Tym razem Bartosz Arłukowicz nie znalazł się na celowniku mediów z powodu coraz dłuższych kolejek do specjalistów, konfliktów z dyrektorami szpitali czy z lekarzami konsultantami. Na jego być albo nie być w rządzie może zaważyć fakt, że nowa premier Ewa Kopacz podobno go nie lubi.
A ponieważ minister zdrowia jest wciąż obcym ciałem w Platformie Obywatelskiej, niezbyt lubianym politykiem lewicy przejętym w celu uzyskania doraźnych korzyści wyborczych, to w razie czego na obronę ze strony partyjnych kolegów nie ma dużych szans. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że działacze PO ucieszyliby się z jego dymisji, a opozycja, która trzy razy w ciągu trzech lat próbowała odwołać Arłukowicza, byłaby wręcz zachwycona.
Sukcesem ministra zdrowia jest to, że przetrwał trzy lata i trzy wnioski o wotum nieufności
Minister zdrowia może mówić o prześladującym go pechu, bo wydawało się, że po trzech burzliwych latach nieustannych problemów, wniosków o jego dymisję i ataków medialnych nareszcie wypłynął na spokojne wody. Ustawa o refundacji leków przestała być źródłem problemów, za to przyniosła wymierne oszczędności dla budżetu rzędu 1,5 mld zł, system elektronicznej identyfikacji osób ubezpieczonych eWUŚ działa bez zbędnych zakłóceń, z dotowanego przez państwo in vitro urodziły się już pierwsze dzieci, a Sejm niedawno przyjął pakiet kolejkowy, czyli ustawy, które mają skrócić czas oczekiwania pacjentów do lekarzy specjalistów.
Ostatnio co prawda minister popadł w konflikt z konsultantami, gdy zdecydował, że mają składać oświadczenia o ewentualnych darowiznach lub wyjazdach sponsorowanych przez firmy farmaceutyczne, ale opinia publiczna wyczulona na nadużycia w służbie zdrowia na pewno nie ma mu tego za złe. I gdy wydawało się, że Arłukowicz spokojnie dotrwa do końca kadencji, premier Donald Tusk postanowił przenieść się do Brukseli i podał się do dymisji. A to otworzyło pole do spekulacji, kto odejdzie z rządu i jak zawsze w takich przypadkach w pierwszej trójce kandydatów do wymiany znalazło się nazwisko Arłukowicza.