– Żadnego kraju w Europie czy poza nią nie powinna kusić myśl, że niezbalansowane ustępstwa wobec Rosji doprowadzą do polepszenia jej zachowania – powiedział Richard Moor, szef brytyjskiego wywiadu zewnętrznego, znanego jako MI6.
Podsumował w ten sposób dwie dekady rządów Władimira Putina i negocjowania z nim na temat ograniczania zbrojeń. Na końcu całego procesu okazało się, że państwa zachodnie chciały zmniejszyć napięcie w Europie, ale rosyjski przywódca – stworzyć własną strefę wpływów, pozbawioną jakiejkolwiek osłony zewnętrznej.
Czytaj więcej
Jeżeli USA, jako lider NATO, ulegną ultimatum w sprawie Ukrainy, usłyszą następne. One będą dotyczyć państw członkowskich sojuszu. To logika wschodniego imperium, które krok po kroku niszczy obecny porządek światowy.
Problemy z rozumieniem litery i ducha traktatów podpisywanych z Kremlem pojawiły się wraz z dojściem Putina do władzy. Zaczęły się od najważniejszego z nich dla Europy: Traktatu o Ograniczeniu Zbrojeń Konwencjonalnych. Pierwszy raz podpisano go jeszcze pomiędzy NATO a Układem Warszawskim. Ponieważ ten ostatni rozleciał się jak rozbity garnek, a części byłych jego członków udało się wejść do Sojuszu i uzyskać jego gwarancje bezpieczeństwa, konieczna była renegocjacja dokumentu.
Próbowano tego dokonać w Stambule w 1999 roku, już za rządów Putina (jeszcze jako premiera). Dla Rosji zrobiono tam wyjątek i postanowienia traktatu (dokładnie wyliczające liczbę czołgów, armat etc., jakie mogą posiadać poszczególne państwa) nie obowiązywały na terenie obwodu kaliningradzkiego oraz pskowskiego. Ten ostatni też graniczy z państwami bałtyckimi, w ten sposób zostały one wzięte w cęgi niekontrolowanych, rosyjskich zbrojeń.