– Utrata tak znaczącego okrętu zazwyczaj powoduje narodową traumę. Tym bardziej gdy został on nazwany na cześć stolicy – stwierdził były oficer tureckiej floty, obecnie analityk wojskowy Tayfun Ozberek.
Po pierwszej w nocy w czwartek radioamatorzy odebrali sygnał SOS z zachodniej części Morza Czarnego. Okazało się, że tonie rosyjski krążownik rakietowy „Moskwa”, okręt flagowy rosyjskiej Floty Czarnomorskiej, najważniejsza, najsilniejsza i najlepiej uzbrojona jednostka na tym akwenie. Krążownik był tym okrętem, do którego w pierwszym dniu wojny ukraińscy obrońcy Wyspy Węży krzyczeli: „Russkij wojennyj korabl! Idzi na ch…” („Rosyjski okręcie wojenny! Pie… się!”).
Gubernator Odessy, pułkownik Maksym Marczenko, poinformował, że okręt został trafiony dwiema ukraińskimi rakietami Neptun do zwalczania jednostek morskich. Według zachodnich analityków „Moskwa” oberwała w lewą burtę, przechyliła się, po godzinie straciła zasilanie i zaczęła tonąć. Z powodu sztormu akcja ratunkowa była utrudniona, ale zdążył do niej podpłynąć turecki statek handlowy i wziął na pokład 54 marynarzy (z około 500 znajdujących się na krążowniku).
Nie wiadomo, co się stało z pozostałymi członkami załogi. Po 12 godzinach rosyjskie Ministerstwo Obrony przyznało się do problemów z „Moskwą”. Według niego na pokładzie doszło do pożaru (z nieznanych przyczyn), eksplodowała część magazynów z amunicją, jednak cała załoga została uratowana, a okręt „utrzymuje się na powierzchni”.
Jeśli „Moskwa” nie zatonęła, to prędzej czy później musi być doholowana do Sewastopola. Wtedy też okaże się, jaki jest stopień zniszczeń. Ale i tak nie będzie już brała udziału w wojnie.