Jak nie umrzeć z zimna

Synoptycy donoszą, że zbliżająca się zima będzie co najmniej tak mroźna i śnieżna jak poprzednia. Twórca survivalu w Europie dzieli się swoimi uwagami na temat zagrożeń

Publikacja: 27.11.2010 00:01

Pauza na papierosa podczas wyprawy Jacka Pałkiewicza do bieguna zimna

Pauza na papierosa podczas wyprawy Jacka Pałkiewicza do bieguna zimna

Foto: Fotorzepa, Jacek Pałkiewicz

Zafascynowany życiem w warunkach ekstremalnych przez lata zajmowałem się zdolnościami przystosowawczymi ludzkiego organizmu. Wystawiony na ciężkie próby przekraczałem własne bariery psychiczne. Dociekliwość popychała mnie do eksperymentów na sobie.

Atlantyk, który przepływałem niczym dobrowolny rozbitek, pozwolił mi wykazać, że jeśli ofiara katastrofy morskiej nie straci nadziei, ma szanse uratowania się na szalupie. Dużo wyniosłem z przezwyciężenia sytuacji bliskich kresu swoich możliwości podczas szkoleń komandosów w dżungli i na pustyni. Innym razem wartościową wiedzę nabyłem podczas syberyjskiej odysei w drodze do bieguna zimna.

Zwykle się sądzi, że tylko osoby znajdujące się w skrajnych warunkach narażone są na niebezpieczeństwa chorób związanych z lejącym się z nieba żarem, nurkowaniem czy z wysokogórską wspinaczką. Wydaje się, że hipotermia, czyli ochłodzenie się organizmu silniejsze niż jego zdolności wytwarzania ciepła, może zagrozić wyłącznie ludziom w ekstremalnych okolicznościach. Tak nie jest, bo z powodu nieobliczalnej pogody wychłodzenie może stanowić realne zagrożenie zdrowia czy nawet życia także dla mieszkańców miasta. Człowiek najlepiej czuje się w strefie komfortu cieplnego (17 – 21 st. C) a przy obniżeniu temperatury ciała poniżej 35 stopni zaczyna odczuwać skutki oziębienia: zmniejsza się wówczas zdolność wykonywania wysiłku, wydłuża się czas reakcji, a siła skurczu mięśni obniża się o ponad 50 procent.

[srodtytul]Jak nie tracić ciepła[/srodtytul]

Synoptycy donoszą, że zbliżająca się zima będzie co najmniej tak mroźna i śnieżna jak poprzednia. Byłbym zadowolony, gdyby poniższe rady chociaż w części pozwoliły uniknąć komplikacji z nadchodzącą zimą.

Pierwsze doświadczenie skrajnego zimna, a zarazem przedsmak zagrożenia życia, wyniosłem z Ełku, gdzie jeszcze jako uczeń uprawiałem żeglarstwo lodowe. Lecąc jak na skrzydłach, wpadłem bojerem na oparzelisko. Cienki lód załamał się z trzaskiem i znalazłem się w wodzie. Byłem sam i zdesperowany próbowałem wzywać pomocy, jednak koledzy byli daleko. Dezorientacja i strach nie pozwalały myśleć i działać racjonalnie. Desperacko młóciłem rękami, aby wczołgać się na śliską, załamującą się nieustannie pod moim ciężarem pokrywę lodową. Zimno zmniejszało czucie i sprawność manualną. Raniłem skostniałe dłonie. Lodowata woda przenikała przez ubranie do skóry. W nieskoordynowany sposób starałem się ściągnąć wierzchnie warstwy odzieży krępujące ruchy, wierząc, że łatwiej utrzymam się na powierzchni wody. Słabłem z każdą chwilą, moja wola zachwiała się i przytłaczała mnie świadomość, że to już koniec. Wreszcie, wykorzystując mniejszy nacisk, z szeroko rozłożonymi rękoma i nogami zdołałem wciągnąć się na powierzchnię i nieco później nadciągnęła pomoc.

Wtedy, niestety, nie mogłem wiedzieć, że ze względu na wyższe przewodnictwo cieplne „siła chłodząca” wody o tej samej temperaturze co powietrze jest wielokrotnie większa. Było zatem fatalnym błędem pozbywanie się ubrania, które wcale nie zatapia, ale ogrzewa, bo pomiędzy kolejnymi jego warstwami zatrzymują się dobrze izolujące pasma ciepłego powietrza pomagające zachować ciepło. Zasadniczą bronią w walce ze srogim zimnem jest ruch, który, niestety, powoduje spalanie kalorii oraz pocenie się, a mokre ubranie prowadzi do szybszego ochłodzenia ciała. Dlatego istotny wpływ na równowagę cieplną w chłodnym środowisku ma wybór luźnej i nieobciskającej ciała wielowarstwowej odzieży. Pozwala ona, poprzez zdjęcie lub rozluźnienie części odzieży, ograniczyć do niezbędnego minimum pocenie się.

Rozbitek w zimnej wodzie musi wiedzieć, że nie powinien szybko płynąć, bo to zwiększa zagrożenie. Gwałtowne ruchy wprawdzie wytwarzają dużą ilość ciepła w organizmie, co ogrzewa wodę przy ciele, ale jest ona natychmiast unoszona przez prąd i zastąpiona zimną wodą. Przyśpiesza nawet kilkanaście razy schłodzenie organizmu i skraca czas przeżycia. Człowiek płynący obniża swą temperaturę trzy razy szybciej w porównaniu z nieporuszającą się osobą w kamizelce ratunkowej. Normalna produkcja ciepła w organizmie wystarcza na wyrównanie utraty ciepła w wodzie do temperatury 33 st. C. Nic dziwnego, że śmierć z powodu hipotermii dotyka także rozbitków znajdujących się w wodzie bardzo ciepłej.

Można przyjąć, że osoba nieubrana może przeżyć w wodzie o temperaturze poniżej 10 stopni tyle minut, ile wynosi temperatura wody, czyli np. 6 minut w wodzie o temperaturze 6 st. C. Tymczasem w temperaturze powietrza -35 stopni człowiek nieodpowiednio ubrany jest narażony na utratę ciepłoty o dwa stopnie co każdą godzinę, całkowicie zaś pozbawiony okrycia w temperaturze -40 umarłby w ciągu 15 minut. Powyższe dane wskazują, że podczas procesu wyziębiania czasu na ratunek jest niezwykle mało.

[srodtytul]Przezwyciężanie hipotermii[/srodtytul]

Chociaż istnieje mnóstwo relacji świadczących o tym, że organizm człowieka w skrajnych przypadkach zdobywa się na niewyobrażalny wysiłek, wychodząc cało z sytuacji zdawałoby się bez wyjścia, to trzeba przyznać, że nauka nie do końca poznała mechanizmy fizjologiczne związane z zimnem. Dzisiaj wiemy, że zgon następuje po ochłodzeniu ciała do temperatury bliskiej 25 st. C. Nie jest to granica dokładna, o czym świadczą wcale nierzadkie przypadki dłuższego, niż się spodziewano, czasu przeżycia w zimnej wodzie.

W drodze na biegun zimna w 1989 r. Syberia wystawiła nas na bezlitosną próbę wytrzymałości. Lodowaty pył zamarzał na odsłoniętej powierzchni policzków w szklistą skorupę. W namiocie temperatura nad ranem spadała do 30 st. poniżej zera, 15 – 20 stopni mniej niż w odkrytej tundrze. Każdy dzień był walką o przeżycie i nie obeszło się bez śmiertelnej pułapki.

Konwój zaprzęgu reniferowego znalazł się w naledzi. Silne ciśnienie wód gruntowych doprowadziło do pęknięcia grubej warstwy lodu na rzece. Wypływająca woda stworzyła na zamarzniętej powierzchni drugą rzekę. My trafiliśmy tam w momencie, kiedy nowa tafla lodu nie była jeszcze wystarczająco gruba, aby utrzymać ciężar konwoju. Czas naglił, nasze zdrowie i życie zależało od szybkości działania. Liczyła się każda minuta. Brodząc po kolana w lodowatej brei przy temperaturze powietrza –50 st. C, nadludzkim wysiłkiem zgrabiałymi palcami rozplątywaliśmy uprząż i wyciągaliśmy skłębione, miotające się reny oraz sanki, które lód skuwał w międzyczasie. Lodowata woda aż parzyła. Ciało kostniało, zesztywniałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa. Futrzane spodnie przemieniły się w sztywny pancerz, a walonki z grubego filcu stały się jednym blokiem lodu.

Wtedy stanęliśmy oko w oko z niebezpiecznym poziomem hipotermii. Wyróżniający się bezbrzeżną determinacją Roberto, nie skarżąc się, że zamarza, stał się apatyczny i ospały, miał sine wargi i bladą skórę. Co chwila wstrząsały nim niepowstrzymalne dreszcze, bezwiedne skurcze mięśni bezskutecznie próbujące zapewnić mu odrobinę dodatkowego ciepła. Stał się zobojętniały i odpowiadał bez sensu na pytania. Wreszcie drżenie ustało, a to świadczyło o dalszym pogorszeniu się sytuacji. Nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje, i zdezorientowany mamrotał, żeby zostawić go w spokoju. Nie mogliśmy dopuścić do zaśnięcia, bo wtedy opada ciśnienie tętnicze krwi, a to łatwo prowadzi do zgonu. W takich okolicznościach Ewenkowie ratują się przed wyziębieniem, poświęcając renifera. Rozpruwają mu brzuch i chowają się w jego wnętrzu. Na szczęście obeszło się bez uciekania się do takiego drastycznego sposobu. Zdołaliśmy pobudzić krążenie krwi, podając przyjacielowi z termosu dobrze osłodzoną ciepłą herbatę i wsuwając do śpiwora z renifera, który obłożyliśmy jeszcze skórami. Wbrew ogólnemu mniemaniu nie wolno gwałtownie ogrzewać poszkodowanego przy ognisku czy nacierać bądź masować. To powoduje, że ciepła krew z głębi ciała kieruje się ku wyziębionym naczyniom podskórnym, a jej miejsce zajmuje krew zimna, której organizm nie ma siły ogrzać, zaś to może doprowadzić do ostatecznego załamania się krwiobiegu.

Organizm wychłodzonego człowieka pracuje na zwolnionych obrotach, hamowana jest przemiana materii, serce przepompowuje mniej krwi do mózgu, płuc i serca. Po kilku godzinach nasza „pierwsza pomoc” ustabilizowała temperaturę i nastąpiło powolne, samoistne ogrzanie się ciała.

Kilkanaście lat temu w prestiżowym brytyjskim czasopiśmie medycznym „The Lancet” opisano przypadek stanowiący niezwykły rekord. 29-letnia norweska lekarka Anna Bagenholm, jeżdżąc na nartach, zaklinowała się w szczelinie lodowej pod strumieniem lodowatej wody z wodospadu. Po 40 minutach jej puls zanikł, krew przestała krążyć, a temperatura ciała spadła do 13,7 st. W stanie śmierci klinicznej przewieziono ją helikopterem do szpitala w Tromso, gdzie przywrócono do życia. To doświadczenie stanowi dziś przełom w ratowaniu ludzkiego życia. Kontrolowany wzrost ciepłoty ciała pozwala odratować chorego, u którego stwierdzono zatrzymanie krążenia krwi.

[srodtytul]Kiedy skóra sinieje[/srodtytul]

O groźnym dla życia oziębieniu organizmu donoszą często media, a dotyczy to głównie śmierci w mieszkaniu ludzi w podeszłym wieku. Przyczyną jest zwykle zawężenie się granic przystosowania i upośledzenie sprawności działania mechanizmów adaptacyjnych. Wtedy nie tylko utrata ciepła jest większa, ale i wzrost jego wytwarzania staje się powolniejszy. Ludzie starsi łatwo mogą przeoczyć obniżenie się temperatury skóry, bo nie są świadomi wychłodzenia organizmu. Ich subiektywna ocena takiej zmiany następuje dopiero przy różnicy ponad 2 stopni, podczas gdy ludzie młodzi dostrzegają ją już przy mniej niż jednym stopniu. Zatem, nie doznając dyskomfortu cieplnego, nie zdają sobie sprawy, że powinni lepiej ogrzać pomieszczenie czy włożyć dodatkową odzież. U ludzi z nie najlepiej funkcjonującym układem krążenia wystawionych na niską temperaturę mogą się ujawnić różne dolegliwości. Z powodu niskich temperatur umierają też bezdomni i pijani zasypiający na ulicy, osoby samotne, chore na serce czy astmę, a także lekkomyślni, nieodpowiednio ubrani i wyposażeni turyści górscy.

Przeszywający chłód łatwo potrafi doprowadzić do osłabienia woli i do utraty instynktu samozachowawczego. Przy temperaturze 50 stopni poniżej zera wystarczy jedna minuta, aby się nabawić poważnego odmrożenia. Na syberyjskiej wyprawie ofiarą padł Kostia, który odmroził palce stopy. Stracił czucie, a następnego dnia kredowobiała skóra palców przybrała sinoniebieskie zabarwienie. Ochłodzenie skóry do temperatury bliskiej zera spowodowało zamarznięcie tkanek. Przyczyniło się do tego zwolnienie przepływu krwi, spowodowane brakiem ruchu, a głównie zbyt ciasnym obuwiem, które zaburzyło krążenie. Okazało się, że nasz przyjaciel przedobrzył, wkładając do niego zbyt grubą ocieplającą wyściółkę z włosia. Stan się pogorszył, wystąpiły pęcherze z płynem surowiczym i stopy paliły jak przypiekane ogniem. Ból musiał być potworny, bo na policzkach twardego Kostii widziałem łzy. Cała skóra i tkanka podskórna obumarła. Trzeba było amputować dwa palce.

Zimno wzmaga wytwarzanie moczu, a co za tym idzie – częstszą potrzebę jego oddawania. W grudniu 1941 r. żołnierz włoski pisał w liście z frontu rosyjskiego, że temperatura sięga minus 40 st. C. Broń się zacina, najlżejsze rany przy tej temperaturze oznaczają wyrok śmierci, a podczas oddawania moczu na ziemię spadają kryształki lodu. Opowiedziałem o tym Jurijowi Sienkiewiczowi, który jako lekarz doświadczył na Antarktydzie niebywałej temperatury minus 80 stopni. Podzielił się wtedy ze mną swoją historią. Chciał sprawdzić, czy na takim mrozie rzeczywiście zamarza spluwana ślina, no i… nie tylko ślina. Stanął na dachu stacji naukowej, żeby siusiać, a jego kolega na dole miał patrzeć, jak spadają na niego okruchy lodu. Biedak miał pecha, bo się okazało, że nawet w antarktycznym powietrzu zamrażanie nie odbywa się aż tak szybko.

[srodtytul]Alkohol – twój wróg[/srodtytul]

Kiedyś Sława, operator jakuckiej telewizji, kiedy musiałem obcinać nożem survivalowym jego przymarzniętą do szuby brodę, starał się mnie przekonać, że na Syberii najlepiej można się rozgrzać spirytusem. Powoływał się nawet na Roalda Amundsena, który wspominał w swojej książce, że w drodze na biegun południowy był dobrze zaopatrzony w napoje alkoholowe. „Trochę grogu nikomu jeszcze nie zaszkodziło. Moi współtowarzysze cenią sobie szklaneczkę wina, a od czasu do czasu i kieliszek dobrej wódki” – pisał norweski odkrywca w swoim dzienniku. – „Alkohol powinno się pić tylko w obozie. Podczas jazdy sankami należy go wykluczyć, ale nie dlatego, że mógłby zaszkodzić, tylko ze względu na konieczność oszczędzania na ciężarze”. Podobnego zdania był eksplorator Arktyki William Parry, który w 1827 roku na wyprawę na biegun północny zabrał beczkę rumu, co zapewniało wszystkim uczestnikom wyprawy ćwierć kwarty codziennej racji.

Obaj panowie nie zdawali sobie sprawy, że alkohol jest szczególnie groźnym wrogiem człowieka przebywającego w zimnym środowisku. Wkrótce po jego spożyciu rozszerzają się naczynia krwionośne i zwiększa się skórny przepływ krwi. Temperatura skóry podnosi się, co z kolei powoduje szybszą ucieczkę ciepła do otoczenia. Człowiek nie czuje zimna, a tymczasem jego tkanki zamarzają. Ponadto picie daje zdradliwą iluzję ciepła i niczym narkotyk wprawia w błogostan. Człowiek łatwo traci instynkt samozachowawczy i zasypia w miłym uczuciu komfortu. Wtedy staje się oczywiste zamarzanie tkanek i w konsekwencji wychłodzenie.

Ludzkie zdolności adaptacji do niskich temperatur są bardzo tajemnicze. Mówi się, że pozytywny wpływ na aklimatyzację ma trening fizyczny, ale nie jest to jednoznacznie określone. Współtowarzysz syberyjskiej wyprawy, o niezmąconej pogodzie ducha Nicola, przed wyjazdem hartował się, śpiąc zimą na balkonie w górach. Nawykły do łagodnego klimatu Włoch twierdził, że wcale nie był mniej wrażliwy na dotkliwe zimno. Uważam, że bardziej liczy się psychiczne przyzwyczajenie się do działania zimna. W sytuacji ekstremalnej, jeśli nie można skryć się przed chłodem, należy myśleć o umiarkowanym wysiłku fizycznym bądź o przyjęciu zwiniętej płodowej pozycji. Trzeba dbać o okrycie głowy, bo przez nią właśnie w warunkach ekspozycji na zimno traci się najwięcej, niemalże 50 procent ciepła wytwarzanego przez organizm. Na niskie temperatury mniej wrażliwe są kobiety, bo dysponują pokaźniejszym potencjałem energetycznym wynikającym z grubszej od mężczyzn grubości podskórnej tkanki tłuszczowej.

Każdy człowiek ma indywidualną odporność na różne negatywne bodźce. Skrajnym przykładem wyćwiczenia odporności na zimno może być 50-letnia Lynne Cox, która pięć lat temu przepłynęła milę u wybrzeży Antarktyki. Ubrana w kostium kąpielowy spędziła aż 25 minut w wodzie o temperaturze 0 st. C! Gdyby nie przygotowywała się do tego wyczynu przez 30 lat, nie przeżyłaby tego eksperymentu – lodowata woda zagęściłaby jej krew i serce odmówiłoby posłuszeństwa. Pływała jednak w maratonach na morzach i oceanach, codziennie trenowała w zimnej wodzie niezależnie od pory roku. Jej sprawdzianem przed podbojem Antarktyki było przepłynięcie lodowatej Cieśniny Beringa, którą pokonała w ten sposób jako pierwsza na świecie. Lynne twierdzi jednak przekornie, że nic tak dobrze nie chroni jej przed zimnem rejonów podbiegunowych jak zgromadzona latami tkanka tłuszczowa.

Bardzo duży wpływ na zaostrzenie działania zimna ma wiatr, który przyśpiesza utratę ciepła. Ten często lekceważony czynnik jest groźniejszy nawet od niskiej temperatury, bo wiatr skutecznie rozwiewa osłonkę termiczną wytworzoną wokół ciała. Zwiększa on także gęstość powietrza, co potęguje jego zdolność do pochłaniania ciepła. Ponadto wiatr wysusza skórę, więc likwidując naturalną osłonkę tłuszczową, czyni ją podatniejszą na odmrożenia. Intensywność wyziębienia zależy też od ilości czasu narażenia na zimno, wilgoci (tak powietrza, jak i mokrego ubrania), od wyczerpania, głodu. A także od zmniejszonej wydolności układu krążenia, alkoholu, tytoniu i leków przeciwdepresyjnych, a nawet od przebytych w przeszłości odmrożeń. Zimne suche powietrze wpływa na utratę wody z organizmu podczas oddychania. To prowadzi do odwodnienia i staje się dodatkowym utrudnieniem przy wysiłku fizycznym. Dlatego trzeba dbać o częste przyjmowanie napojów.

[srodtytul]Śmierć przy trzech kreskach[/srodtytul]

Niebezpieczeństwa wyziębienia nie należy lekceważyć, nawet kiedy termometr wskazuje kilka kresek powyżej zera. O wręcz zabójczym efekcie działania chłodu przy wilgotnej i wietrznej pogodzie świadczy tragiczny wypadek, który zdarzył się w 1964 roku podczas zawodów chodziarzy w Anglii, kiedy to przy temperaturze 3 st. z powodu hipotermii zmarło trzech zawodników. Podobne zjawiska dotyczyły także brytyjskich marines walczących na Falklandach w 1982 r. operujących przez dłuższy czas w mokrych mundurach. Przypadki śmierci z ochłodzenia zdarzają się często wczesną wiosną i późną jesienią, a to wynika z nieświadomości grożącego niebezpieczeństwa i nieprzystosowania się do panujących warunków atmosferycznych.

Historia zna przypadki, kiedy straty poniesione wskutek zabójczego chłodu podczas działań wojennych były większe od strat bitewnych. W marszu przez Alpy Hannibal stracił kilkadziesiąt tysięcy piechoty. Tyle samo napoleońskich żołnierzy zamarzło pod Moskwą, a podczas II wojny światowej straty niemieckie na froncie wschodnim były w 50 procentach spowodowane tęgim mrozem.

Czy istnieją granice ludzkiej wytrzymałości? Niezliczone są historie osób, którym udało się wyjść cało z rozpaczliwych sytuacji. W obliczu zagrożenia, kiedy człowiek musi walczyć o życie, decydującą rolę odgrywa wiara w siebie i we własne siły, a także wola przeżycia, która pozwala zapanować nad emocjami i zmierzyć się z bólem czy właśnie zimnem. Z tychże powodów tabele przedstawiające czas przeżycia człowieka zanurzonego w wodzie nie do końca są wymierne, bo znane są liczne przypadki znacznego przekroczenia granicznego czasu.

Najpiękniejszą wizytówką wiary w nieograniczone możliwości człowieka jest bohater powieści Antoine’a de Saint-Exupéry’ego. Po awaryjnym lądowaniu w Andach francuski pilot pocztowy Guillaumet przez siedem dni desperacko walczył o przeżycie w warunkach, które, zdawałoby się, nie dawały mu szans na powrót do domu. Szedł uparcie w głębokim śniegu przy 40-stopniowym mrozie. Śmiertelnie zmęczony setki razy tracił instynkt samozachowawczy, pragnął tylko snu, ale w ostatnim momencie przełamywał tę słabość, bo wiedział, że w krótkim czasie zamieniłby się w lodową bryłę. „Zakosztowałem trucizny zimna – powiedział Guillaumet – która niczym morfina wprawiała mnie w stan błogości. Jednakże za wszelką cenę musiałem dowieść sobie i bliskim, że jestem człowiekiem, a nie nikczemnym tchórzem”. I tak, wykazując niebywałe męstwo, z nadludzką determinacją, cierpiąc, posuwał się krok za krokiem. Po uratowaniu wyznał swojemu przyjacielowi: „Tego, czego dokonałem, nie byłoby w stanie zrobić żadne zwierzę”.

[i]Twórca survivalu w Europie i odkrywca źródła Amazonki. 6 listopada otrzymał nadany przez Benedykta XVI krzyż zasługi Pro Ecclesia et Pontifice (ustanowione w 1888 r przez Leona XIII odznaczenie dla osób świeckich w dowód uznania dla postawy moralnej i zaangażowania w pracę na rzecz dobra wspólnego). Jego dokonania ukazuje nowo wydana biografia „Pałkiewicz, droga odkrywcy”, autorstwa Andrzeja Kapłanka. [/i]

Zafascynowany życiem w warunkach ekstremalnych przez lata zajmowałem się zdolnościami przystosowawczymi ludzkiego organizmu. Wystawiony na ciężkie próby przekraczałem własne bariery psychiczne. Dociekliwość popychała mnie do eksperymentów na sobie.

Atlantyk, który przepływałem niczym dobrowolny rozbitek, pozwolił mi wykazać, że jeśli ofiara katastrofy morskiej nie straci nadziei, ma szanse uratowania się na szalupie. Dużo wyniosłem z przezwyciężenia sytuacji bliskich kresu swoich możliwości podczas szkoleń komandosów w dżungli i na pustyni. Innym razem wartościową wiedzę nabyłem podczas syberyjskiej odysei w drodze do bieguna zimna.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Taka debata o aborcji nie jest ok
Plus Minus
Europejskie wybory kota w worku
Plus Minus
Waleczny skorpion
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa”, Jacek Kopciński, opowiada o „Diunie”, „Odysei” i Coetzeem
Plus Minus
Do ostatniej kropli czekolady
Materiał Promocyjny
Technologia na etacie. Jak zbudować efektywny HR i skutecznie zarządzać kapitałem ludzkim?