– Dobry wieczór państwu. Cieszę się z naszego spotkania. Dziękuję tym, którzy nie zwątpili przez siedem lat – tymi słowami w 1988 roku Lech Wałęsa przywitał się z Polakami podczas słynnej telewizyjnej debaty z Alfredem Miodowiczem. Lider Solidarności od czasu stanu wojennego nie wystąpił na żywo w Telewizji Polskiej. Przez lata przedstawiany był w „Dzienniku Telewizyjnym" (odpowiedniku dzisiejszych „Wiadomości" TVP 1) jako wichrzyciel i antypaństwowiec występujący przeciwko Polsce ze wsparciem obcych sił zachodnich. Jedni wierzyli w propagandę mediów państwowych, inni mimo ograniczonego dostępu do informacji wiedzieli, że telewizja rządowa kłamie. Prawdę pokazało starcie przedstawicieli dwóch bloków. Reszta tego, co wydarzyło się po 1988 roku, jest historią. Siedem lat później Wałęsa, równie pewny siebie co Miodowicz, przegrał z kretesem debatę z Aleksandrem Kwaśniewskim, otwierając byłemu działaczowi PZPR drogę do trwającej dekadę prezydentury Polski. W 2007 roku pojedynkowali się na argumenty Donald Tusk i Jarosław Kaczyński, który nie tylko miał problem z otwarciem pudełka z okularami, ale również cenami podstawowych produktów spożywczych. Prezes przegrał debatę, a PiS wybory. Podczas debaty prezydenckiej Bronisława Komorowskiego z Jarosławem Kaczyńskim prezes PiS pokazał się od koncyliacyjnej strony do tego stopnia, że wspólnie z politykiem PO podpisał się, na znak, pokoju na Konstytucji RP oddanej później na licytację WOŚP. Kaczyński debatę przegrał, prezydentem nie został. Jedna z kolejnych debat wylansowała Adriana Zandberga i partię Razem, co skończyło się na podziale lewicy i samodzielnych rządach PiS. Podobnych przypadków debat w Polsce i na świecie (słynny pojedynek Richard Nixon–John Kennedy), które miały wpływ na kształt sceny politycznej, jest więcej.

Kaczyński nigdy już nie zgodził się na debatę z Donaldem Tuskiem ani z premier Ewą Kopacz, ówczesną szefową PO. I prawdopodobnie nic się w tym temacie nie zmieni. Polacy powinni wiedzieć, co do zaproponowania mają liderzy partyjni, kandydaci na najważniejsze urzędy w państwie oraz liderzy list. W trakcie debaty łatwo porównać, jak frontmani list radzą sobie z konkurencją na argumenty. Media zawsze są zainteresowane debatami. Polacy również. Więc dlaczego debat nie będzie?

Pretendentem do władzy jest Koalicja Obywatelska. PiS jest obrońcą tytułu. Nie jest w interesie silniejszego ryzykować porażkę z challengerem. PiS nie chce wzmacniać Grzegorza Schetyny, zgadzając się na debatę z Jarosławem Kaczyńskim. Rządzący mogą zgodzić się na debatę pretendentów na funkcję premiera, czyli debatę Schetyny z Mateuszem Morawieckim. Nigdy nie zgodzą się na pojedynek premiera Morawieckiego z Borysem Budką. Nie zobaczymy zatem debaty Kaczyński–Schetyna, Morawiecki–Budka, Wassermann–Kowal, Ziobro–Sienkiewicz i wielu innych. Władza ma za dużo do stracenia. Będzie kluczyć, szukać wytłumaczeń, ale na debaty liderów zgody nie będzie. Widzowie TVP nie zobaczą Grzegorza Schetyny w TVP, tak jak kiedyś nie mogli zobaczyć Wałęsy w rządowej tv. Nie zobaczą lidera opozycji w starciu z liderem partii rządzącej. I nie dowiedzą się, kto w bezpośredniej dyskusji wygrałby konkurencję na wiedzę o państwie, kto jest lepszym liderem, kto jest bliżej Polaków i kogo należy obdarzyć zaufaniem. Dziś jedno jest pewne, władza obawiająca się debaty publicznej nie jest pewna swojego zwycięstwa.