W 1968 roku na planie „Jeffa" spotkał Mireille Darc. Byli razem 15 lat. Tylko dlatego, że aktorka godziła się na jego zdrady. Potem w prasie można było przeczytać o rozlicznych związkach Delona: z Valerie Kaprisky, Brigitte Nielsen, Anne Parillaud. Zresztą w wyrozumiałej Francji nikogo ten styl życia gwiazdy nie raził. Sam Delon mówił:
– Mam paskudny charakter, to prawda. Ale przynajmniej go mam! Ludzie czują sympatię do człowieka, jeśli widzą, że jest wolny. Całkowicie wolny.
W 1987 r. znów zakochał się po uszy – w młodej holenderskiej modelce Rosalie Van Bremen. To już nie był przelotny romans. Z Rosalie aktor ma dwoje dzieci – córkę Anouschkę i syna Alaina juniora. Odbierając w 1995 r. w Berlinie Złotego Niedźwiedzia za całokształt twórczości, na konferencji prasowej mówił: – Mógłbym już być dziadkiem, a zostałem ojcem. Dzięki Anouschce czuję się wciąż młody.
Ale Rosalie nie wytrzymała życia w złotej klatce w podparyskim Douchy. Spakowała walizki i pojechała do rodziców. Podobno właśnie wtedy Delon po raz pierwszy cierpiał przez kobietę.
Dziś pytany o miłości swojego życia, wymienia jako najważniejsze cztery: Romy, Natalie, Mireille i Rosalie. Stara się cieszyć dziećmi, choć relacje z nimi, zwłaszcza z synami, nie zawsze układały się poprawnie. W wywiadzie dla „Nice Matin" aktor powiedział: „Nie jest łatwo być synem Delona, nie jest też łatwo być ojcem syna Delona. Zwłaszcza, jeśli uprawia się ten sam zawód".
Pożegnanie
Delon zawsze szukał dla siebie miejsca innego niż tylko przed kamerą. Założył firmę produkcyjną i od połowy lat 60. sam współprodukował wiele ze swoich filmów. Pierwszy był „The Rogue" w 1964 r. Łącznie na jego producenckiej liście jest 27 tytułów, w tym m.in. „Borsalino" i „Basen".
– Czasem chciałem mieć większy wpływ na film. Jako producent mogłem wybierać autorów, reżyserów. Współpracowałem na przykład z Jeanem Cau czy Jeanem-Claude'em Carrierem – mówi.
Potrafił też zabezpieczyć swoje interesy finansowe. Pod koniec lat 70. założył firmę perfumeryjną Alain Delon Diffusion. W 1983 r. jej hitem stały się perfumy Temps d'aimer (Czas kochania). Wprowadził na rynek kilka gatunków win i szampana. Wykupił część akcji ekskluzywnej fabryki samochodów sportowych Lamborghini, ma stajnię koni wyścigowych i przedsiębiorstwo czarterujące helikoptery.
Delon skończył swoją „naukową" karierę w wieku 15 lat, ale twierdzi, że wszystkiego nauczyło go życie, świat, spotkania z ludźmi.
– Kiedy wychodziłem z wojska, nie wiedziałem, kim byli Monet, Cezanne czy Rembrandt. Myślę jednak, że poczucie piękna jest cechą wrodzoną i nie zależy od wykształcenia – twierdzi.
Dzisiaj jest znawcą malarstwa. Ceni impresjonistów, fowistów i ekspresjonistów niemieckich. Zaczynał od kupowania w Londynie XIX-wiecznych rysunków, ma w swojej kolekcji obrazy Degasa, Delacroix, Theodore'a Géricault, Jeana-Baptiste'a Camille'a Corota, sztychy Dürera.
Z chłopca, którego ojczym chciał przyuczać na rzeźnika, zmienił się w eleganckiego mężczyznę, który rozmawiał z wielkimi tego świata, spotykał się z prezydentami, zbierał dzieła sztuki i reprezentuje nienaganny styl Europejczyka. Dzisiaj, kiedy myśli o swojej karierze, wyznaje:
– Kręci mi się w głowie na myśl, że w gruncie rzeczy nie zasługuję na to wszystko. W moim przekonaniu ludzie zasłużeni to nie aktorzy, piosenkarze czy artyści, ale ci, którzy poświęcają się czynieniu dobra.
Nie chciał starzeć się na oczach widzów, w filmach, które jemu samemu się nie podobają.
– W ciągu 40 lat udało mi się zrobić piękną karierę. Nie chcę tego zepsuć, występując w byle jakich produkcjach. Skończyłem grać z szacunku dla siebie samego i dla widzów. Wolę, żeby publiczność zapamiętała mnie w dawnych wielkich rolach – mówi.
Ale to wcale nie znaczy, że przestał marzyć. Otwarcie przyznaje, że jest kilku reżyserów, z którymi chciałby się spotkać. Ale uważa, że oni się go obawiają. Sądzą, że zacznie im ustawiać film.
– Nic bardziej błędnego – twierdzi. – Zawsze swoim reżyserom mówiłem: „Czego ode mnie oczekujesz? Dyryguj, jestem tu dla ciebie".
W wywiadzie dla „Nice Matin" przyznał, że wspomniał mu o wspólnej pracy Quentin Tarantino. Odpowiedział na to: „Kiedy tylko zechcesz". I że chciałby jeszcze kiedyś zrobić film z reżyserką kobietą.
Na co dzień 83-letni artysta ma dystans do siebie i nie udaje młodzieniaszka. Rozumie, że czasu nie da się cofnąć.
– Wiek ma swoje konsekwencje, mam trudności z chodzeniem, dużo śpię i zostaję smakoszem – wyznaje. Zdobył w życiu bardzo wiele. I jest pogodzony z odchodzeniem. Zresztą nie lubi współczesnych czasów, bo „wszystko w nich nie tak. Za mało w nich szacunku, za dużo agresji. Liczą się tylko pieniądze". Żyje w swoim domu w podparyskim Douchy otoczony obrazami. A jak mu coś dokuczy, idzie na spacer z psem.
– Opuszczę ten świat bez żalu – mówi. – Wszystko przygotowałem, w grobie w mojej kaplicy jest sześć miejsc. Na razie jest tam pusto. Kobiety, które kochałem, już odeszły, są gdzie indziej. Zobaczymy, kto dołączy do mnie później. Nie boję się śmierci. To jedyna rzecz na świecie, której jesteśmy pewni. Ile jeszcze mogę żyć? Może dożyję do 90, 92 lat? To nie ja decyduję, lecz ktoś inny, tam w górze. Nie chcę tylko zostawić mojego psa samego. Kocham go jak dziecko. Nazywa się Loubo. Tęsknię za nim, kiedy z nim nie jestem. Miałem w życiu z pięćdziesiąt psów, ale z Loubo mam szczególny związek. Jeśli poczułbym, że umrę przed nim, poproszę weterynarza, abyśmy odeszli razem. Żeby dał mu zastrzyk i żeby Loubo umarł w moich ramionach. Nie chcę, żeby zdychał na moim grobie, okrutnie cierpiąc.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95