Jeszcze kilka dni temu w internecie modne były rozważania, czy pandemia w ogóle ma miejsce. Symboliczny był tu dla mnie pewien post z zeszłego weekendu. Ktoś przypomniał, że na 740 mln mieszkańców Europy mamy ledwie sto kilkadziesiąt tysięcy zakażonych, co stanowi ułamek procenta. Czy w takim razie rządy europejskie mają rację, bijąc na alarm i stosując środki nadzwyczajne? – pytał autor wpisu.
Popularne stały się na chwilę opinie swoistych dysydentów w środowiskach medycznych: niemieckiego lekarza Wolfganga Wodarta czy dyrektora szpitala w Genui Mattei Bossettiego. Twierdzili, upraszczając, że główny problem z koronawirusem polega na tym, że został zidentyfikowany. Możliwe, że zbierał swoje żniwo już w poprzednich latach, ale zmarłych, głównie osoby starsze, uznawano wtedy za ofiary różnych chorób, unikano dzięki temu paniki i nie gromadzono ludzi w szpitalach. Z epidemią mamy dziś do czynienia tylko dlatego, że tak ją nazwano, oto teza koronawirusowych rewizjonistów.