[b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/12/03/pan-marszalek-pluje/]skomentuj na blogu[/link][/b]
Tak jest od czasu, kiedy Niesiołowski ubiegał się o miejsce na liście do Senatu z ramienia nowo powstałego PiS. Czynił to w jedyny sposób, jaki jest mu dostępny: plując. Ponieważ chodziło mu o wkupienie się w łaski Jarosława Kaczyńskiego, pluł na Platformę Obywatelską, nazywając ją zbieraniną gorszą od Samoobrony, chcącą tylko się dorwać do stołków, niemającą żadnego programu i na dodatek będącą tratwą ratunkową dla przegranych liberałów, którzy, jak wówczas twierdził, czegokolwiek się dotkną – zawsze sknocą. Z sobie znanych przyczyn prezes Kaczyński umizgi Niesiołowskiego odrzucił, publicznie go upokarzając. To właśnie upokorzenie stworzyło „Niesioła”, jakiego znamy dziś – owładniętego nienawiścią do Kaczyńskich i żądzą zemsty. Dla jej realizacji, niczym hrabia Monte Christo, zaoferował swe usługi „zbieraninie” i został przyjęty, a nawet, ku kompromitacji polskiego parlamentaryzmu, namaszczony na wicemarszałka Sejmu – w słusznym przekonaniu, że tak szczery i autentycznie wściekły nienawistnik zawsze się przyda.
Wczoraj roznosząca Niesiołowskiego furia ulała się między innymi na naszych redakcyjnych kolegów. Pan (hospody, pomyłuj!) marszałek raczył był opluć między innymi Bronisława Wildsteina i Joannę Lichocką, twierdząc, że ich audycje to propaganda stanu wojennego i Marca ’68 (w istocie u Lichockiej Niesiołowski bywał regularnie, ale były to jedyne w jej programie wypowiedzi porównywalne z ową propagandą „mowy nienawiści”). Można by jego tezę dość łatwo obalić – ale po co? Dość stwierdzić, że choć być oplutym przez Stefana Niesiołowskiego to przykrość, większą byłoby niewątpliwie zostać przez niego pochwalonym.