Ponadprzeciętne zainteresowanie winami wykazuje bodaj tylko Jacek Saryusz-Wolski. Wieloletni europoseł nie tylko wina lubi, ale i się na nich zna, zaczynał od Francji i to od tej najzacniejszej – zjeździł Burgundię, dolinę Rodanu, by dotrzeć do Bordeaux. Od lat w wina w ilościach półhurtowych (to nie żart!) zaopatruje się we Włoszech, butelkując piemonckie nebbiolo w Polsce.

Pieniędzy nie brak też Mateuszowi Morawieckiemu, ale on woli piwo, ostatnio nawet bezalkoholowe, co jego współpracownik kwituje krótkim: „Nie mogę na to patrzeć". Zresztą premier nie pije co roku przez dwa miesiące, w rocznicę powstania warszawskiego. Z kolei Jarosław Kaczyński pijał kiedyś piwo EB, ale niedawno pochwalił się, że upodobał sobie wina mozelskie, zapewne dlatego, że za jakość porównywalną z reńskimi trzeba zapłacić znacznie mniej. Gdyby więc ktoś chciał się prezesowi podlizać, to proponuję coś z Van Volxem – jednej z najlepszych winnic mozelskich, w dodatku należącej do Romana Niewodniczańskiego, syna Tomasza – znanego kolekcjonera map i poloników. Najdroższy (227 zł u Mielżyńskiego) jest delikatny, zrównoważony Gottesfuss, voila.

Donalda Tuska też niegdyś nie było stać na najlepsze wina, więc kupował mu je w USA Mirosław Drzewiecki. Kupował w Ameryce, bo Tusk gustował w ciężkich, kalifornijskich, mocno beczkowych, likierowo-waniliowych winach, jak choćby Sequoia Grove, którą uwiecznił na zdjęciach jeden z tabloidów. Skoro Tusk mocne i czerwone, to Grzegorz Schetyna pije wina białe i lekkie, którymi Tusk szczerze gardził. A puenta? Puenta jest też banalna: pijcie, szanowni państwo, co wam smakuje, nie patrząc na swoich ulubionych polityków.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95