W artykule opublikowanym w czwartek w „Guardianie" Tony Blair mówi o „anihilacji" partii, jeśli rozpoczynające się w piątek prawybory wygra przywódca lewego skrzydła ugrupowania. Wieloletni rzecznik partii Alastair Campbell wróży „katastrofę", jeśli wszyscy inni kandydaci nie zjednoczą się przeciw Corbynowi. A deputowany Simon Danczuk zapowiada otwarty bunt przeciwko potencjalnemu nowemu przywódcy partii.
O ile jednak partyjny aparat jest przerażony perspektywą zwycięstwa Corbyna, o tyle szeregowi działacze laburzystów, a przede wszystkim sympatycy brytyjskiej lewicy, odnoszą się do niego z coraz większym entuzjazmem. A to oni zdecydują o tym, kto pokieruje największą partią opozycyjną.
W piątek rozpoczną się prawybory, których ostateczny wynik zostanie ogłoszony dopiero 13 września. Jednak jeśli wierzyć sondażowi YouGov, karty już zostały rozdane. Corbyn otrzymał w nim 53 proc. głosów wobec 21 proc. dla Andy'ego Burnhama, 18 proc. dla Yvette Cooper i 8 proc. dla Liz Kendall – trzem członkom gabinetu cieni startującym o przywództwo partii.
Takim obrotem sprawy zaskoczony jest sam Corbyn. Dosłownie na dwie minuty przed terminem uzyskał on poparcie 36 deputowanych Partii Pracy. To o jeden głos więcej niż wymagane minimum, aby wziąć udział w prawyborach. I tylko dlatego, że 12 posłów dało się przekonać, że „należy poszerzyć wybór kandydatów", mimo że sami nie popierają polityki twardej lewicy.
– Znalazłem się tu tylko o po to, aby bronić pewnych idei. Teraz, niestety, przyszła na mnie kolej, aby poświęcić się na ołtarzu pluralizmu w Partii Pracy – mówił wówczas Corbyn, sugerując, że nie liczy na zwycięstwo.