Prawdziwy spektakl urządziła przed komisją śledczą ds. nacisków była szefowa Prokuratury Okręgowej w Warszawie Elżbieta Janicka. Spisek, zakulisowe intrygi i rozgrywki – to obraz pracy prokuratury, jaki wyłania się z jej zeznań.
Janicka przekonywała, że tzw. bunt prokuratorów był wynikiem spisku, mającego doprowadzić do jej odwołania. Na jego czele mieli stać podwładni Janickiej, prokuratorzy Cezary Przasnek i Ryszard Pęgal.
Śledczy protestowali przeciw naciskom i blokowaniu przez Janicką zatrzymania byłego ministra sportu Tomasza Lipca przed wyborami. Doszło do niego dopiero 25 października, a wczoraj sąd zdecydował o przedłużeniu aresztu Lipcowi do 17 września.
Zdaniem Janickiej prawdziwym powodem „rzucania kwitami” pod koniec października 2007 r. była walka o stanowiska: – Zielony gabinet szefa prokuratora okręgowego – przekonywała. Zapewniała, że nie wstrzymywała zatrzymania Lipca, a o notatce służbowej Przasnka z 15 października dowiedziała się z mediów. Jej treść pierwsza opisała „Rz”. Przasnek relacjonował, że Janicka zagroziła podwładnym, że jeśli Lipiec zostanie zatrzymany, to „ich puknie”. – Czarek kombinował dobrze, ale przekombinował – stwierdziła Janicka. Twierdziła, że ich rozmowa dotyczyła innych zatrzymań, o których dowiedziała się z mediów. – Powiedziałam, że sobie diabła z rogami możecie zatrzymać, ale muszę o tym wiedzieć, inaczej was puknę w głowę.
Janicka przekonywała za to, że nie wiedziała, co się dzieje w śledztwie dotyczącym Centralnego Ośrodka Sportu, bo go nie nadzorowała. Zaprzeczyła, że w prokuraturze panował „paraliż decyzyjny”, o którym mówił szef CBA Mariusz Kamiński. Sugerowała, że poza jej wiedzą odbywały się spotkania Przasnka i Pęgala z szefową Prokuratury Apelacyjnej Marzeną Kowalską, z którą była skonfliktowana. – Wolę być uznawana za człowieka Ziobry niż Kowalskiej – skwitowała.