Cywilizacja na rauszu

Już Platon pisał o swym mistrzu Sokratesie, że był on mędrcem, który posługiwał się winem, by rozjaśnić umysł i łatwiej dotrzeć do prawdy

Publikacja: 31.12.2011 00:01

Ateński czerwono- figurowy puchar do wina, VI w. p.n.Chr.

Ateński czerwono- figurowy puchar do wina, VI w. p.n.Chr.

Foto: Rzeczpospolita

Al­ko­hol ma z­szar­ga­ną opi­nię. Nie jest de­mo­ni­zo­wa­ny i zwal­cza­ny aż tak bar­dzo jak pa­pie­ros, ale po­zo­sta­je jed­nym z głów­nych wro­gów po­stę­po­wych pu­ry­ta­nów. Przy oka­zji syl­we­stra war­to jed­nak  przy­po­mnieć, że al­ko­hol jest jed­nym z głów­nych fun­da­men­tów cy­wi­li­za­cji. Zwłasz­cza tej na­szej – za­chod­niej.

Na po­cząt­ku by­ło pi­wo. Na­si przod­ko­wie przy­pad­kiem zo­ba­czy­li, że zbo­że na­mo­czo­ne w wo­dzie i do­go­ry­wa­ją­ce pod po­sta­cią kle­iku po kil­ku dniach do­świad­cza nie­sa­mo­wi­tej me­ta­mor­fo­zy. Z  bre­jo­wa­tej gą­sie­ni­cy wy­ła­nia się mu­su­ją­cy, słod­ka­wy mo­tyl. W do­dat­ku kil­ka ły­ków ta­kie­go sfer­men­to­wa­ne­go na­po­ju wpro­wa­dza pi­ją­ce­go w stan przy­jem­ne­go oszo­ło­mie­nia.

Od­kry­cie, że z owsian­ki ro­dzi się pi­wo, bar­dzo uprzy­jem­ni­ło ży­cie lu­dzi, któ­rzy wła­śnie za­czy­na­li pro­wa­dzić osia­dły tryb ży­cia i z my­śli­wych prze­po­czwa­rza­li się w rol­ni­ków. Ba, są na­wet ta­cy an­tro­po­lo­go­wie, któ­rzy twier­dzą, że wła­śnie po­trze­ba zdo­by­cia pi­wa pchnę­ła lu­dzi do ma­so­we­go upra­wia­nia zbóż i cze­goś, co na­zy­wa­my dzi­siaj re­wo­lu­cją rol­ni­czą, któ­ra do­ko­na­ła się ja­kieś 12 ty­się­cy lat te­mu.

Hi­po­te­zy tej nie da się zwe­ry­fi­ko­wać, ale jak się zna na­tu­rę ludz­ką, brzmi ona cał­kiem wia­ry­god­nie. Cięż­ko ha­ro­wać na po­lu, że­by się na­jeść – to nie jest wi­zja zbyt za­chę­ca­ją­ca. Znacz­nie bar­dziej po­wab­na jest ta, w któ­rej po faj­ran­cie moż­na się we­spół na­pić.

W każ­dym ra­zie sta­ro­żyt­ny ro­do­wód pro­cen­tów ro­bi wra­że­nie. Knaj­pa z wy­szyn­kiem opi­sa­na jest w naj­star­szym dzie­le li­te­rac­kim świa­ta. W ba­bi­loń­skim „Gil­ga­me­szu" wspo­mi­na­na jest ta­wer­na, któ­rą za­rzą­dza pew­na mą­dra bo­gi­ni. Gwo­li spra­wie­dli­wo­ści wy­pa­da do­dać, że w in­te­re­su­ją­cej nas sce­nie po­ja­wia się i pro­sty­tut­ka, co po­ka­zu­je, iż ludz­ka na­tu­ra nie­spe­cjal­nie się przez te ty­siąc­le­cia zmie­ni­ła.

Przez rur­kę

To wo­kół pi­wa two­rzy­ły się naj­star­sze cy­wi­li­za­cje, o któ­rych uczy­my się w szko­le. „Usta szczę­śli­we­go czło­wie­ka peł­ne są pi­wa" – gło­si­ło egip­skie przy­sło­wie, a tru­nek był rów­nie istot­ny w Me­zo­po­ta­mii, gdzie po­wsta­wa­ły pierw­sze mia­sta. Bar­dzo do­brze spraw­dzał się w cha­rak­te­rze pie­nią­dza. Pań­stwo­we zbior­ni­ki by­ły czymś w ro­dza­ju dzi­siej­szych ban­ków cen­tral­nych czy For­tu Knox, a ze zgro­ma­dzo­nych tam za­so­bów opła­ca­no (acz bar­dziej pa­so­wa­ło­by sło­wo „ole­wa­no") urzęd­ni­ków czy żoł­nie­rzy.

Naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nym przy­kła­dem wy­ko­rzy­sta­nia pi­wa ja­ko pie­nią­dza by­ła bu­do­wa słyn­ne­go kom­plek­su pi­ra­mid w Gi­zie. Nie pra­co­wa­li nad ni­mi – wbrew obie­go­wym opi­niom i hol­ly­wo­odz­kim fil­mom z Charl­to­nem He­sto­nem – nie­wol­ni­cy, lecz se­zo­no­wi ro­bot­ni­cy, któ­rzy z rol­ni­ków za­mie­nia­li się w ka­mie­nia­rzy, gdy Nil za­le­wał ich po­la. Dzien­na staw­ka dwóch dzban­ków pi­wa (oko­ło 5 li­trów) by­ła wy­star­cza­ją­co nę­cą­ca, by po­rzu­cić nic­nie­ro­bie­nie dla mo­zol­ne­go wzno­sze­nia jed­ne­go z cu­dów świa­ta.

W po­ło­wie III ty­siąc­le­cia przed na­szą erą to nie pie­niądz wpra­wiał w ruch ów­cze­sny świat, lecz pi­wo. By­ło ulu­bio­nym trun­kiem lu­dzi pra­cy (choć nie stro­ni­ły od nie­go też eli­ty) i... tak już zo­sta­ło. Sa­mo pi­wo nie­co się zmie­ni­ło, bo sta­ro­żyt­ny na­pój nie za­wie­rał chmie­lu, któ­ry za­czę­to do­da­wać do­pie­ro w śre­dnio­wie­czu.

Na­to­miast zwy­czaj wspól­ne­go cie­sze­nia się pi­wem po­zo­sta­je nie­zmien­ny od mo­men­tu, gdy na te­re­nach bli­skow­schod­nie­go Ży­zne­go Pół­księ­ży­ca za­czę­to je spo­ży­wać przez rur­ki z du­żych na­czyń, co mia­ło jesz­cze bar­dziej zbli­żyć do sie­bie bie­siad­ni­ków – pod­czas ta­kie­go spo­so­bu kon­sump­cji nikt nie mógł li­czyć na lep­szy ką­sek, co gro­zi­ło przy dzie­le­niu się pie­cze­nią.

Jak ro­pa naf­to­wa

Świa­do­mość, że al­ko­hol jest esen­cją cy­wi­li­za­cji, nie jest no­wa. Oto jak sfor­mu­ło­wał tę myśl prze­ni­kli­wy hi­sto­ryk ateń­ski Tu­ki­dy­des: „Lu­dy Mo­rza Śród­ziem­ne­go wy­szły z epo­ki bar­ba­rzyń­stwa, gdy na­uczy­ły się upra­wiać oliw­ki i wi­no­rośl". Wy­twa­rza­nie i spo­ży­wa­nie wi­na by­ło jed­nym z za­sad­ni­czych ele­men­tów grec­kiej toż­sa­mo­ści, bę­dą­cej za­czy­nem te­go, co dość gór­no­lot­nie na­zy­wa­my dzi­siaj cy­wi­li­za­cją Za­cho­du. Bar­ba­rzyń­cy ze Wscho­du i Pół­no­cy by­li in­ni niż Gre­cy: mó­wi­li nie­zro­zu­mia­łym ję­zy­kiem, nie mie­li szans w star­ciu z cięż­ko­zbroj­ny­mi ho­pli­ta­mi i nie pi­li wi­na.

To ostat­nie stwier­dze­nie nie jest do koń­ca praw­dzi­we: ow­szem, Per­so­wie czy Me­do­wie spo­ży­wa­li wi­no, ale by­ło ono dla nich używ­ką bar­dzo eg­zo­tycz­ną i luk­su­so­wą. Po pro­stu kli­mat dzi­siej­sze­go Ira­ku czy Ira­nu nie sprzy­jał upra­wie win­nej la­to­ro­śli. Co in­ne­go ba­sen Mo­rza Śród­ziem­ne­go. Co wię­cej, cwa­ni Gre­cy szyb­ko zo­ba­czy­li, że na nie­uro­dzaj­nych zie­miach At­ty­ki (wo­kół Aten) czy Pe­lo­po­ne­zu znacz­nie bar­dziej opła­ca się sa­dzić wi­no­gro­na niż zbo­że. Zbo­że w ska­li­stej Hel­la­dzie ro­dzi­ło się li­che, na­to­miast wi­no wy­bor­ne (zresz­tą i dzi­siaj Bur­gund­czy­cy ma­wia­ją o swej pod­łej gle­bie: gdy­by na­sza zie­mia nie by­ła tak bo­ga­ta, by­ła­by bar­dzo bied­na).

To spo­strze­że­nie pchnę­ło pań­stwa­-mia­sta do ko­lo­ni­zo­wa­nia od­le­głych kra­in, w któ­rych osad­ni­cy upra­wia­li psze­ni­cę, zaś w oj­czyź­nie na ma­so­wą ska­lę sa­dzo­no win­ną la­to­rośl, przy­no­szą­cą – po prze­ro­bie­niu na wi­no – mniej więcej 20-­krot­nie więk­sze zy­ski niż zbo­że. Wi­no sta­ło się czymś w ro­dza­ju su­row­ca stra­te­gicz­ne­go sta­ro­żyt­no­ści, je­go dzi­siej­szym od­po­wied­ni­kiem jest ro­pa naf­to­wa. To na wi­nie „je­chał" ów­cze­sny cy­wi­li­zo­wa­ny świat, tak jak dziś je­dzie – już bez cu­dzy­sło­wu – na ben­zy­nie.

Symp­to­ma­tycz­ne, że win­ni­ce by­ły jed­nym z głów­nych ce­lów pod­czas licz­nych wo­jen, ja­kie to­czy­ły ze so­bą grec­kie mia­sta­-pań­stwa. Pod­czas woj­ny pe­lo­po­ne­skiej Ate­ny i Spar­ta wło­ży­ły wie­le wy­sił­ku w znisz­cze­nie wi­no­daj­nych pól prze­ciw­ni­ka. Zda­rza­ło się, że ob­lę­żo­ne mia­sta prze­cho­dzi­ły na stro­nę ata­ku­ją­cych, gdy za­gro­żo­ne by­ły ich po­la pro­du­ku­ją­ce stra­te­gicz­ny su­ro­wiec.

To głów­nie za spra­wą wi­na grec­ka, a po­tem rzym­ska kul­tu­ra ema­no­wa­ła na dzi­kie lu­dy pół­no­cy i za­cho­du. Wi­no sta­no­wi­ło naj­lep­szą za­chę­tę do przyj­mo­wa­nia śród­ziem­no­mor­skiej cy­wi­li­za­cji. Za ho­pli­ta­mi Alek­san­dra czy le­gio­na­mi Ce­za­ra po­dą­ża­ły am­fo­ry, i to głów­nie ich za­war­tość spra­wia­ła, że pod­bi­ci  Ibe­ro­wie, Cel­to­wie czy Ga­lo­wie chcie­li się asy­mi­lo­wać. Gra­ni­ce upra­wy win­nej la­to­ro­śli oraz po­ję­cie „Eu­ro­pa" mniej wię­cej się ze so­bą po­kry­wa­ły. Przy czym, co in­te­re­su­ją­ce, wi­no­gro­na upra­wia­no w po­łu­dnio­wej Bry­ta­nii aż do wcze­sne­go śre­dnio­wie­cza, kie­dy to kli­mat się ochło­dził. To ty­le w kwe­stii efek­tu cie­plar­nia­ne­go.

Zwier­cia­dło umy­słu

Spo­ży­wa­nie wi­na by­ło im­ma­nent­ną ce­chą grec­kie­go (a po­tem rzym­skie­go) sty­lu ży­cia. Pi­to je – zmie­sza­ne z wo­dą – pod­czas sym­po­zjo­nów, czy­li to­wa­rzy­skich spo­tkań, na któ­rych – na lek­kim, a po­tem nie­co więk­szym rau­szu – dys­ku­to­wa­no o po­li­ty­ce, po­ezji czy fi­lo­zo­fii. Ła­two do­strzec w sym­po­zjo­nie (do­słow­nie: wspól­nym pi­ciu) me­ta­fo­rę de­mo­kra­cji i wol­no­ści sło­wa. W koń­cu by­ła to swo­bod­na wy­mia­na opi­nii, pod­czas któ­rej każ­dy mó­wił to, co mu w du­szy gra­ło.

Wpływ al­ko­ho­lu na grec­ką myśl trud­no oczy­wi­ście wy­mie­rzyć, ale był ewi­dent­ny. Pla­ton pi­sał o swym mi­strzu So­kra­te­sie, że był on mę­dr­cem, któ­ry po­słu­gi­wał się wi­nem, by roz­ja­śnić umysł i ła­twiej do­trzeć do praw­dy. Dla sa­me­go Pla­to­na wi­no by­ło pro­bie­rzem cha­rak­te­ru czło­wie­ka, a tak tę sa­mą myśl sfor­mu­ło­wał tra­gik Aj­schy­los: „W brą­zie wi­dzi­my od­bi­cie ze­wnętrz­ne­go świa­ta, wi­no jest zwier­cia­dłem umy­słu".

Gre­cy co praw­da nie to­le­ro­wa­li pi­jań­stwa i pi­cia wi­na nie­roz­cień­czo­ne­go, ale po­dejrz­li­wie pa­trzy­li i na nie­pi­ją­cych. Plu­tarch wi­dział to tak: „Pi­ja­cy by­wa­ją nie­uprzej­mi i wręcz bez­czel­ni, lecz z dru­giej stro­ny kom­plet­na abs­ty­nen­cja to też po­sta­wa nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Mąż nie­uży­wa­ją­cy wi­na na­da­je się mo­że do pil­no­wa­nia dzie­ci, ale nie jest go­dzien pro­wa­dzić dys­ku­sje pod­czas uczty". Zde­cy­do­wa­nie ra­cja. Pu­ry­ta­nie uprzy­krza­ją­cy ży­cie i nie­po­tra­fią­cy się nim cie­szyć są i dzi­siaj praw­dzi­wą zmo­rą spo­tkań ro­dzin­nych i to­wa­rzy­skich.

Pro­duk­cja wina i han­del nim by­ły ko­łem za­ma­cho­wym sta­ro­żyt­nej go­spo­dar­ki. W Rzy­mie znaj­du­je się wzgó­rze usy­pa­ne ze sko­rup am­for (któ­re – tak na mar­gi­ne­sie – by­ły wy­jąt­ko­wo nie­prak­tycz­nym na­czy­niem do prze­cho­wy­wa­nia i trans­por­to­wa­nia wi­na. Dla­cze­go tak roz­wi­nię­ta cy­wi­li­za­cja nie by­ła w sta­nie wy­my­ślić becz­ki?). Na­zy­wa się ono Mon­te Te­stac­cio i po­noć kry­je w so­bie sko­ru­py 40 mi­lio­nów na­czyń. Na­ukow­cy za­ło­ży­li, że każ­dej am­fo­ry przed „zło­mo­wa­niem"   uży­to pię­cio­krot­nie. Ozna­cza to, że w gar­dła sta­ro­żyt­nych Rzy­mian wla­ło się 10 mi­liar­dów li­trów na­po­ju. Ktoś mu­siał go wy­pro­du­ko­wać, ktoś prze­wieźć, ktoś sprze­dać. A prze­cież pi­to nie tyl­ko w sto­li­cy im­pe­rium. Tam­ten świat po pro­stu kwitł na wi­nie.

Roz­we­se­la ser­ca

Wi­no, a sze­rzej al­ko­hol w ogó­le stał się wy­róż­ni­kiem cy­wi­li­za­cji za­chod­niej za spra­wą... dwóch re­li­gii mo­no­te­istycz­nych. Chrze­ści­jań­stwa i is­la­mu. Po upad­ku sta­ro­żyt­ne­go świa­ta wi­no prze­trwa­ło dzię­ki sym­bo­licz­nej ro­li, ja­ką od­gry­wa w chrze­ści­jań­stwie. Sztu­ka upra­wy wi­no­gron i wy­ro­bu wi­na mo­gła­by umrzeć, gdy­by nie za­ko­ny, któ­rym tru­nek nie­zbęd­ny był do ce­le­bro­wa­nia ob­rzę­du Eu­cha­ry­stii.

Ko­ściół sta­rał się znisz­czyć wie­le po­zo­sta­ło­ści po bez­boż­nej kul­tu­rze Gre­ków i Rzy­mian, ale wi­no nie tra­fi­ło na in­deks, wręcz prze­ciw­nie – by­ło wręcz ska­za­ne na pro­pa­go­wa­nie przez chrze­ści­jań­stwo. Szczę­śli­wie dla wi­na i dla nas Je­zus Chry­stus czę­sto od­wo­ły­wał się do „win­nych" me­ta­for, a prze­mia­na wo­dy w wi­no pod­czas we­se­la w Ka­nie Ga­li­lej­skiej by­ła jed­nym z je­go naj­bar­dziej zna­nych cu­dów. Tak­że w Sta­rym Te­sta­men­cie wi­no okre­śla­ne jest ja­ko dar bo­ży, „co roz­we­se­la ser­ca ludz­kie".

Świę­ty Pa­weł zaś co praw­da ostrze­ga, że­by nie pić za wie­le, ale za­ra­zem do­ra­dza swe­mu ucznio­wi: „Sa­mej wo­dy już nie pij, uży­waj na­to­miast po tro­sze wi­na ze wzglę­du na żo­łą­dek i twe czę­ste sła­bo­ści". Świę­ty Pa­weł dzie­li się in­tu­icyj­ną wie­dzą sta­ro­żyt­nych, we­dług któ­rej sfer­men­to­wa­ny płyn był znacz­nie zdrow­szym na­pit­kiem niż wo­da. By­ła to praw­da za­iste świę­ta i dzię­ki niej na­si przod­ko­wie nie cier­pie­li nie­ustan­nie na żo­łąd­ko­we przy­pa­dło­ści zwa­ne przez tu­ry­stów wy­jeż­dża­ją­cych do Egip­tu klą­twą fa­ra­ona.

Abs­ty­nen­ci...

Al­ko­ho­lo­we lo­sy Wscho­du po­to­czy­ły się zu­peł­nie ina­czej. Wi­no zo­sta­ło z nie­go wy­ru­go­wa­ne wraz z eks­pan­sją is­la­mu, co na­stą­pi­ło w VII wie­ku na­szej ery. Pro­rok Ma­ho­met bez­wa­run­ko­wo za­ka­zał odu­rza­nia się wi­nem i zo­sta­ło to za­pi­sa­ne w Ko­ra­nie. Wi­no jest tam po­tę­pio­ne ja­ko dzie­ło sza­ta­na, we­spół z ha­zar­dem oraz wró­że­niem z lo­tu strzał. O ile ta ostat­nia kwe­stia nie sta­no­wi już więk­sze­go pro­ble­mu, o tyle w kra­jach ta­kich jak Ara­bia Sau­dyj­ska i dzi­siaj do­cho­dzi do za­truć wy­ni­ka­ją­cych ze spo­ży­wa­nia wo­dy ko­loń­skiej.

Pró­by omi­ja­nia za­ka­zu Ma­ho­me­ta ma­ją zresz­tą dłu­gą hi­sto­rię. Pro­rok po­tę­pił al­ko­hol w cza­sach, gdy nie ist­nia­ły jesz­cze de­sty­la­ty. Kie­dy się po­ja­wi­ły, lu­bią­cy się ździeb­ko od­re­al­nić wier­ni do­wo­dzi­li  ka­zu­istycz­nie, że sta­ry za­kaz nie do­ty­czy moc­nych trun­ków. Muł­ło­wie by­li jed­nak nie­ugię­ci i pro­cen­ty są w świe­cie is­la­mu nie­le­gal­ne w ja­kiej­kol­wiek for­mie.

In­ny był los ka­wy, któ­rą – ja­ko po­bu­dza­ją­cą używ­kę – co bar­dziej dziar­scy du­chow­ni rów­nież pró­bo­wa­li wy­bić z ust Ara­bom. Tu­taj sprze­ciw wier­nych był jed­nak sku­tecz­ny. Po pierw­sze, sam Ma­ho­met nic a nic się w tej kwe­stii nie wy­po­wia­dał, po dru­gie, nie­szczę­śni mu­zuł­ma­nie nie mie­li­by wła­ści­wie cze­go pić. Sko­ro nie mo­gli od­ka­żać wo­dy al­ko­ho­lem, mu­sie­li ją go­to­wać i spo­ży­wać z czymś, co uczy­ni­ło­by wrzą­tek zno­śnym. I tak wła­śnie roz­je­cha­ły się te dwie wiel­kie cy­wi­li­za­cje.

Za­tem Wschód był abs­ty­nenc­ki, Za­chód al­ko­ho­lo­wy. Kto na tym le­piej wy­szedł? Po­cząt­ko­wo więk­sze suk­ce­sy od­no­si­li abs­ty­nen­ci. Roz­wi­ja­li się w tem­pie, któ­re­go Eu­ro­pa mo­gła je­dy­nie po­zaz­dro­ścić. Prze­z dłu­gie okre­sy śre­dnio­wie­cza naj­więk­szy­mi mia­sta­mi świa­ta by­ły Kor­do­ba oraz Ka­ir i wy­da­wa­ło się, że przy­szło­ścią świa­ta jest glo­bal­na pro­hi­bi­cja. Prze­wa­ga świa­ta is­la­mu by­ła tak du­ża, że to wła­śnie Ara­bo­wie – a do­kład­niej Per­so­wie – stwo­rzy­li apa­ra­tu­rę do de­sty­la­cji, w wy­ni­ku któ­rej otrzy­mu­je się al­ko­hol znacz­nie moc­niej­szy od wi­na i pi­wa. Na iro­nię za­kra­wa fakt, że ter­min „al­ko­hol" po­cho­dzi od arab­skie­go „al­-koh'l", któ­rym to sło­wem wschod­ni che­mi­cy okre­śla­li do­brze oczysz­czo­ne sub­stan­cje.

... kon­tra pi­ja­cy

Przy­szłość de­sty­la­cji by­ła jed­nak – co oczy­wi­ste – na Za­cho­dzie. Po­dob­nie jak ko­ka­ina, któ­rą Zyg­munt Freud sto­so­wał ja­ko śro­dek na de­pre­sję, czy co­ca­-co­la, któ­rą po­cząt­ko­wo sprze­da­wa­no w ap­te­kach, moc­ny al­ko­hol uzna­no za śro­dek lecz­ni­czy. Na po­wsta­ją­cych wła­śnie uni­wer­sy­te­tach aka­de­mi­cy za­chły­snę­li się no­wy­mi trun­ka­mi i peł­ni en­tu­zja­zmu oraz pro­cen­tów uku­li dla nich na­zwę aqua vi­tae, czy­li wo­da ży­cia.

Jed­nym z głów­nych zwo­len­ni­ków wó­dy – ewen­tu­al­nie bran­dy – był pro­fe­sor me­dycz­ne­go wy­dzia­łu Uni­wer­sy­te­tu w Mont­pel­lier Ar­nald z Vil­la­no­vy, któ­ry wi­dział w wo­dzie ży­cia ist­ny elik­sir nie­śmier­tel­no­ści: „prze­dłu­ża ży­cie, oczysz­cza or­ga­nizm ze złych hu­mo­rów, wzmac­nia ser­ce i przy­wra­ca mło­dość". W XIII wie­ku Ar­nald w kwe­stii al­ko­ho­lu nie my­lił się bar­dziej niż Freud w XX co do ko­ka­iny. Na obro­nę śre­dnio­wiecz­ne­go uczo­ne­go trze­ba też po­wie­dzieć, że za­rów­no on, jak i je­go ucznio­wie, rów­nie chęt­nie ra­czą­cy się wó­decz­ką, do­ży­li po­nad 70 lat. Był to wów­czas wiek nie­zwy­kły, więc sen­ten­cja „Cu­kier krze­pi, lecz al­ko­hol dzia­ła le­piej" wy­da­wała się za­sad­na.

Aqua vi­tae nie przy­ję­ła się jed­nak ja­ko le­kar­stwo. Być mo­że był to efekt ku­ra­cji, ja­ką za­apli­ko­wa­no w 1386 ro­ku kró­lo­wi Na­war­ry Ka­ro­lo­wi Okrut­ne­mu. Cho­re­go wład­cę owi­nię­to w ban­da­że na­są­czo­ne cu­dow­nym roz­two­rem, któ­rym był de­sty­lat wi­na. Nie­ste­ty, ciem­ną kom­na­tę oświe­tla­no świe­ca­mi, więc pa­cjent za­jął się od nich pło­mie­niem i spło­nął ni­czym al­bi­gens, ty­le że nie na sto­sie, lecz we wła­snym ło­żu. Okrut­na śmierć okrut­ne­go wład­cy.

Szum w gło­wie

Mi­mo ta­kich wpa­dek de­sty­la­ty bły­ska­wicz­nie roz­prze­strze­ni­ły się po Eu­ro­pie, zwłasz­cza tej pół­noc­nej, gdzie nie wy­ra­bia­no wi­na. I fak­tycz­nie przy­czy­ni­ło się to do... po­pra­wy zdro­wia spo­łe­czeń­stwa. W co­raz bar­dziej prze­lud­nio­nych mia­stach bez­piecz­niej by­ło bo­wiem pić al­ko­hol niż za­nie­czysz­czo­ną wo­dę. I gdzieś tak do XIX wie­ku, gdy bry­tyj­ska od­mia­na glo­ba­li­za­cji za­ofe­ro­wa­ła nam ka­wę i her­ba­tę, lud­ność na­sze­go kon­ty­nen­tu od ra­na żło­pa­ła al­ko­hol.

Czę­sto w fil­mach hi­sto­rycz­nych wi­dzi­my moż­nych daw­ne­go świa­ta nie­ustan­nie są­czą­cych coś z kie­li­chów. Tak fak­tycz­nie by­ło, z tym że fil­mow­cy za­po­mi­na­ją o po­ka­za­niu efek­tu spo­ży­wa­nia ta­kich pły­nów. Praw­dzi­wy Eu­ro­pej­czyk (męż­czy­zna, ko­bie­ta, ale i dziec­ko; bo­gacz, ale i chu­do­pa­cho­łek) żył wła­ści­wie na nie­ustan­nym rau­szu, od ra­na do wie­czo­ra, od na­ro­dzin do śmier­ci. Lu­dziom, któ­rzy zbu­do­wa­li no­wo­żyt­ną cy­wi­li­za­cję, nie­ustan­nie szu­mia­ło w gło­wach.

Trud­no po­wie­dzieć, jak bez te­go szu­mu po­ra­dziliby so­bie Gu­ten­berg, Iza­ak New­ton, twór­cy re­wo­lu­cji prze­my­sło­wej czy mę­żo­wie sta­nu (Bi­smarck na przy­kład zu­peł­nie nie mógł funk­cjo­no­wać bez bu­tel­ki por­to i szam­pa­na do obia­du). Wia­do­mo jed­nak, że w tym cza­sie krąg is­lam­skich abs­ty­nen­tów za­ha­mo­wał i dał się zdy­stan­so­wać pod­pi­tej Eu­ro­pie i to ona stwo­rzy­ła no­wo­cze­sny świat. A pi­wo, wi­no i whi­sky za­ko­rze­ni­ły się w nim chy­ba na­wet le­piej niż wol­ność, rów­ność i bra­ter­stwo.

Przy pisaniu tekstu korzystałem z następujących książek:

Igor Zalewski jest publicystą, felietonistą, wydawcą, współautorem rubryki satyrycznej „Z życia koalicji/opozycji" publikowanej ostatnio w „Uważam Rze". Wydał m. in. zbiory felietonów „Ogólna teoria wszystkiego" i „Pod wąs" oraz „Historię dosłowną" – dzieje III RP w cytatach.

Al­ko­hol ma z­szar­ga­ną opi­nię. Nie jest de­mo­ni­zo­wa­ny i zwal­cza­ny aż tak bar­dzo jak pa­pie­ros, ale po­zo­sta­je jed­nym z głów­nych wro­gów po­stę­po­wych pu­ry­ta­nów. Przy oka­zji syl­we­stra war­to jed­nak  przy­po­mnieć, że al­ko­hol jest jed­nym z głów­nych fun­da­men­tów cy­wi­li­za­cji. Zwłasz­cza tej na­szej – za­chod­niej.

Na po­cząt­ku by­ło pi­wo. Na­si przod­ko­wie przy­pad­kiem zo­ba­czy­li, że zbo­że na­mo­czo­ne w wo­dzie i do­go­ry­wa­ją­ce pod po­sta­cią kle­iku po kil­ku dniach do­świad­cza nie­sa­mo­wi­tej me­ta­mor­fo­zy. Z  bre­jo­wa­tej gą­sie­ni­cy wy­ła­nia się mu­su­ją­cy, słod­ka­wy mo­tyl. W do­dat­ku kil­ka ły­ków ta­kie­go sfer­men­to­wa­ne­go na­po­ju wpro­wa­dza pi­ją­ce­go w stan przy­jem­ne­go oszo­ło­mie­nia.

Od­kry­cie, że z owsian­ki ro­dzi się pi­wo, bar­dzo uprzy­jem­ni­ło ży­cie lu­dzi, któ­rzy wła­śnie za­czy­na­li pro­wa­dzić osia­dły tryb ży­cia i z my­śli­wych prze­po­czwa­rza­li się w rol­ni­ków. Ba, są na­wet ta­cy an­tro­po­lo­go­wie, któ­rzy twier­dzą, że wła­śnie po­trze­ba zdo­by­cia pi­wa pchnę­ła lu­dzi do ma­so­we­go upra­wia­nia zbóż i cze­goś, co na­zy­wa­my dzi­siaj re­wo­lu­cją rol­ni­czą, któ­ra do­ko­na­ła się ja­kieś 12 ty­się­cy lat te­mu.

Hi­po­te­zy tej nie da się zwe­ry­fi­ko­wać, ale jak się zna na­tu­rę ludz­ką, brzmi ona cał­kiem wia­ry­god­nie. Cięż­ko ha­ro­wać na po­lu, że­by się na­jeść – to nie jest wi­zja zbyt za­chę­ca­ją­ca. Znacz­nie bar­dziej po­wab­na jest ta, w któ­rej po faj­ran­cie moż­na się we­spół na­pić.

W każ­dym ra­zie sta­ro­żyt­ny ro­do­wód pro­cen­tów ro­bi wra­że­nie. Knaj­pa z wy­szyn­kiem opi­sa­na jest w naj­star­szym dzie­le li­te­rac­kim świa­ta. W ba­bi­loń­skim „Gil­ga­me­szu" wspo­mi­na­na jest ta­wer­na, któ­rą za­rzą­dza pew­na mą­dra bo­gi­ni. Gwo­li spra­wie­dli­wo­ści wy­pa­da do­dać, że w in­te­re­su­ją­cej nas sce­nie po­ja­wia się i pro­sty­tut­ka, co po­ka­zu­je, iż ludz­ka na­tu­ra nie­spe­cjal­nie się przez te ty­siąc­le­cia zmie­ni­ła.

Pozostało 88% artykułu
Plus Minus
Wielki Gościńcu Litewski – zjem cię!
Plus Minus
Aleksander Hall: Ja bym im tę wódkę w Magdalence darował
Plus Minus
Joanna Szczepkowska: Racja stanu dla PiS leży bardziej po stronie rozbicia UE niż po stronie jej jedności
Plus Minus
Przeciw wykastrowanym powieścidłom
Plus Minus
Pegeerowska norma
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił