Kandydatów na szefa SLD było dziesięcioro. To sporo, biorąc pod uwagę, że partia jest pogruchotana serią porażek wyborczych z minionego roku.
Ale gdy nie wiadomo, o co chodzi, zazwyczaj chodzi o pieniądze. SLD co prawda po raz pierwszy w swej historii nie weszło do Sejmu, ale mimo to zapewniło sobie subwencje z budżetu państwa. To około 4 mln rocznie przez cztery lata, a zatem starczy na wygodne posady dla władz, nawet jeśli Sojusz nie będzie już uprawiać żadnej realnej polityki.
A prawda jest taka, że czas SLD systematycznie, z wyborów na wybory, traci poparcie. Wyborców liberalnych światopoglądowo ukradła mu Platforma, a elektorat socjalny został uwiedziony przez PiS. Twardych wyborców ideologicznych – sierot po PRL, beneficjentów komunizmu, przedstawicieli dawnego aparatu władzy i represji – jest coraz mniej, bo prawa biologii są nieubłagane. – Dziś na SLD w dawnej postaci nie ma już miejsca – mówi jeden z młodych działaczy, który w wyborach popierał 36-latka Krzysztofa Gawkowskiego, sekretarza generalnego SLD i zwolennika budowania Zjednoczonej Lewicy w oparciu o nowe środowiska. Gawkowski, lansując tę wizję na spotkaniach z działaczami w terenie, trafił jednak na betonowy opór. I wybory przegrał – do drugiej tury zabrakło mu około setki głosów. W pierwszym starciu zwyciężył lider SLD na Mazowszu Włodzimierz Czarzasty (5,3 tys. głosów), wyraźnie wyprzedzając byłego wicemarszałka Sejmu Jerzego Wenderlicha (3,3 tys. głosów). To oni zmierzą się w sobotę w drugiej turze podczas głosowania na zjeździe SLD. – W takiej konfrontacji Czarzasty ma już właściwie zwycięstwo w kieszeni – twierdzi nasz rozmówca z władz SLD.
Takie wyniki wyborów pokazują stan świadomości wśród 60 proc. z 21 tys. członków SLD, którzy poszli do głosowania. Do drugiej tury przeszli – używając klasycznego cytatu z Jarosława Kaczyńskiego – „politycy lewicowi średnio-starszego pokolenia". To dawni działacze PZPR, patrioci SLD, politycy zwalczający pomysły porzucenia zmurszałego szyldu i otwarcia się na inną lewicę. Chcą sztandar SLD nieść dalej – tyle że może to oznaczać, iż będą go musieli wyprowadzić.
Kolejne wybory są dopiero za 2,5 roku – do samorządów. Sojusz w miastach, powiatach i województwach jeszcze się trzyma – to obok europarlamentu ostatnie przyczółki lewicy. Tyle że do kolejnych wyborów SLD może nie przetrwać, bo nie ma pomysłu na miejsce w polityce. Partia nie jest obecna w żadnym z bieżących sporów dotyczących rządów PiS. W dodatku młodzi – Gawkowski, szef SLD na Śląsku Marek Balt czy rzecznik SLD Dariusz Joński – mogą opuścić SLD w sobotę, gdy partia wskaże na swego lidera kontrowersyjnego Czarzastego, bohatera afery Rywina sprzed ponad dekady. Młodzi żyją ideą współpracy z innymi ugrupowaniami i politykami, w tym Barbarą Nowacką, która poprowadziła Zjednoczoną Lewicę do minimalnie przegranych wyborów parlamentarnych. Szukają patronatu Aleksandra Kwaśniewskiego, który od lat prezentuje podobne myślenie. I liczą, że pójdzie za nimi część radnych, burmistrzów i prezydentów z SLD, co byłoby gwoździem do partyjnej trumny. – Młode pokolenie SLD dojrzało i jest gotowe do przejęcia partii. A wygrana Czarzastego to koniec ich nadziei – twierdzi wpływowy członek władz SLD, zachowujący neutralność w tym sporze. Czy rację ma Czarzasty ze swym patriotyzmem SLD, czy Gawkowski z lewicowym internacjonalizmem? Prawdopodobnie żaden z nich. Od afery Rywina SLD nie pomagają prowadzone na przemian operacje „odmładzania i jednoczenia lewicy" oraz „powrotu do źródeł i szyldu SLD". Jeśli w 2007 r. przegrał młody Wojciech Olejniczak, który lansował koncepcje SLD jako składnik koalicji Lewica i Demokraci, jeśli w 2015 r. przegrał stary Leszek Miller, który obiecał odbudować siłę SLD, a doprowadził partię do największej katastrofy w jej historii – to prawda może być po prostu taka, że SLD w żadnym wcieleniu nie jest już wyborcom potrzebny. Ale trwać będzie, przynajmniej dopóki sejf jest napełniany.