedziła długa dyskusja. Nie dotyczyła jednak oceny prezesury Piechocińskiego, a sposobu, w jaki wniosek ma być głosowany - jawnie czy tajnie. Po ponad godzinie decyzja zapadła - głosowanie będzie jawne. Jego wynik był ostatecznie pomyślny dla Piechocińskiego. Stosunkiem 34-56 wniosek został odrzucony i głosowania w sprawie odwołania prezesa nie było. I tu zaskoczenie. Przeciw był m.in. Władysław Kosiniak-Kamysz - ten, który miał zastąpić Piechocińskiego.
- Pewnie sobie przekalkulował, że wynik na jesieni może być słaby i nie chciał brać za niego odpowiedzialności - rozważa jeden z ludowców.