Późnym wieczorem, po kilkudziesięciu godzinach ciszy, odzywa się telefon. „Nie wiemy, dokąd iść, nie wiemy, gdzie jesteśmy, nie jedliśmy od trzech dni. Moi ludzie umierają w lesie, są wśród nas dzieci" – mówi mężczyzna załamującym się głosem. Po chwili wysyła lokalizację. Grupa jest po stronie białoruskiej. Nie można im pomóc. Wolontariuszki z Ocalenia tłumaczą, że nie ma szans, by się do nich dostać. „Nie możecie przyjechać do płotu i podać wody? Trochę suchych rzeczy?" – pyta mężczyzna. Nie wie, że za drutami nie ma wolnej przestrzeni, tylko strefa zamknięta. Wolontariusze nie mają tam wstępu. Rano okazuje się, że do kilku osób z tej grupy dotarła pomoc. Musieli jej udzielić mieszkańcy strefy.