– Polityk musi brać odpowiedzialność za wynik wyborczy. Jest on znaczącym sygnałem. Ja go nie zlekceważę. Wskazuje mi, że powinienem stanąć obok sceny politycznej – tak Wałęsa mówił osiem lat temu, gdy w wyborach poparło go 1,01 procent głosujących.

Zastrzegał jednak, że jako polityk nigdy nie mówi „nigdy” i może wrócić do gry.

Czy właśnie nadchodzi ten moment? Na wczorajszej konferencji w Gdańsku, z okazji wydania autobiograficznej książki „Droga do prawdy”, Wałęsa stwierdził, że wystartowałby w kolejnych wyborach prezydenckich, gdyby miał szanse na realizację swoich pomysłów. – A czy będzie za rok, czy za dwa taka możliwość, to zobaczymy – dodawał.

Opowiedział się też za skróceniem kadencji obecnego prezydenta Lecha Kaczyńskiego i od tego również uzależniał decyzję o swoim starcie. – Z zachowań prezydenta obecnego trzeba by zrobić wszystko, żeby skrócić kadencję, bo on szkodzi Polsce, on nie służy Polsce, on ośmiesza Polskę, w związku z tym trzeba coś wymyślić, ale prawnego – powiedział Wałęsa. Tłumaczył też, czemu nie startował w wyborach w 2005 roku. Jak oznajmił, wiedział, „że jest taki okres w dziejach naszych, gdzie polityk Rydzyk i inni ludzie mają za dużo do powiedzenia”.

Jakie są szanse Wałęsy, którego głównymi konkurentami byliby najpewniej premier Donald Tusk i prezydent Kaczyński? – Ani premier, ani obecny prezydent Wałęsie miejsca nie ustąpią – prognozuje Eryk Mistewicz, ekspert od kreowania wizerunku.