Od 23 stycznia obowiązuje nowelizacja ustawy o służbie cywilnej. Dotyczy głównie 1,6 tys. urzędników na wyższych stanowiskach. W ciągu 30 dni mają zostać zwolnieni, chyba że zostaną im zaoferowane nowe warunki pracy lub płacy. Jak ustaliła „Rzeczpospolita", urzędników, z którymi rząd współpracę przedłuży, czeka obniżka pensji. – Staramy się uśredniać ich płace – potwierdza szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa.
Zdaniem polityków PiS obecne różnice w zarobkach są krzywdzące. – Niektórzy dyrektorzy departamentów w ministerstwach zarabiają nawet 15 tys. zł, inni dwukrotnie mniej – tłumaczy Henryk Kowalczyk, szef Komitetu Stałego Rady Ministrów.
Dlatego KPRM chce, by płace dyrektorów wszędzie były ustalane na podstawie tych samych mnożników. Takie wskazówki Beata Kempa przekazała już dyrektorom generalnym.
Zaleciła, by wynagrodzenie zasadnicze dyrektora departamentu wynosiło 10,3 tys. zł brutto. Jego zastępca ma zarobić 9,4 tys. zł, a dyrektor generalny – 11,2 tys. zł. Dochodzą do tego dodatki za wysługę lat i funkcyjne. Te ostatnie wynoszą od 880 do 3,9 tys. zł. Ale nawet po ich uwzględnieniu urzędnikom trudno będzie osiągnąć zarobki z czasów PO. Dyrektorzy departamentów zarabiali średnio 13 tys. zł brutto, a dyrektorzy generalni – 17 tys. zł.
Teoretycznie możliwe będzie zaoferowanie im wyższych zarobków. Pozwala na to rozporządzenie płacowe, nad którym rząd kończy prace. Zgodnie z nim pensja brutto może wynieść nawet 19 tys. zł, nie licząc dodatku za wysługę lat.