Wszystko zaczęło się od wtorkowej rozmowy Anny Streżyńskiej w Radiu ZET. Minister cyfryzacji powiedziała m.in.: „zasadniczo uważam, że więcej powinniśmy stawiać na rozwój niż na wydatki socjalne". Dodała też, że „filozofia socjalna wypełniania wszystkich obietnic wyborczych w pierwszym roku jest trudna do akceptacji". Wspomniała również otwarcie, że jest różnica zdań między nią a ministrem Macierewiczem ws. militaryzacji cyberbezpieczeństwa. Był to pierwszy tak wyraźny sygnał konfliktu między ministrami, o którym od wielu miesięcy informowali dziennikarze.
Reakcja PiS i rządu nastąpiła dopiero po 24 godzinach. W środę rano Streżyńską mocno skrytykował Mariusz Błaszczak, a rzecznik PiS Beata Mazurek przyznała, że „jeśli minister cyfryzacji Anna Streżyńska nie akceptuje tego, co robi polski rząd, to dziwię się, że jest jedną z jego twarzy".
Kilka godzin później Beata Szydło – na konferencji prasowej związanej z programem Gospodarka+ – stwierdziła, że wypowiedzi Streżyńskiej nie rozumie. O konieczności dyscypliny, zwłaszcza medialnej, w rządzie premier mówiła na naradzie, która tuż po godz. 17 skończyła się w KPRM. W trakcie spotkania – jak dowiedziała się „Rzeczpospolita" – wątek Streżyńskiej nie pojawił się wprost, a Szydło akcentowała tylko konieczność „zwarcia szeregów" w rządzie.
Narada była planowana od kilku tygodni, ale wypowiedzi Streżyńskiej i przekaz premier Szydło nadały jej nowy charakter. I stały się wygodnym pretekstem do „akcji dyscyplinującej" innych członków rządu.
Jak mówi nam osoba ze sfer rządowych, najprostsze wytłumaczenie całej sprawy jest takie, że minister po prostu nie przemyślała wszystkich konsekwencji swojej wypowiedzi w audycji Konrada Piaseckiego. Sama w środę mówiła już, że „czuje się w tym rządzie komfortowo".