Ciągłość
Oojcu Kundery, Ludviku, wybitnym pianiście krążyła swego czasu taka anegdota. Siedzi w pokoju z przyjaciółmi, zawodowymi muzykami, kiedy z radia dochodzą dźwięki jakiegoś utworu. Wszyscy od razu rozpoznają IX symfonię Beethovena. Pytają Ludvika: – Co to jest? Na co on, po dłuższym namyśle, odpowiada: – To przypomina Beethovena. Jego towarzysze z trudem powstrzymują śmiech. Nie rozpoznał „Dziewiątej", TEJ „Dziewiątej". – Jesteś pewien? – Tak – odpowiada ojciec Kundery – Beethovena z ostatniego okresu. Jest tam pewien łącznik harmoniczny, którego Beethoven nie użyłby w młodości.
Każda sztuka ma swój ukryty pod skórą tytułów, nazwisk, dat, prądów i kierunków system nerwowy. Jego sploty, przesyłane nimi impulsy i informacje tworzą prawdziwą historię kultury, są jej ciągłością, czyli życiem. Bez wiedzy, rozmowy z nim i o nim, bez znajomości systemu nerwowego powieści, muzyki, malarstwa, każda z tych sztuk zamienia się w potwora doktora Frankensteina. Żyje, porusza się, ale jest tylko sztucznie napędzanym przez prąd suchej erudycji monstrum. Potworem zagrażającym ludzkości.
Na polski zostało przetłumaczonych szesnaście książek Kundery. Kusiło mnie przez jakiś czas, żeby wyliczając szesnaście taktów tematu jego życia posłużyć się ich tytułami. Ale chyba lepiej jest mówić o nim w języku nerwu, a nie skóry.
Krytyk
Najgorszy z wrogów. Sprzymierzeniec, który zdradził. Powinien być strażnikiem ciągłości, a stał się zziajanym w pogoni za nowościami wydawniczymi sługą kulturalnego biznesu. Zdradził, kiedy przestał wyjaśniać zawiłości i sposób funkcjonowania systemu nerwowego sztuki, dbać o jego higienę, odsiewając ziarna od plew, broniąc go przed powodzią rzeczy złych i średnich, takich, które nie wnoszą nic nowego do jego historii. Czym się zatem zajmuje? Można to wytłumaczyć, chyba tylko porównując go do uczestników programów wyświetlanych od niedzieli do poniedziałku wieczorem, gdzie rozmawia się o meczach piłkarskich, które odbyły się w minionym tygodniu. Porównanie, na które pozwalam sobie oczywiście z zachowaniem wszelkich tout proportion garde, jak mawia uczestnik jednej z tych audycji, Dariusz Szpakowski.
Tak samo jak oni krytyk produkuje emocje drugiego stopnia. Pomaga być na bieżąco, orientować się, znać wyniki i wiedzieć o najważniejszych wydarzeniach. Oszczędzić czas, który samemu trzeba by poświęcić na obejrzenie wszystkich tych spotkań. Oszczędzić sobie euforii, nudy albo rozpaczy. Wiedzieć, co, kiedy i jak, ale zapomnieć, po co do cholery jest cały ten dziwny sport. Krytyk, renegat z obozu ciągłości do oblegającej go armii zapomnienia.
Niepamięć
Nie biała, tylko zabazgrana kartka. Historia nie skończyła się ani hukiem, ani piskiem, tylko gadulstwem. Powodzią dźwięków i słów. Czy kiedykolwiek było wokół nas więcej muzyki, drukowało się więcej powieści niż teraz? Czy w ciągu ostatniego tysiąca lat był inny okres, w którym tak bardzo nic by się nie działo w historii tych sztuk?
Gustáv Husák, prezydent Czechosłowacji wyniesiony przez Rosjan do władzy w 1969 roku. Przez swoich rodaków nazywany „prezydentem zapomnienia". Wyrzucił z uniwersytetów i instytutów naukowych 145 historyków. Podobno, jak w bajce, za każdego z nich wyrósł gdzieś w Czechosłowacji pomnik Lenina. Za jego rządów z Czechosłowacji wyemigrowała pamięć. Nie tylko twórcy i inteligenci, ale przewód komunikacyjny łączący naród z jego przeszłością. Z jego powtarzanym bez słów marzeniem o sobie samym i złością, że się jeszcze nie spełniło.
Tylko wyjazd jednego człowieka nie na żarty przeraził Husaka; popowego piosenkarza, Karela Klosa. „Drogi Karelu, my się na pana nie gniewamy. Bardzo proszę, niech pan wraca z powrotem; zrobimy dla pana wszystko, czego tylko będzie pan sobie życzył. My pomożemy panu, pan pomoże nam". Tylko do niego prezydent zapomnienia napisał taki list. Do rzemieślnika banalnych harmonii, powtarzalnych rytmów i brzmień. Agenta wpływu głupoty muzyki. Stanu, w jakim znajdowała się przed rozpoczęciem jej historii. Chaosu, z którego wygrzebała się zbiorowym wysiłkiem Palestriny, Bacha, Haydna i Schönberga. Prezydent zapomnienia i głupek muzyki potrzebowali siebie nawzajem. „My pomożemy panu, pan pomoże nam".
Trzecia para oczu
Lekarz, który w sanatorium dla bezpłodnych par osiąga zadziwiające wyniki, wstrzykując kobietom po kryjomu własną spermę. Liściki, które w imieniu anonimowego wielbiciela i podglądacza starzejący się kochanek podrzuca ukradkiem swojej kobiecie. Pomysły, które w „Walcu pożegnalnym" i „Tożsamości" pozwalają samotnym parom osiągnąć swój cel, począć dziecko i wskrzesić utraconą namiętność. Za każdym razem dzięki „temu trzeciemu", niewidzialnemu i pozostającemu poza obrębem ich prywatnej samotności. Trzecia para oczu należy do pisarza. Pod ich dotykiem w naszym życiu rodzi się akcja i wskrzeszony zostaje sens. Bez ingerencji powieści w nasze życie pozostaje ono samotne i nudne.
Akcja „Tożsamości" rozmywa się, nie do końca nawet wiadomo którym momencie, w sen. A może jest nim od samego początku. A może to powieść jest snem, który śni o nas życie? Podszewką codziennego dnia, na której wypisana może zostać każda, nawet najbardziej niewiarygodna historia. Nie można ich brać do końca poważnie, ale głupotą byłoby też zlekceważyć. A pisarze to magowie, którzy nauczyli się odczytywać nasze sny.
Żart
Mężczyzna wysyła do kobiety liścik z niewinnie wyglądającym żartem. Przypadkiem dostaje się on w ręce jego partyjnych towarzyszy, którzy rozliczają go za brak wymaganej od komunisty powagi. Wyrzucają go z partii i jego dotychczasowego życia. Po latach pierwszy mężczyzna próbuje się zemścić na drugim, jednym z dawnych oskarżycieli. Planuje przemyślny, okrutny żart, uwiedzenie jego żony. Przypadkiem jednak okazuje się, że temu drugiemu jest ten dowcip bardzo na rękę, bo daje pretekst do porzucenia żony, która od dawna mu się już nudziła. Kiedy ona dowiaduje się o tym wszystkim, co wydarzyło się za plecami jej być może ostatniej w życiu namiętności, próbuje się zabić, ale zamiast środków nasennych przypadkiem zażywa lek na przeczyszczenie.
Żart, czyli ogień. Nieuważnie rzucony niedopałek, list z dowcipem, może wywołać pożar. Tak samo niedający się kontrolować jak efekty przemyślnego działania piromana, próbującego po latach się zemścić. Ogień, z którym nie można bezmyślnie igrać. Ale bez którego życie staje się trudne do zniesienia, zimne i przyprawiające o dreszcze. Nie da się żyć bez ognia i dymu, żartu i śmiechu. Ale należy zachować przy tym ostrożność, żeby przypadkiem nie spłonąć w jednym czy nie zadusić się oparami drugiego.
„Żart", pierwsza powieść pisarza, który urodził się pierwszego kwietnia. Przyszedł na świat pod oślepiającą pięknem i okrucieństwem gwiazdą żartu.
Fragmenty książek Milana Kundery „Niewiedza" i „Zdradzone testamenty. Esej" zostały zacytowane w przekładzie Marka Bieńczyka, a „Księga śmiechu i zapomnienia" w tłumaczeniu Andrzeja Jagodzińskiego i Piotra Godlewskiego
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95