Reklama

Alain Delon. Cud przed kamerą

Festiwal w Cannes postanowiłu honorować Złotą Palmą za całokształt twórczości Alaina Delona. I rozpętała się burza.

Aktualizacja: 18.05.2019 21:10 Publikacja: 17.05.2019 17:00

W „Pełnym słońcu” Rene’a Clementa, 1960

W „Pełnym słońcu” Rene’a Clementa, 1960

Foto: materiały prasowe

Nie dajemy Alainowi Delonowi Pokojowej Nagrody Nobla – powiedział w Cannes kilka dni temu dyrektor artystyczny festiwalu Thierry Fremaux podczas spotkania z dziennikarzami. Słysząc pytania o tegorocznego laureata Złotej Palmy za całokształt twórczości, był wyraźnie zdeprymowany i zdenerwowany.

– Honorujemy Delona jako artystę, składamy hołd jego osiągnięciom w przemyśle filmowym, które nie mają nic wspólnego z jego przyjaźniami i opiniami politycznymi – dodał. – Delon jest wolnym człowiekiem i ma prawo do własnych zapatrywań, nawet jeśli są one sprzeczne z moimi.

83-letni aktor jest ikoną francuskiego kina i nikt jego dorobku nie podważa. Ale media wypomniały mu ostatnio wypowiedzi seksistowskie, homofobiczne i antysemickie. Dlatego dezaprobatę dla canneńskiej nagrody wyraziły działaczki ruchu Osez le Feminisme. Zaprotestowała amerykańska organizacja Women and Hollywood, przypominając, że w wywiadach Alain Delon niejednokrotnie przyznawał, iż w życiu „spoliczkował kilka kobiet". Z kolei w rozmowie telewizyjnej w 2015 roku stwierdził, że nie obchodzą go małżeństwa jednopłciowe, ale kategorycznie sprzeciwia się, by takie pary miały prawo adoptowania dzieci. „Mam problem z czasami, w których lekceważy się prawa natury" – powiedział. Krytycy wypominają mu również deklarowaną sympatię dla ultraprawicowej partii Marine Le Pen i trwającą lata przyjaźń z Jeanem-Marie Le Penem.

Sam Alain Delon wydaje się krytyką nie przejmować. – Zawsze żyłem w zgodzie z samym sobą – mówi. – Niczego nie udaję, mówię to, co mam do powiedzenia, nawet jeśli nie wszystkim się to podoba. Nigdy nie próbowałem grać nikogo, kim nie jestem. Tak naprawdę nawet na ekranie byłem sobą.

A tym, którzy krytykują przyznanie mu Złotej Palmy, odpowiedział w wywiadzie opublikowanym w ostatnią środę w „Nice Matin": – Moja kariera należy do wszystkich. Moje życie należy tylko do mnie.

Reklama
Reklama

Nieszczęśliwe dzieciństwo

Canneńska nagroda jest zwieńczeniem długiej kariery. Niewątpliwie ważnym wyróżnieniem dla artysty, który już wiele lat temu zapowiedział, że powoli będzie się wycofywał z aktywnego życia zawodowego. Wielki gwiazdor lat 60. i 70. XX wieku w nowym stuleciu pojawiał się na ekranie sporadycznie, głównie w produkcjach telewizyjnych, a od ośmiu lat w ogóle nie wszedł na filmowy plan. Ma poczucie coraz większego osamotnienia:

– Moi reżyserzy nie żyją. Moi ekranowi partnerzy też się już wynieśli z tego świata. Mój mistrz Jean Gabin, przyjaciele Jean-Pierre Cassel, Jean-Claude Brialy... Nie ma mojej przyjaciółki Jeanne Moreau. Niewielu nas zostało: Jean-Louis Trintignant, Jean-Paul Belmondo i ja, najmłodszy z nich. No i jest jeszcze Brigitte Bardot, którą trzyma przy życiu miłość do zwierząt.

Język francuski rozgranicza dwa pojęcia – „acteur" to wykonawca, „comedien" – wielki profesjonalista, mistrz.

– Aktorem może być każdy – mówi Alain Delon. – Mistrz taki jak Jean Gabin, zdarza się rzadko. Do tego trzeba mieć powołanie.

On sam, choć uważa się za „aktora", jest jedną z legend francuskiego kina. Połowa Francuzek zapytana o mężczyznę swoich marzeń przez dziesięciolecia odpowiadała „Delon". Bo to oznaczało nienaganne maniery, uprzejmość i niezwykłą urodę.

Reklama
Reklama

– Miałem ją po matce, która była bardzo piękna – przyznaje aktor. – Jako dziecko byłem ładny, potem zrobiłem się przystojnym chłopakiem. Tak naprawdę to wyglądowi zawdzięczam nie tylko powodzenie u kobiet, ale też zawód. Nie skończyłem szkoły teatralnej, nic nie wiedziałem o kinie. Kiedy dostałem pierwszą propozycję wystąpienia w filmie, spytałem: „Dlaczego ja?", i usłyszałem: „Bo masz filmową urodę".

Dzieciństwo podsumowuje krótko: „Nie było szczęśliwe". Urodził się 8 listopada 1935 roku w Sceaux pod Paryżem. Jego rodzice rozeszli się, kiedy miał cztery lata. Założyli nowe rodziny, mieli nowe dzieci. Jak mówi Delon: „pozbyli się" go. Chłopiec stał się niemal społeczną sierotą. Bardzo wcześnie zrozumiał, czym są porzucenie i samotność. Trafił do znajomych rodziców, którzy stali się jego rodziną zastępczą. Okazali się wspaniałymi ludźmi, kochał ich, był im zawsze wdzięczny. Rodzona matka go czasem odwiedzała, ojciec – nigdy.

– Zbliżyli się do mnie, gdy stałem się sławny – wspominał w poruszającym wywiadzie dla „Paris Match". – Wtedy byli dumni, nagle przypomnieli sobie, że mieli syna. Mam zdjęcie zrobione na planie filmu „Pana Kleina", na którym ojciec patrzy na mnie intensywniej niż zakochana kobieta. Ale nie da się nadrobić tego, czego nie miałem jako dziecko: miłości rodziców. Pozostają luki, które nigdy się nie wypełnią. Nawet gdy mieszkałem z kobietami, gdy je kochałem, czułem się samotny. Bo miałem tylko cztery lata, kiedy zdałem sobie sprawę, że można zostać porzuconym przez tych, których kocha się najbardziej.

Szkołę rzucił jako nastolatek. Pojechał do matki, ale w jej domu czekała na niego kolejna propozycja na życie: ojczym postanowił przyuczyć go do zawodu rzeźnika. 17-letni Delon wolał zaciągnąć się do marynarki wojennej. Był nieletni, ale rodzice podpisali zgodę. Trafił na wojnę do Indochin. Był spadochroniarzem. Wrócił do Paryża w 1956 roku. Twierdzi, że jako inny człowiek. W wojsku nauczył się dyscypliny i szacunku do szefów.

– Gdybym tego wszystkiego nie przeszedł, nie zmobilizowałbym się do kariery filmowej – powiedział w jednym z wywiadów.

Pracował jako roznosiciel mleka i kelner. W kafejce przy Champs-Elysees na pięknego chłopca zwrócił uwagę Jean-Claude Brialy, reżyser, aktor. Załatwił mu wyjazd na festiwal w Cannes. I tak się zaczęło.

Reklama
Reklama

– Pewnego dnia na ulicy zapytano mnie, czy nie chciałbym zagrać w filmie. Tak po prostu. A cud polegał na tym, że kiedy znalazłem się przed kamerą, natychmiast zrozumiałem, że jestem w swoim żywiole, że muszę być aktorem.

Tym pierwszym filmem był „Gdy miesza się kobieta" Yvesa Allegreta, a pierwszą radę Delon usłyszał od aktorki Brigitte Auber: „Nie graj. Bądź sobą". Był rok 1957. Zaraz przyszły następne role, a prawdziwy talent Delona ujawnił się w filmie „W pełnym słońcu" Rene Clementa. Zagrał tam chłopaka, którego amerykański milioner wynajmuje, by sprowadził z Europy jego syna utracjusza. Jednak Tom Ripley chce skosztować beztroskiego życia. Zmienia się w cynicznego mordercę, który próbuje przejąć tożsamość swojej ofiary. Jeden z krytyków napisał: „Przed kamerą Clementa Delon przeobraził się z poczwarki w motyla, w pięknego, szyderczego chłopca. To rewelacyjna metamorfoza. Delon nie zadowala się już graniem urodą, lecz panuje nad ekranem, ożywia go, wprowadza w ruch najmniejszym gestem i spojrzeniem".

Dziś aktor wspomina, że to był najszczęśliwszy czas w jego życiu. Pierwsze wielkie miłości, wybuch kariery.

Zawód: aktor

Moje aktorskie życie składa się z sześciu ważnych rozdziałów. Te rozdziały nazywają się: Rene Clement, Luchino Visconti, Michelangelo Antonioni, Joseph Losey, Jean-Pierre Melville i Bertrand Blier – powiedział w jednym z wywiadów.

Reklama
Reklama

W „W pełnym słońcu" zobaczył Delona Luchino Visconti. Młody Francuz zagrał w jednym z najciekawszych filmów włoskiego neorealizmu „Rocco i jego bracia". Był tam Sycylijczykiem, który z rodziną przenosi się do Mediolanu, aby uciec przed nędzą i głodem. Ale poświęca się, próbując ratować brata, spłacając jego długi. Włosi docenili kreację Delona. Visconti obsadził go też w sztuce teatralnej „Szkoda, że jest ladacznicą", a następnie w nakręconym według Lampeduzy „Lamparcie". Inny mistrz włoskiego kina – Michelangelo Antonioni – zaoferował mu rolę w „Zaćmieniu". Za tę kreację Delon dostał nagrodę w Cannes.

A jednak po tych doświadczeniach Delon nie poszedł w stronę wielkiego aktorstwa. Jego rodacy chcieli go widzieć głównie jako pięknego mężczyznę, bohatera „Czarnego Tulipana" Christiana Jacquesa. A potem stał się gwiazdą filmów spod znaku czarnego kina. Po latach powiedział: – Sensacja to gatunek, który przetrwał wszystkie epoki i wszystkie mody. Dlatego go lubię. To prawdziwe kino.

Na przełomie lat 60. i 70. stał się gwiazdą filmów gangsterskich i kryminalnych. „Klan Sycylijczyków", „Samuraj", „Borsalino", „Glina", „W kręgu zła", „Flic Story", „Śmierć człowieka skorumpowanego" – te tytuły określiły na całe lata jego emploi. To był dla niego czas Melville'a. Grał w filmach komercyjnych, ale nie miały one w sobie hollywoodzkiej dydaktyki. W obrazie „W kręgu zła" był okrutnym recydywistą, który po wyjściu z więzienia z zimną krwią przygotowuje kolejny skok. W zrealizowanym w 1967 r. przez Jeana-Pierre'a Melville'a „Samuraju" wcielił się w zawodowego mordercę bez żadnych skrupułów. Ale po wykonaniu kolejnego zadania zleceniodawcy postanawiają się go pozbyć. W „Borsalino" zagrał drobnego przestępcę, który w latach 30. XX w. staje się królem Marsylii. Delon grywał w filmach nie tylko policjantów, ale i gangsterów, morderców, czarne charaktery. A jednak zyskał gwiazdorską sławę, a kobiety za nim szalały.

Wtedy zaczął sobie zdawać sprawę, że wpada w schemat. – Nikt nie chce oglądać innego Delona – powiedział kiedyś w wywiadzie. – Delon to uwodziciel, gangster albo policjant. Delona mają ranić wystrzały z pistoletów. Nikt nie chce dostrzec Delona zranionego spojrzeniem przyjaciela, podłością, odejściem ukochanej.

Czasem jednak uciekał ku filmom ambitniejszym, takim jak „Zabójstwo Trockiego" i „Mr Klein" Loseya. W filmach tych zagrał zupełnie innych ludzi. W pierwszym – człowieka owładniętego obsesją spełnienia morderczej misji, w drugim – bon vivanta, który w czasie wojny odkrywa dramaty życia. A obu tych bohaterów łączyła wielka samotność.

Reklama
Reklama

W latach 80. stworzył kreację starzejącego się, samotnego homoseksualisty w „Miłości Swanna" Volkera Schloendorffa według Prousta, zagrał bezbronnego safandułę w „Naszej historii" Bertranda Bliera, wreszcie zaśmiał się sam z siebie w „Powrocie Casanovy". Tam był już tylko podstarzałym, budzącym politowanie lowelasem z dwoma podbródkami.

Kobiety jego życia

Delon był ulubieńcem kilku pokoleń pań, a kobiety też były dla niego zawsze ważne. – Wszystko, do czego doszedłem, osiągnąłem dzięki kobietom i dla kobiet – mówi.– Dla nich chciałem być najpiękniejszy, najsławniejszy, najlepszy. Bo nie ma niczego wspanialszego, niż zobaczyć miłość i podziw w oczach tej, którą się kocha.

Miał wiele romansów, o których rozpisywała się prasa. Jego pierwszą wielką miłością była Romy Schneider. Poznali się w 1958 r. na planie „Christine". Ona miała wtedy 20 lat i była opromieniona sławą po roli cesarzowej Sisi, on był początkującym aktorem. Zakochał się do szaleństwa. Byli ze sobą kilka lat. Stanowili piękną parę. Ale ich związek był coraz bardziej burzliwy, wreszcie rozstali się, bo on był bawidamkiem i na tym polegał w końcu jego urok. Po jednym z wyjazdów do Hollywood, zawodowo nieudanym, okazało się, że młoda aktorka nie ma już do kogo wracać. Delon zostawił jej w mieszkaniu bukiet czerwonych róż, a wkrótce potem zaręczył się z Natalie Barthelemie.

Prasa obróciła się przeciwko niemu, jednak wkrótce wszyscy mu wybaczyli. Odbył się ślub, zaraz potem urodził się syn Delona – Anthony. A jednak i ten związek okazał się nie do końca udany. Po czterech latach małżeństwa Delon i Nathalie rozwiedli się.

Reklama
Reklama

W 1968 roku na planie „Jeffa" spotkał Mireille Darc. Byli razem 15 lat. Tylko dlatego, że aktorka godziła się na jego zdrady. Potem w prasie można było przeczytać o rozlicznych związkach Delona: z Valerie Kaprisky, Brigitte Nielsen, Anne Parillaud. Zresztą w wyrozumiałej Francji nikogo ten styl życia gwiazdy nie raził. Sam Delon mówił:

– Mam paskudny charakter, to prawda. Ale przynajmniej go mam! Ludzie czują sympatię do człowieka, jeśli widzą, że jest wolny. Całkowicie wolny.

W 1987 r. znów zakochał się po uszy – w młodej holenderskiej modelce Rosalie Van Bremen. To już nie był przelotny romans. Z Rosalie aktor ma dwoje dzieci – córkę Anouschkę i syna Alaina juniora. Odbierając w 1995 r. w Berlinie Złotego Niedźwiedzia za całokształt twórczości, na konferencji prasowej mówił: – Mógłbym już być dziadkiem, a zostałem ojcem. Dzięki Anouschce czuję się wciąż młody.

Ale Rosalie nie wytrzymała życia w złotej klatce w podparyskim Douchy. Spakowała walizki i pojechała do rodziców. Podobno właśnie wtedy Delon po raz pierwszy cierpiał przez kobietę.

Dziś pytany o miłości swojego życia, wymienia jako najważniejsze cztery: Romy, Natalie, Mireille i Rosalie. Stara się cieszyć dziećmi, choć relacje z nimi, zwłaszcza z synami, nie zawsze układały się poprawnie. W wywiadzie dla „Nice Matin" aktor powiedział: „Nie jest łatwo być synem Delona, nie jest też łatwo być ojcem syna Delona. Zwłaszcza, jeśli uprawia się ten sam zawód".

Pożegnanie

Delon zawsze szukał dla siebie miejsca innego niż tylko przed kamerą. Założył firmę produkcyjną i od połowy lat 60. sam współprodukował wiele ze swoich filmów. Pierwszy był „The Rogue" w 1964 r. Łącznie na jego producenckiej liście jest 27 tytułów, w tym m.in. „Borsalino" i „Basen".

– Czasem chciałem mieć większy wpływ na film. Jako producent mogłem wybierać autorów, reżyserów. Współpracowałem na przykład z Jeanem Cau czy Jeanem-Claude'em Carrierem – mówi.

Potrafił też zabezpieczyć swoje interesy finansowe. Pod koniec lat 70. założył firmę perfumeryjną Alain Delon Diffusion. W 1983 r. jej hitem stały się perfumy Temps d'aimer (Czas kochania). Wprowadził na rynek kilka gatunków win i szampana. Wykupił część akcji ekskluzywnej fabryki samochodów sportowych Lamborghini, ma stajnię koni wyścigowych i przedsiębiorstwo czarterujące helikoptery.

Delon skończył swoją „naukową" karierę w wieku 15 lat, ale twierdzi, że wszystkiego nauczyło go życie, świat, spotkania z ludźmi.

– Kiedy wychodziłem z wojska, nie wiedziałem, kim byli Monet, Cezanne czy Rembrandt. Myślę jednak, że poczucie piękna jest cechą wrodzoną i nie zależy od wykształcenia – twierdzi.

Dzisiaj jest znawcą malarstwa. Ceni impresjonistów, fowistów i ekspresjonistów niemieckich. Zaczynał od kupowania w Londynie XIX-wiecznych rysunków, ma w swojej kolekcji obrazy Degasa, Delacroix, Theodore'a Géricault, Jeana-Baptiste'a Camille'a Corota, sztychy Dürera.

Z chłopca, którego ojczym chciał przyuczać na rzeźnika, zmienił się w eleganckiego mężczyznę, który rozmawiał z wielkimi tego świata, spotykał się z prezydentami, zbierał dzieła sztuki i reprezentuje nienaganny styl Europejczyka. Dzisiaj, kiedy myśli o swojej karierze, wyznaje:

– Kręci mi się w głowie na myśl, że w gruncie rzeczy nie zasługuję na to wszystko. W moim przekonaniu ludzie zasłużeni to nie aktorzy, piosenkarze czy artyści, ale ci, którzy poświęcają się czynieniu dobra.

Nie chciał starzeć się na oczach widzów, w filmach, które jemu samemu się nie podobają.

– W ciągu 40 lat udało mi się zrobić piękną karierę. Nie chcę tego zepsuć, występując w byle jakich produkcjach. Skończyłem grać z szacunku dla siebie samego i dla widzów. Wolę, żeby publiczność zapamiętała mnie w dawnych wielkich rolach – mówi.

Ale to wcale nie znaczy, że przestał marzyć. Otwarcie przyznaje, że jest kilku reżyserów, z którymi chciałby się spotkać. Ale uważa, że oni się go obawiają. Sądzą, że zacznie im ustawiać film.

– Nic bardziej błędnego – twierdzi. – Zawsze swoim reżyserom mówiłem: „Czego ode mnie oczekujesz? Dyryguj, jestem tu dla ciebie".

W wywiadzie dla „Nice Matin" przyznał, że wspomniał mu o wspólnej pracy Quentin Tarantino. Odpowiedział na to: „Kiedy tylko zechcesz". I że chciałby jeszcze kiedyś zrobić film z reżyserką kobietą.

Na co dzień 83-letni artysta ma dystans do siebie i nie udaje młodzieniaszka. Rozumie, że czasu nie da się cofnąć.

– Wiek ma swoje konsekwencje, mam trudności z chodzeniem, dużo śpię i zostaję smakoszem – wyznaje. Zdobył w życiu bardzo wiele. I jest pogodzony z odchodzeniem. Zresztą nie lubi współczesnych czasów, bo „wszystko w nich nie tak. Za mało w nich szacunku, za dużo agresji. Liczą się tylko pieniądze". Żyje w swoim domu w podparyskim Douchy otoczony obrazami. A jak mu coś dokuczy, idzie na spacer z psem.

– Opuszczę ten świat bez żalu – mówi. – Wszystko przygotowałem, w grobie w mojej kaplicy jest sześć miejsc. Na razie jest tam pusto. Kobiety, które kochałem, już odeszły, są gdzie indziej. Zobaczymy, kto dołączy do mnie później. Nie boję się śmierci. To jedyna rzecz na świecie, której jesteśmy pewni. Ile jeszcze mogę żyć? Może dożyję do 90, 92 lat? To nie ja decyduję, lecz ktoś inny, tam w górze. Nie chcę tylko zostawić mojego psa samego. Kocham go jak dziecko. Nazywa się Loubo. Tęsknię za nim, kiedy z nim nie jestem. Miałem w życiu z pięćdziesiąt psów, ale z Loubo mam szczególny związek. Jeśli poczułbym, że umrę przed nim, poproszę weterynarza, abyśmy odeszli razem. Żeby dał mu zastrzyk i żeby Loubo umarł w moich ramionach. Nie chcę, żeby zdychał na moim grobie, okrutnie cierpiąc.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Nie dajemy Alainowi Delonowi Pokojowej Nagrody Nobla – powiedział w Cannes kilka dni temu dyrektor artystyczny festiwalu Thierry Fremaux podczas spotkania z dziennikarzami. Słysząc pytania o tegorocznego laureata Złotej Palmy za całokształt twórczości, był wyraźnie zdeprymowany i zdenerwowany.

– Honorujemy Delona jako artystę, składamy hołd jego osiągnięciom w przemyśle filmowym, które nie mają nic wspólnego z jego przyjaźniami i opiniami politycznymi – dodał. – Delon jest wolnym człowiekiem i ma prawo do własnych zapatrywań, nawet jeśli są one sprzeczne z moimi.

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Reklama
Plus Minus
Białkowe szaleństwo. Jak moda na proteiny zawładnęła naszym menu
Plus Minus
„Cesarzowa Piotra” Kristiny Sabaliauskaitė. Bitwa o ciało carycy
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Wracajmy do tradycyjnych mediów. To nasza szansa
Plus Minus
Robert Redford – Złoty chłopiec. Aktor. Reżyser. A na końcu człowiek
Plus Minus
Mariusz Cieślik: „Poradnik bezpieczeństwa” w każdym domu? Putin ponoć już przerażony
Reklama
Reklama