Marcin Duma, IBRiS o sondażach: Różnią się i będą się różnić

Sondaże oddziałują na wąską grupę Polaków – uważa Marcin Duma, prezes pracowni sondażowej IBRiS.

Aktualizacja: 13.09.2023 10:24 Publikacja: 04.08.2023 03:00

Marcin Duma, IBRiS o sondażach: Różnią się i będą się różnić

Foto: BARTEK SYTA

Czy IBRiS zawyża notowania PiS i Konfederacji?

Po zobaczeniu tego, co dzieje się w mediach społecznościowych, rzeczywiście można nabrać takich wątpliwości. Wyniki nie są takie, jakich internauci by oczekiwali, a to oznacza, że coś musiało się stać na naszym zapleczu. Co ciekawe, takie próby dezawuowania badań opinii obserwujemy co wybory. W tej kampanii wyborczej widzimy najbardziej intensywną próbę stłuczenia termometru wyborczego.

Sondaż IBRiS pokazuje wzrost poparcia dla PiS i Konfederacji oraz spadek Koalicji Obywatelskiej. Wasze sondaże różnią się od sondaży Kantaru, w których KO zrównuje się z PiS, co potwierdza też CBOS.

Mieliśmy sytuacje, gdy w badaniach Kantaru KO prowadziła z PiS. Jeżeli PiS wyprzedza teraz KO o 1 punkt – według Kantaru – to zgodnie z tą logiką można stwierdzić, że PiS odrobił straty. Taka analiza niespecjalnie przybliża nas do prawdy. Badania różnią się między sobą i będą się różnić. Wynika to z metod, które są stosowane do ich przeprowadzenia. Czy to oznacza, że jedne są lepsze, a drugie gorsze? Wydaje mi się, że jest to za daleko idący wniosek. Każde z badań niesie ze sobą istotną wartość poznawczą. Z każdego z nich otrzymujemy wartościową informację. Nawet gdy konkretne wyniki się nam nie podobają, albo się rozjeżdżają. Konfederacja ma w IBRiS 14–15 proc., a w Kantarze zaledwie 7–8 proc. Konstrukcja tych dwóch badań jest trochę inna. Kantar robi badania twarzą w twarz, w których ankieter przychodzi osobiście do respondenta, siada naprzeciwko i po kolei przechodzi przez kwestionariusz. Nasze badania są telefoniczne – do nikogo nie przychodzimy. Czy to ma wpływ na wyniki wywiadu? Tak, bo bezpośrednia obecność ankietera w miejscu, w którym przebywa respondent, wywołuje tzw. efekt ankieterski. Przez bezpośredni kontakt odpowiedzi mogą być wypaczone. Czy to wypaczenie wpływa pozytywnie na wynik, to już nie ma znaczenia. Nie można łatwo przesądzić o tym, który z tych sondaży jest dokładniejszy. Każdy z nich będzie niósł ze sobą informacje, jak zmieniają się notowania i nastroje. Czy one będą spójne? Nie, bo okazuje się, że w sondażach twarzą w twarz Konfederacja od pół roku nie rośnie. A w sondażach telefonicznych – nie tylko IBRiS – Konfederacja miała na początku roku 6 proc., a teraz ma 12 proc. Wyraźnie widać, że obie metody dają trochę różne wyniki.

Czytaj więcej

Hołownia: Moim celem nie jest własna kariera polityczna

Na jakiej podstawie wyłaniacie ankietowanych?

Aby oddać pełną reprezentatywność i odzwierciedlić społeczne poglądy, trzeba sprawić, żeby każdy obywatel z grup, które badamy, miał jednakową szansę, by znaleźć się w tym badaniu. Stosujemy technikę polegającą na losowaniu numerów telefonów. Nie pobieramy ich z żadnej bazy ani od operatorów telefonii komórkowych. Nie wszyscy zgadzają się na udział w takim badaniu, dlatego badacz zawsze ma przygotowaną pulę rezerwową. Nie jest to tysiąc kompletnie losowych numerów z całej Polski. Wiemy mniej więcej, ile osób w określonym miejscu, wieku i wykształceniu potrzebujemy do tego, żeby oddać to, jak wygląda dzisiaj podział społeczny w Polsce. 

Przemysław Wipler mówił, że można kupić przychylny sondaż w IBRiS. Miało to wtedy kosztować 6800 zł...

Przemysław Wipler przekonuje, że każdy może kupić sobie sondaż, „ja kupiłem sondaż za 6800 zł”. Gdy widzimy sondaż w jakimś medium, to uwaga, to medium również go kupiło. 

Ale razem z wynikiem końcowym?

Przemysław Wipler nic nie powiedział o kupnie wyniku. Jest prawnikiem i doskonale rozumie, jakie są konsekwencje postawienia takiej tezy. Dlatego powiedział, że kupił go za 6800 zł, w którym partia, która nie istnieje, miała 19 proc. To interpretowanie jego słów w wygodny dla siebie sposób, żeby móc zaatakować sondażownie. Pierwszym medium, które postanowiło to wykorzystać, była TVP w 2016 roku. Zaatakowano nasze sondaże, w których pokazaliśmy, że Nowoczesna jest partią, która bardzo dobrze radzi sobie z PiS i jest w stanie z nim rywalizować. Wtedy w „Wiadomościach” zostaliśmy zdemaskowani jako opozycyjna sondażownia. Dzisiaj te zarzuty są zupełnie odwrotne. Być może taki już jest smutny los sondażowni.

Zamawiająca partia nie może wpłynąć u was na wynik sondażu?

Partie zamawiają sondaże, to prawda. W tych wyborach nie pracujemy z żadną partią polityczną. Gdyby jakieś ugrupowanie przyszło do nas i powiedziało, że potrzebuje sondażu z czwórką z przodu, to uprzejmie poprosiłbym ich o to, żeby poszli szukać gdzieś indziej. Nie wyobrażam sobie, żeby taka formuła była uczciwa. Wśród poważnych sondażowni w Polsce w ogóle nie ma takiej możliwości. Sondaże oddziałują na wąską grupę Polaków – polityków. Wyniki sondaży mogą docierać maksymalnie do 10–15 proc. Polaków, ze względu na niskie zainteresowanie polityką.

Pojawiają się głosy, że pan jako szef sondażowni nie powinien wypowiadać się politycznie.

Wyniki badań zawsze wymagają pewnego omówienia i interpretacji. Wypowiedzi, które czynię na temat sondaży, są w zasadzie próbą wytłumaczenia tego, co w nich widzimy poza liczbami. Jak również skąd wzięły się konkretne liczby i dlaczego się zmieniły.

Czytaj więcej

Sondaż. Wszystkie partie na podium tracą. Jedna trzecia Polaków nie zagłosuje

Niekoniecznie. Jeden z internautów wypomina panu stwierdzenie o tym, że „nie ma już efektu 4 czerwca” i ocenia, że nie jest do ekspercka analiza, tylko dyletanctwo.

Nie wątpię, że taka opinia mogła paść. Jest ona związana z głęboką wiarą, że ten efekt wciąż trwa. To trochę jak ze Słowackim, który „jak nie zachwyca, kiedy tysiąc razy tłumaczyłem mu, że zachwyca” – w tym wypadku jest to 4 czerwca. IBRiS nie jest firmą, tylko fundacją, co sprawia, że niektóre z naszych badań nie są stricte sondażowe: kto zyskał, kto stracił. Zajmujemy się również badaniami ilościowymi i jakościowymi, które dają nam bardzo szeroki obraz polskiego społeczeństwa. Kwartalnie taki raport przedstawiamy liderom opinii, żeby dać im punkt odniesienia poza codziennym konfliktem politycznym. Moja opinia o 4 czerwca nie wynika tylko z mojego widzimisię, tylko danych, które zebraliśmy. Czy jesteśmy w stanie pokazać wszystkie dane przy okazji jednej publikacji? Nie, każdy materiał prasowy jest ograniczony. Nie wszystko jest pracą badawczą na kilkaset stron. Pewne uproszczenia w komentarzu i opisie są rzeczą oczywistą.

Czy sondażownia rozkłada głosy niezdecydowanych na ugrupowania polityczne zgodnie z rozkładem procentowym poparcia partii, czy po równo? Który wynik jest bardziej miarodajny?

Gdy PKW przekazuje wyniki wyborów, to żadnych niezdecydowanych nie ma. Co to za porządki, żeby sondażownie szły wbrew temu. Problem polega na tym, że amerykańskie badania pokazują, że co czwarty wyborca podejmuje swoją decyzję dopiero w lokalu wyborczym. To jest moment, w którym niezdecydowani znikają. Musimy pokazać niezdecydowanych, po to, żeby być uczciwi. Nie będziemy ich rozdzielać pomiędzy już istniejące partie. Dlaczego? Załóżmy, że będę niezdecydowaną osobą w badaniu i przychodzi do mnie badacz, który przyporządkowuje mnie statystycznie do jakiejś partii. Tyle tylko, że ja mogę zupełnie inaczej myśleć – niezależnie od statystyki. Dlatego sądzę, że przyporządkowywanie niezdecydowanych jest nieuprawnione.

Ile przychodów ze spółek Skarbu Państwa lub agencji rządowych ma IBRiS?

Mnóstwo, co widać w każdym naszym badaniu sondażowym. Jak popatrzy się na to, ile ma PiS i Konfederacja w naszych badaniach, to zdaje się, że zarabiamy wyłącznie na takich kontraktach. Ale mówiąc poważnie: struktura przychodów IBRiS opiera się na firmach prywatnych, a nie na spółkach Skarbu Państwa. Nie korzystamy z żadnych dotacji. Wiem, że wielu osób chciałoby znaleźć nas na liście „Willi plus”, ale jednak nas tam nie ma. Z pomocy publicznej również nie korzystamy. Zdaje się, że zarzuty w naszą stronę to próba stłuczenia politycznego termometru i niemożność skonfrontowania się z rzeczywistością.

Czy IBRiS zawyża notowania PiS i Konfederacji?

Po zobaczeniu tego, co dzieje się w mediach społecznościowych, rzeczywiście można nabrać takich wątpliwości. Wyniki nie są takie, jakich internauci by oczekiwali, a to oznacza, że coś musiało się stać na naszym zapleczu. Co ciekawe, takie próby dezawuowania badań opinii obserwujemy co wybory. W tej kampanii wyborczej widzimy najbardziej intensywną próbę stłuczenia termometru wyborczego.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Wybory do PE: Burkiewicz wzywa Obajtka do debaty. "Spadochroniarz"
Polityka
Były dowódca generalny: Antoni Macierewicz wstrzymał modernizację armii. Mielibyśmy już śmigłowce
Polityka
"Pętla informacji zaciska się wokół Macierewicza". Szymon Hołownia: Nic nie wiem
Polityka
Jurgiel nie wyklucza pozwu przeciw Kaczyńskiemu
Polityka
Kolarska: PE jak cmentarzysko politycznych słoni. Ludzie chcą zmiany
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?