Przeciwnicy blokowania list w wyborach samorządowych chcą zgotować cichy pogrzeb tej instytucji przeforsowanej przez PiS tuż przed wyborami w 2006 roku.
Projekt ustawy LiD w tej sprawie wejdzie pod obrady Sejmu już na najbliższym posiedzeniu, które zaczyna się w środę. – Od początku kwestionowaliśmy pomysł blokowania list – mówi Jan Kochanowski z LiD. – Uważaliśmy, że wypacza ono wynik wyborów, i okazało się, że mieliśmy rację.
Na dowód Kochanowski podaje przykład z województwa lubuskiego, w którym LiD zdobyła 24 procent głosów, a PiS 19 procent.– Tymczasem przy przeliczaniu głosów na mandaty PiS, które się zblokowało z Samoobroną i LPR, dostało dziewięć mandatów, a my tylko sześć – żali się Kochanowski.
Ale – zdaniem lewicy – to nie koniec kłopotów, które wywołało blokowanie. Dzięki niemu do samorządów weszły osoby niezrzeszone w żadnej partii.– Znam takie sytuacje w powiatach, że jeden niezrzeszony radny dyktuje warunki wszystkim partiom i obejmuje wysokie stanowisko, bo bez niego nie powstanie żadna koalicja ani w lewo, ani w prawo – opowiada Kochanowski. Również Franciszek Stefaniuk z PSL popiera likwidację blokowania list. Zastrzega, że jego klub nie przyjął jeszcze stanowiska w sprawie zmiany ordynacji samorządowej.
– Uważam jednak, że wprowadzenie blokowania to była gruba kombinacja, od której trzeba odejść – mówi Stefaniuk. Jego zdaniem jedynym skutkiem blokowania było rozdrobnienie lokalnej sceny politycznej. Pojawiły się fikcyjne komitety pozbawione zaplecza, zakładane tylko na użytek wyborów.Waldy Dzikowski z Platformy Obywatelskiej do wymienionych już wad blokowania dodaje następne. – Ta instytucja zaburza wynik wyborów i miesza ludziom w głowach – mówi Dzikowski, zapowiadając, że PO poprze projekt LiD. Przypomina, że w ostatnich wyborach samorządowych wyborcy oddali bardzo dużo nieważnych głosów – na poziomie wojewódzkim aż 15 procent.