W myśl zasady głoszącej, że jeśli w pierwszym akcie dramatu na ścianie wisi strzelba, to najpóźniej w ostatnim powinna wystrzelić, należało spodziewać się ciągu dalszego ataków na organizacje pozarządowe (określane zwykle angielskim skrótem NGO). I tak najpierw telewizyjne „Wiadomości" wyemitowały serię materiałów mających udowodnić związki części organizacji pozarządowych z rodzinami polityków opozycji lub rodziną prezesa Trybunału Konstytucyjnego. Teraz zaś premier Beata Szydło udzieliła „Tygodnikowi Solidarność" wywiadu, w którym zapowiada porządki w działalności NGO.
Na razie znamy tylko fragment wywiadu, ale przedstawiona w nim propozycja utworzenia Narodowego Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego każe stawiać poważne pytania. Centrum ma „gromadzić wszystkie pieniądze, które są w tej chwili w różnych resortach i wydawane na różne cele". Premier zapewnia, że celem jest większa przejrzystość w przyznawaniu dotacji i ograniczenie wpływu polityków na stowarzyszenia i fundacje.
Doświadczenie uczy jednak, że jak PiS chce coś odpolitycznić, kończy się to skrajnym upartyjnieniem – dość przywołać przykłady służby cywilnej, telewizji publicznej czy Rady Mediów Narodowych. A przejrzystość? PiS na razie podąża w przeciwnym kierunku, np. wprowadzając kolejne utrudnienia w pracy dziennikarzy w parlamencie.
Utworzenie Centrum może być kolejnym etapem centralizacji przeprowadzanej przez PiS. Cóż bowiem łączy np. debaty o polskiej dyplomacji, festiwale artystyczne, krzewienie wiedzy o ochronie przyrody czy promowanie nowoczesnych rozwiązań w walce z bezrobociem? Tylko to, że z jednej strony mamy środki publiczne, rozdzielane przez różne resorty, a z drugiej organizacje tzw. trzeciego sektora. Narodowe Centrum Społeczeństwa Obywatelskiego, jeśli miałoby działać skutecznie, ogarniać tak odmienne dziedziny, musiałoby stać się potężną organizacją i dysponować gigantycznymi środkami publicznymi. A skoro tak, byłoby łakomym kąskiem dla polityków. Mogliby dotacjami spłacać swoje polityczne długi i budować dzięki nim zaplecze (dziś wykorzystują w ten sposób stanowiska w spółkach Skarbu Państwa).
Skoro sprawą zajmuje się sama szefowa rządu, można wnioskować, że problem jest poważny. Tyle tylko, że w rzeczywistym świecie nie wydarzyło się nic, co by uzasadniało tak radykalną zmianę w podejściu do trzeciego sektora. Żadnej znanej fundacji nie udowodniono defraudacji państwowych pieniędzy lub masowego wydawania otrzymanych funduszy niezgodnie z przeznaczeniem. No, chyba że PiS zbyt często oglądał programy informacyjne w mediach publicznych i uwierzył we własną propagandę, że NGO to jedna wielka patologia.