Nagrywają się też partnerzy w interesach. Nasz biznes stał się od tego lepszy?
Stał się inny. Zaszła głęboka zmiana – pewnie pokoleniowa – także w tym aspekcie. Dla mnie to zmiana na gorsze, nie tylko w biznesie. Jak świat światem relacje handlowe opierały się na zaufaniu, często wieloletniej renomie. Gdy nagrywamy – demonstrujemy brak zaufania.
Zna pani serial „Czarne lustro"? W jednym odcinku ludzka pamięć jest rejestratorem, który można cofnąć i odtworzyć, żeby zbadać, co ktoś naprawdę powiedział, czy gdzieś był itd. Ta wizja może się ziścić?
Ja pamiętam taki odcinek, w którym matka widzi świat oczyma swojej córki. Z jednej strony dobrze, bo widzi, gdzie dziecko się zgubiło, a z drugiej – patrzy oczyma córki, gdy ona przeżywa swoją pierwszą miłość. To zagrożenia już istniejące. Według naukowców miesięczna analiza naszych zachowań w internecie pozwala przewidzieć, co zrobimy przez kolejne 12 godzin. System wie o nas więcej niż my sami o sobie.
Mówimy o nagraniach w miejscach publicznych, prywatnych, ale to przecież nie wszystko. Młodzi ludzie – a pewnie nie tylko oni – nagrywają się też w sytuacjach intymnych, i to w skali dotąd niespotykanej. I te nagrania potem krążą.
To szczególnie niepokojące. Wywołane tym zjawisko nosi nazwę cyberbullying – nękanie rówieśników w sieci, by ich poniżyć. Podwórkiem naszych dzieci stał się internet.
Wrzutka nagrań do sieci to tylko poniżanie i nękanie?
A po co się poniżało innych na podwórku w latach 70. czy 80.? Bo przynależało się do jakiejś grupy, która miała wroga, bo była presja innych, bo się chciało okazać wyższość... Wydaje mi się, że teraz zachodzą te same mechanizmy. Ale my jako dorośli nie możemy zapominać, że zasięg cyberbullyingu dziś jest zupełnie inny niż zasięg dziecięcych rozgrywek w blokowisku przed laty. Mało tego, cyberbullying nie dociera tylko do grupy rówieśniczej – co i tak jest przerażające – ale i do nieskończenie szerokiego kręgu ludzi, w tym do pedofilów i wszystkich ludzi, którzy mogą zagrażać ofierze takiego nękania.
Młodzi musieli gdzieś podpatrzyć nagrywanie seksu – może na stronach porno. Czemu to robią?
Dziś w sieci liczy się popularność. Żyjemy w erze lajków, serduszek, palców w górę albo w dół. Jeśli to taka wielka wartość, to co robić, by tę popularność podbić? Wszyscy muszą jednak pamiętać, że internet nie jest naszą prywatną strefą. Ślad cyfrowy w sieci nie jest tylko dla nas, więc w tym sensie takie nagranie nie jest bezpieczne.
Tylko że młody człowiek publikujący swoje intymne nagrania nie zdaje sobie sprawy z wieloletnich konsekwencji, na jakie się naraża.
Oczywiście. Intymne nagrania są często upubliczniane i powodują osobiste tragedie, nawet samobójstwa. Wiem, że Facebook stara się tu mocno reagować, tylko że młodzi są także na innych portalach. Cyfrowy ślad zostawia też tzw. patostreaming, czyli publikowanie w sieci zachowań patologicznych na żywo. Jeszcze jakiś czas temu zachowania te przynależały do społecznego marginesu. Nagle nie dość, że wychodzą na jaw, to jest ich coraz więcej, a na dodatek mogą dać status influencera XXI wieku. A gdy już nim się jest, ma się wpływ na ludzi, którzy oglądają taki kanał, można to monetyzować, oczekiwać wpłat.
Czyli z tego żyć, utrzymywać się z publikowania patostreamingu.
Tak. A wszystko się zaczęło od tzw. letsplayerów, czyli internetowych graczy na żywo pokazujących oglądającym, jak grają w gry wideo. To oni zobaczyli, że gdy w czasie gry wypiją piwo, zrobią coś moralnie dwuznacznego, ich popularność rośnie jeszcze bardziej. Kilku letsplayerów zaprosiło do swojego domu bezdomnych, których upijali. A ci robili wszystko, co może zrobić pijany. Były mocz, wymioty itd. Wtedy gracz – dosłownie – wycierał podłogę tym bezdomnym. A popularność rosła. Tak to się zaczęło.
Na pewno? Pamiętam z polskiego YouTube'a sprzed kilkunastu lat nagrania w stylu: „żul pije całą flaszkę na raz", „żule się pobiły" – i wiele podobnych.
Owszem. Wykorzystuje się osoby bezdomne, uzależnione od alkoholu, młodociane. Przerażające, nie da się tego oglądać. Prawie rok temu z inicjatywy rzecznika praw obywatelskich powołano koalicję przeciw patotreściom w internecie. W ramach koalicji niedawno była u nas konferencja poświęcona badaniom Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę na temat patotreści w internecie. Zaczęła się dwuminutowym wstrząsającym filmem, który uświadomił, o czym mowa, lepiej niż wszelkie definicje czy opisy. Jako społeczeństwo jesteśmy nastawieni na newsy: patrzymy na żywo, jak płonie katedra Notre Dame, widzimy, jak mordowane są dzieci w Syrii. Nastąpiło znieczulenie na brutalność i przemoc. Trudno nas poruszyć.
Konkretne przykłady?
Film, o którym mówiłam, składa się z produkcji rodzimych patostreamerów. Filmy, piosenki, za którymi stoją setki tysięcy oglądających – przede wszystkim ludzi w wieku do 20 lat. Wymioty, mocz, kał na żywo. Piosenka 14-latki o tym, co i gdzie wsadzi swojemu bratu, którego nienawidzi. Słowo „cwel" było chyba najprzyzwoitsze.
Ostatnio patostreamingiem zajęła się prokuratura. Rozwiąże problem?
Nie każda patotreść jest przestępstwem. Groźby karalne, nękanie, stalking, rozpijanie nieletniego – tak. Ale są też inne, już niekarane. Najgorsze, że patostreamerzy nie działają w próżni. Proponują: wpłać pieniądze, a uderzę swoją matkę alkoholiczkę. I ludzie wpłacają.
Jaka jest odpowiedzialność wpłacającego?
Dobre pytanie. Pomocnictwo, podżeganie do przestępstwa. Można to przeanalizować pod tym kątem. I czy odpowiada tylko patostreamer, czy także platforma internetowa, przez którą nadaje.
Czy z dziećmi, młodzieżą, oglądającymi takie nagrania, ktoś o tym w ogóle rozmawia?
Ponad 40 proc. badanych nastolatków nigdy lub prawie nigdy nie otrzymało od rodziców porady, jak bezpiecznie korzystać z internetu. Ponad 60 proc. nigdy lub prawie nigdy nie otrzymało pomocy od swego nauczyciela po napotkaniu niepokojącej treści w internecie. To dane z badania profesora UAM w Poznaniu Jacka Pyżalskiego „EU Kids Online 2018". Badano dzieci i młodzież w wieku 9–17 lat.
Czemu tak jest?
Przyczyn mamy wiele. Po pierwsze, brak edukacji dorosłych, którzy myślą, że ich dziecko najbezpieczniejsze jest w swoim pokoju, bo nie przejedzie go samochód, nie dopadnie go pedofil, nie pogryzie pies, nie wpadnie w towarzystwo, które pije piwo pod trzepakiem. A to wszystko są kategorie myślenia z epoki sprzed internetu. Rodzice bronią przed tym, co sami znają. Tymczasem dzieci w swoim pokoju są jak najbardziej narażone na przemoc, mowę nienawiści, cyberbullying i są z tym pozostawione same sobie!
Rozmawiała pani o tym z rodzicami?
Wielokrotnie. I prawie żaden nie wiedział, co to jest patostreaming. A badanie Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę pokazuje, że 85 proc. dzieci i młodzieży wie, co to takiego – dysproporcja jest więc ogromna. To dorośli powinni przewidywać niebezpieczeństwa i im zapobiegać. Nie tylko rodzice, ale także wychowawcy dzieci. Śmiem twierdzić, że edukacja, jak korzystać z internetu i jak robić to w sposób bezpieczny, powinna być jednym z kluczowych przedmiotów szkolnych.
Nauczyciel powie: czego od nas chcecie, nie ma tego w programach nauczania.
I to jest prawdziwy problem z edukacją w Polsce. Ale wiem, że w niektórych szkołach są zajęcia o tym, jak korzystać z internetu.
A ten trzeci powód kłopotów?
Trzeci dotyczy nas samych i naszej bierności. To brak tożsamości obywatelskiej w Polsce. To nam najbardziej doskwiera – pomyślałam sobie w 30-lecie pierwszych wolnych wyborów. Dobro wspólne – res publica.
Czym to się wyraża?
Powiem banalnie: tym, że sprzątasz po swoim psie, że gdy usłyszysz, jak dziecko sąsiada głośno płacze, to dowiesz się, co się stało, a gdy jest bite czy gdy sąsiadka ma podbite oko, to zareagujesz.
Nie robimy tak, bo nie chcemy wyjść na donosicieli.
Posługujemy się pojęciami z minionej epoki. Czy to na pewno donoszenie, a nie dbałość o drugiego człowieka, z którym wiąże nas wspólnota Polaków dbających o siebie i kraj? W ten sposób równie dobrze można budować polską tożsamość, nie uciekając się nawet do haseł pisanych wielką literą. Przecież to nie ma najmniejszego znaczenia, czy i na kogo głosował nasz sąsiad ani czy chodzi do kościoła, czy nie chodzi. Wszyscy jesteśmy takimi samymi Polakami i tak samo powinniśmy się troszczyć o dobro wspólne.
Jak to się przekłada na internet?
Widzę w sieci patotreści. Co robię? Mogę to komuś przesłać i napisać: patrz, to straszne. Mogę zamknąć okno wyszukiwarki i udawać, że tego nie ma. Albo mogę nie być obojętna i zgłosić administratorowi, doprowadzić do ich usunięcia jako niezgodnych ze standardami portalu – bo każdy portal je ma. Mogę zadziałać dla dobra innych.
No to długa droga przed nami.
Oczywiście, bo mówimy o wszystkich formach edukacji obywatelskiej, od psiej kupy do spraw kraju. A wracając do internetu, to bywa, że portale nie reagują lub trwa to bardzo długo. A przez ten czas liczba wyświetleń filmu sięga milionów. Inna sprawa, że moderowanie portalu kosztuje.
Algorytmy nie działają?
Algorytmy Facebooka bardzo dobrze wyłapują fake'owe konta czy spam, ale nie radzą sobie z mową nienawiści – bo jest kontekstualna. Ale algorytmów używa się w różnych miejscach. W jednej z warszawskich prywatnych podstawówek rodzic w ramach rekrutacji pytany jest, jak przebiegało życie płodowe dziecka i czy w czasie porodu nie było komplikacji.
Oniemiałem.
Szkoły nie chcą mieć dzieci podpadających pod algorytm: sprawiających problemy, więc prywatne sobie wybierają, bo chcą mieć sukcesy.
To nasza przyszłość: nagrywanie, podglądanie, patostreamy?
Ciągle chcemy tego samego: wiedzieć, czy nikt nas nie oszukuje, nie zdradza. Dążyć do ideału. Tylko technologia się zmieniła. Gdzie jest granica, za którą stosunki międzyludzkie ulegną rozkładowi? Każde pokolenie myśli sobie: jak można było żyć bez radia, bez wielkich fabryk, bez samolotu. Dziś myślimy tak o sieci. Internet to wspaniałe źródło wiedzy i okno na świat. Nie zamkniemy go. Unikajmy tylko zagrożeń.
Zuzanna Rudzińska-Bluszcz jest radcą prawnym w Biurze Rzecznika Praw Obywatelskich, przygotowała okrągły stół ds. walki z patotreściami w internecie
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95