W polemice opublikowanej w Internecie, a potem rozszerzonej w „Rzeczpospolitej", profesor Jan Grabowski najpierw opisał mnie jako osobę, którą cechuje „głęboka nieznajomość tematu", a potem zwrócił uwagę, że w sprawie jego badań naukowych ośmieliłem się zabrać głos wyłącznie przez „nieostrożność". Mimo to jeszcze raz pozwolę sobie na polemikę.
Jan Grabowski krytycznie odniósł się do mojego artykułu „Jak złapią za rękę..." opublikowanego w „Rzeczpospolitej" przed trzema tygodniami. Tekst dotyczył „Złotych żniw" Grossa, ale wiele zarzutów postawiłem niektórym autorom związanym z Centrum Badania Zagłady Żydów. Wśród nich także prof. Grabowskiemu, bo pewne jego teksty zawierają nadużycia charakterystyczne dla całego środowiska.
O sprawie wspomniałem głównie dlatego, że Gross ze swoimi „Złotymi żniwami" nie zrodził się na kamieniu. Jego zdolności do fałszowania obrazu historii są wprawdzie trudne do przecenienia, ale warto pamiętać, że swoje pomysły garściami czerpie z prac autorów centrum, które w przestrzeni publicznej są przedstawiane jako wręcz bezdyskusyjne ustalenia naukowe. Nie zawsze zasłużenie.
Krytykując metody naukowe prof. Grabowskiego, najwięcej miejsca poświęciłem następującemu fragmentowi książki Grossa: „Jan Grabowski po przeczytaniu akt kilkuset »sierpniówek« stwierdził ze zdumieniem, że słowo »ksiądz« nie pojawia się w nich ani razu" (s. 183). Na tej podstawie Gross oskarżył wszystkich polskich księży z prowincji o współudział – przez brak reakcji na zabójstwa – w zbrodni Holokaustu.
Skrytykowałem obydwu autorów za tak wątpliwe interpretacje. Przekonywałem, że przecież obszar parafii to niekiedy dziesiątki kilometrów, a wiele zabójstw Żydów zostało dokonanych w stodołach, w lesie, na polach. Powątpiewałem, by przyszli mordercy o swoich zamiarach w pierwszej kolejności powiadamiali księdza. Utrzymywałem, że nawet jeśli ksiądz dowiedział się po fakcie o zbrodni i ją potępił, to informacje na ten temat nie musiały trafić do tak specyficznej dokumentacji jak „sierpniówki" – powojenne akta sądowe. Sugerowałem, by przed postawieniem komukolwiek zarzutów zbadać, co wtedy robił ksiądz, czy w ogóle wiedział o sprawie, czy miał szansę zareagować. A procedura tworzenia zarzutu współodpowiedzialności to po prostu naukowa szarlataneria.
W odpowiedzi na krytykę prof. Grabowski broni tez o wielkim znaczeniu nieobecności księży we wspomnianych „sierpniówkach". Ale już innym tonem: „czy jest to dowód sam w sobie istnienia pewnego problemu? Jeszcze nie, ale z całą pewnością konstatacja ta zachęca do dalszych badań".