Zafascynowany życiem w warunkach ekstremalnych przez lata zajmowałem się zdolnościami przystosowawczymi ludzkiego organizmu. Wystawiony na ciężkie próby przekraczałem własne bariery psychiczne. Dociekliwość popychała mnie do eksperymentów na sobie.
Atlantyk, który przepływałem niczym dobrowolny rozbitek, pozwolił mi wykazać, że jeśli ofiara katastrofy morskiej nie straci nadziei, ma szanse uratowania się na szalupie. Dużo wyniosłem z przezwyciężenia sytuacji bliskich kresu swoich możliwości podczas szkoleń komandosów w dżungli i na pustyni. Innym razem wartościową wiedzę nabyłem podczas syberyjskiej odysei w drodze do bieguna zimna.
Zwykle się sądzi, że tylko osoby znajdujące się w skrajnych warunkach narażone są na niebezpieczeństwa chorób związanych z lejącym się z nieba żarem, nurkowaniem czy z wysokogórską wspinaczką. Wydaje się, że hipotermia, czyli ochłodzenie się organizmu silniejsze niż jego zdolności wytwarzania ciepła, może zagrozić wyłącznie ludziom w ekstremalnych okolicznościach. Tak nie jest, bo z powodu nieobliczalnej pogody wychłodzenie może stanowić realne zagrożenie zdrowia czy nawet życia także dla mieszkańców miasta. Człowiek najlepiej czuje się w strefie komfortu cieplnego (17 – 21 st. C) a przy obniżeniu temperatury ciała poniżej 35 stopni zaczyna odczuwać skutki oziębienia: zmniejsza się wówczas zdolność wykonywania wysiłku, wydłuża się czas reakcji, a siła skurczu mięśni obniża się o ponad 50 procent.
[srodtytul]Jak nie tracić ciepła[/srodtytul]
Synoptycy donoszą, że zbliżająca się zima będzie co najmniej tak mroźna i śnieżna jak poprzednia. Byłbym zadowolony, gdyby poniższe rady chociaż w części pozwoliły uniknąć komplikacji z nadchodzącą zimą.
Pierwsze doświadczenie skrajnego zimna, a zarazem przedsmak zagrożenia życia, wyniosłem z Ełku, gdzie jeszcze jako uczeń uprawiałem żeglarstwo lodowe. Lecąc jak na skrzydłach, wpadłem bojerem na oparzelisko. Cienki lód załamał się z trzaskiem i znalazłem się w wodzie. Byłem sam i zdesperowany próbowałem wzywać pomocy, jednak koledzy byli daleko. Dezorientacja i strach nie pozwalały myśleć i działać racjonalnie. Desperacko młóciłem rękami, aby wczołgać się na śliską, załamującą się nieustannie pod moim ciężarem pokrywę lodową. Zimno zmniejszało czucie i sprawność manualną. Raniłem skostniałe dłonie. Lodowata woda przenikała przez ubranie do skóry. W nieskoordynowany sposób starałem się ściągnąć wierzchnie warstwy odzieży krępujące ruchy, wierząc, że łatwiej utrzymam się na powierzchni wody. Słabłem z każdą chwilą, moja wola zachwiała się i przytłaczała mnie świadomość, że to już koniec. Wreszcie, wykorzystując mniejszy nacisk, z szeroko rozłożonymi rękoma i nogami zdołałem wciągnąć się na powierzchnię i nieco później nadciągnęła pomoc.