Wujek Walter

W czasach, kiedy dziennikarze telewizyjni jak gwiazdy filmowe co i rusz zmieniają wizerunek, styl i poglądy, trudno uwierzyć, że był kiedyś człowiek, który przez 45 lat w zawodzie nic w sobie nie zmienił

Aktualizacja: 25.07.2009 00:17 Publikacja: 24.07.2009 20:14

Walter Cronkite tuż przed swoim ostatnim programem w telewizji CBS, 1981 r.

Walter Cronkite tuż przed swoim ostatnim programem w telewizji CBS, 1981 r.

Foto: AP

Miał głos, wygląd, wiedzę – wszystko, co potrzeba, żeby budzić respekt. W 1980 roku cieszył się dwukrotnie większym zaufaniem Amerykanów niż prezydent i papież razem wzięci. Ale nie dlatego jego śmierć była tak wielkim wydarzeniem. Miał 92 lata, trudno mówić o zaskoczeniu, od 28 lat nie prowadził programów, także nic nagle się nie urwało, nie było problemów z szukaniem zastępców ani sponsorów.

Nostalgia za Walterem Cronkitem to raczej niechęć do współczesnych mediów niż żal za człowiekiem, który odszedł. Tęsknota za czasami jasnych kryteriów uczciwości i priorytetów. Za czasami, kiedy politycy mieli kogoś nad sobą. Nie wydawców wielkich tytułów, szefów telewizyjnych korporacji, z którymi muszą zawierać sojusze, ale niesprzedajnych ludzi słowa. Za czasami, kiedy Lyndon Johnson na wieść o tym, że Cronkite wybrał się do Wietnamu i będzie nadawał z linii frontu, powiedział: „Jeżeli stracę Cronkite’a, stracę Amerykę i przegram wojnę”.

Za charyzmatyczną postacią kogoś, kto zawsze stał przy swoim zdaniu. Nie chował się za popularnymi dziś pyskówkami z politykami, nie podnosił ratingów, zapraszając popularne gwiazdy. Przez 19 lat sam miał coś do powiedzenia i odwagę kończyć codziennie swój program słowami – to był Walter Cronkite i jest tak, jak powiedziałem. Może to on był wyjątkowy, a może świat „taki już nie jest”. Jednoznaczny, wyrazisty i prostolinijny, a śmierć Cronkite’a tylko o tym przypomniała. Kiedy zaczynałem studia w Ameryce, nie mogłem się nadziwić, że zarówno studenci, jak i profesorowie nauk politycznych pytali na zajęciach, czy słuchałem „wujka Waltera”. Przyjechałem z peerelowskiej Polski, nie mogłem pojąć tak silnej personalizacji newsa i spontanicznego zaufania. Dla człowieka z państwa totalitarnego każdy autorytet czczony przez masy był podejrzany. Trzeba było się wsłuchać, żeby zrozumieć. To była wyjątkowa lekcja znaczenia kategorii „społeczne zaufanie”.

Niedługo się tym nacieszyłem w Ameryce, nigdy tego później nie doczekałem w wolnej Polsce. Współczesne media po obu stronach oceanu napędzane są celebrytami. Ludźmi bez reszty pochłoniętymi własnym wizerunkiem i negocjowaniem kontraktów. W locie łapią gazety i głoszą powierzchowne opinie – tak formatowane, żeby się nie narazić środowisku. Niezależność przejawia się bardziej w stylu i agresywności niż wierności ideałom.

[srodtytul]Jak tatuś na dobranoc[/srodtytul]

Później w Waszyngtonie słyszałem od innych dziennikarzy: „dziadek czasem nie dogania newsa”. Faktycznie, bywało, że nie komentował gorących wydarzeń albo wracał do nich, kiedy były już lekko zepsute. Sam to widział. „Jeżeli nie rozumiem problemu, to nic nie mówię, aż nie zrozumiem” – przyznał w wywiadzie dla „Washington Post”. Jego największy konkurent David Brinkley z telewizji NBC swoim sarkazmem i złośliwością sprawiał wrażenie, że intelektualnie w każdej chwili może zmiażdżyć Cronkite’a, ale to Cronkite zbierał największą publiczność. W Szwecji, Danii i w niektórych państwach Ameryki Południowej – talk-show do dziś nazywany jest Cronkitem.

Kiedy Biały Dom przygotowywał bankiet z okazji lądowania na Księżycu, zapytano Neila Armstronga – ze wszystkich ludzi na świecie, kogo chciałby pan najbardziej zobaczyć obok siebie przy stole? „Cronkite’a oczywiście. A jeżeli się zgodzi, to czy mogę z jego drugiej strony posadzić moją matkę? Myślę, że wtedy doceni, co mi się w życiu udało osiągnąć”. Wujek Walter nie pasowałby do współczesnej telewizji. Nie nadążałby za paskami, newsowymi alarmami i wnioskami, które wyprzedzają fakty. Do klasyki dziennikarstwa przejdzie jego 12-godzinny program po zamachu na prezydenta Kennedy’ego. Cronkite nie wychodził ze studia. Nie sięgał nerwowo po wodę, nie zapraszał gości. W przeciwieństwie do dzisiejszych stacji newsowych w oczekiwaniu na raport lekarzy nie musiał wypełniać czasu antenowego innymi dziennikarzami czy ekspertami. Cronkite siedział sam z milionami Amerykanów. Patrzył im w oczy. David Halberstam napisał po latach – „jakbyśmy wszyscy siedzieli przy łożu śmierci prezydenta”. Cronkite podawał suche informacje – „Prezydent został poważnie ranny”; „Operowany jest w szpitalu Parkland i więcej nic nie mam do powiedzenia”. Potem była informacja o transfuzji krwi. Aż o 13 Cronkite zawiesił głos. Przygryzł dolną wargę i oznajmił – prezydent nie żyje. Wtedy miliony ludzi zobaczyły łzę w jego oku. Żadnej mimiki, ocierania twarzy ani najmniejszej próby ukrycia uczuć. Ten moment jest dziś niemal tak dobrze znany Amerykanom jak same strzały w Dallas.

W świecie ulizanych i politycznie poprawnych mediów trudno sobie wyobrazić nadanie takiej rangi człowiekowi odgrywającemu coś w rodzaju ojcowskiego autorytetu. Co wieczór przed pójściem spać przemawiał głębokim głosem nieznoszącym sprzeciwu. Dziś musiałby pewnie dzielić czas antenowy z jakąś rozklekotaną blondynką, która co i rusz przypominałaby nam, że ojcowska mądrość to tylko zasłona dymna dla obleśnych szowinistów molestujących małe dziewczynki i bijących żony. Dziś równie ważne jest to, co mówimy, jak i to, z czyjego nadania.

W jednym z ostatnich wywiadów Walter Cronkite tłumaczył, że dobre dziennikarstwo polega na mówieniu ludziom tego, co twoim zdaniem powinni wiedzieć, a nie tego, czego chcą słuchać. W czasach telemetrii i marketingu brzmi to jak herezja, a przynajmniej recepta na utratę pracy. A jednak Cronkite był królem oglądalności i definiował znaczenie newsów i sposób mówienia o wszystkich największych wydarzeniach w historii Ameryki. Od lądowania w Normandii przez zamachy na Kennedyego i na Martina Luthera Kinga, lądowanie na Księżycu, wojnę w Wietnamie, zawiązanie się pierwszej hipisowskiej komuny po kryzys irański.

Trudno powiedzieć, na czym polegał jego geniusz, ale na pewno nie wyniósł go ze szkoły. Co prawda podjął studia na University of Texas, ale drugiego roku już nie skończył. Zbyt bardzo był zajęty pisaniem do „Houston Post”. W 1939 roku zaczął współpracę z „United Press”. Marzyła mu się praca korespondenta wojennego. Był jedynym dziennikarzem, który ze 101. dywizją został zrzucony na spadochronie na tyły wroga we Francji. Wiele lat później wspominał w jednym z wywiadów, że zarówno w czasie II wojny, jak i później w Wietnamie: „zrobiłbym wszystko, żeby nie walczyć na wojnie, chyba że nie byłoby innego sposobu, żeby ją opisać”.

Zanim trafił do telewizji w 1950 roku, zdążył być jeszcze korespondentem w Berlinie i Moskwie. Kolejno przenosił się z poranka na popołudniowe programy. W 1953 roku powierzono mu program reporterski „CBS tam było”. Pierwszego dnia bez rozmowy z właścicielami stacji oznajmił widzom, że od teraz program będzie się nazywał „Ty tam jesteś”.

Na długo przed Internetem Cronkite mówił o wprowadzaniu ludzi do codziennych programów. Mówcie jak jest, strzelajcie – powtarzał przypadkowym rozmówcom. Ten slogan został z nim do końca. W 1963 roku na dwa miesiące przed śmiercią Kennedy’ego zaczął swój wieczorny program, który do 1981 roku pozostał najpopularniejszym programem w Ameryce. Podczas lądowania na Księżycu Cronkite prowadził transmisję bez przerwy przez 24 godziny. Były prezes CBS Howard Stringer w pamiętnikach pisał, że przez cały czas transmisji Crokite był pobudzony jak dziecko. Gestykulował, cieszył się, śmiał i ani na chwilę nie przestawał mówić. „Był jak nakręcony. Raz wyszliśmy na lunch z budynku i zobaczyłem dzieci skaczące przed witryną z telewizorem. Jakby się razem bawili”.

W październiku 1972 roku dwa dni przed wyborami CBS wyemitował 15-minutowy materiał o aferze Watergate. W chwili kiedy Cronkite zaczął o tym mówić, skandal przestał być sprawą ciągniętą przez jedną gazetę, a stał się problemem narodowym. Prezydent Nixon osobiście zadzwonił do właściciela stacji z pretensjami. Następnego dnia program został skrócony o pięć minut, ale nikt nie śmiał sugerować zmiany tematu. „To był jeden jedyny raz w historii – pisał w pamiętnikach Cronkite – kiedy ktoś próbował wpływać na mój program”. Przez następne 11 miesięcy Cronkite niemal codziennie mówił o Watergate. Aferę wykryli dziennikarze „Washington Post”, ale do dziś uważa się, że to Cronkite swoimi codziennymi raportami doprowadził do usunięcia Nixona z Białego Domu.

W dzisiejszych czasach, kiedy dziennikarze telewizyjni jak gwiazdy filmowe co i rusz zmieniają wizerunek, fryzurę, styl i poglądy, żeby poprawić swoje notowania, trudno jest uwierzyć, że był kiedyś człowiek, który przez 45 lat w zawodzie nic w sobie nie zmienił. Mówił, myślał i zachowywał się jak pierwszego dnia na antenie. Długo i szczegółowo prezentował fakty, żeby na koniec powiedzieć, jak jest.

[srodtytul]Supermarket opinii[/srodtytul]

Jego następcy stopniowo odchodzili od formuły klasycznego raportu. Trochę z braku czasu, trochę z braku rzetelnego przygotowania komentarz został oddzielony od treści merytorycznych. Opinie przysłoniły fakty. Ostrość słów zastąpiła głębię przemyśleń, a podniesiony głos siłę argumentu. Dzisiejszy format to maksymalna personalizacja opinii, demonizowanie wrogów. Dużo strzelamy, ale dość wybiórczo. Zależy do kogo.

Poglądy są dziś jak produkt. Opisujemy je, klasyfikujemy i później kolejni komentatorzy opieczętowują je swoimi markami. Jesteśmy liberałami, socjalistami, pro- czy antyrynkowi, narodowi, europejscy. Obrandowani wkraczamy do medialnego supermarketu – radia czy telewizji – i próbujemy się targować o swoje miejsce na rynku idei. Jak trzeba, to handlujemy swoimi poglądami. Idziemy na kompromisy, przyznajemy rację, zawieramy przymierza, żeby zagadać kogoś, kto ma zbyt silną wyróżniającą się markę.

Wielki market medialny jest dziś szeroko otwarty. To wspaniałe miejsce, gdzie obok nas 24 godziny na dobę płynie rzeka informacji. Mnóstwo szczątkowych i chaotycznych doniesień. Prowadzący rotują jak zmiany w fabryce, skrojeni na swoje podobieństwo. Wygląd, poglądy, wszystko według szablonu, stylebooka.

W jednostajnym brzmieniu opinii i kontropinii, każdy może sobie wybrać głos, jaki chce usłyszeć. Ba, może odpalić komputer i wyrazić swoje własne zdanie. CNN ma dziś program złożony z samych opinii o innych programach. I o dziwo, ten program też ma swoją gwiazdę – Ricka Sancheza. Wszystko, co mówi, to powtarzanie tego, co inni mówią na temat tego, co się mówi – ale i tak uważa się go za niezależną markę. Wystarczy hot spot, wielofunkcyjna komórka, Facebook i każdy może sam sobie być mentorem. Mówić, co chce.

Czy demokracja mogła się doczekać lepszych czasów? Pewnie nie, ale z drugiej strony rozumiem żal za Cronkitem. Za kimś, kto przemówiłby w imieniu tych wszystkich samotnych ludzi, którzy mówią jeden przez drugiego, ale nikt ich nie słucha.

Miał głos, wygląd, wiedzę – wszystko, co potrzeba, żeby budzić respekt. W 1980 roku cieszył się dwukrotnie większym zaufaniem Amerykanów niż prezydent i papież razem wzięci. Ale nie dlatego jego śmierć była tak wielkim wydarzeniem. Miał 92 lata, trudno mówić o zaskoczeniu, od 28 lat nie prowadził programów, także nic nagle się nie urwało, nie było problemów z szukaniem zastępców ani sponsorów.

Nostalgia za Walterem Cronkitem to raczej niechęć do współczesnych mediów niż żal za człowiekiem, który odszedł. Tęsknota za czasami jasnych kryteriów uczciwości i priorytetów. Za czasami, kiedy politycy mieli kogoś nad sobą. Nie wydawców wielkich tytułów, szefów telewizyjnych korporacji, z którymi muszą zawierać sojusze, ale niesprzedajnych ludzi słowa. Za czasami, kiedy Lyndon Johnson na wieść o tym, że Cronkite wybrał się do Wietnamu i będzie nadawał z linii frontu, powiedział: „Jeżeli stracę Cronkite’a, stracę Amerykę i przegram wojnę”.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą