Ludzie chcą oglądać przede wszystkim komedie i kryminały. Niestety, szeroko rozumiany segment rozrywkowy był i jest piętą achillesową polskiego przemysłu filmowego. Kiedyś winę za jego marną jakość można było zwalić na cenzurę, brak pieniędzy i technologiczne zapóźnienie. Dzisiaj twórcy knotów nie mają nic na swoje usprawiedliwienie. Co z tego, że wreszcie widać i słychać, co się dzieje na ekranie, skoro często ma się ochotę zamknąć oczy i zatkać uszy?
Głupi i głupszy
Jak wiadomo, statystyczny Polak pojawia się w kinie raz do roku. Szansa, że wybierze polski film, jest jak jeden do trzech. I prawie na pewno nie będzie to wychwalana przez krytyków „Róża" Wojciecha Smarzowskiego, lecz komedia w rodzaju „Ciacha" lub „Wyjazdu integracyjnego". W pierwszym z tych filmów Paweł Małaszyński udaje debila, a Tomasz Karolak oświadcza się w sposób nowoczesny, ukrywając pierścionek zaręczynowy w odbycie. Atrakcyjność drugiego podnoszą: Jan Frycz, uganiający się w różowej sukience za nagą modelką, oraz Katarzyna Figura w rynsztunku sado-maso, trzaskająca z bicza.
Prawie milion widzów obejrzało komedię „Wojna żeńsko-męska". Grażyna Szapołowska wygłasza w niej złote myśli w stylu: „wierność w małżeństwie jest jak kazirodztwo, jak masturbacja" i „historia świata jest napisana spermą". Jej przyjaciółka Sonia Bohosiewicz – felietonistka wyuzdanego magazynu dla pań – zdobywa ogólnopolską sławę badając penisy w telewizyjnym show, którego gospodarzem jest narcystyczny Krzysztof Ibisz. Nieco mniejszym powodzeniem cieszył się „Weekend" Cezarego Pazury. Może dlatego, że reżyser-debiutant skupił się na udowadnianiu, że ma w małym palcu twórczość Quentina Tarantino i Guya Ritchiego, a „Matriksa" zjada na drugie śniadanie. Ale i tu znalazło się miejsce dla ludycznych dowcipów. Kaskady śmiechu na widowni wywołał zwłaszcza zwalisty gangster, puszczający bąki w windzie, „bo stresuje się w ciasnych pomieszczeniach".
Wymienione filmy straszyły na ekranach w ubiegłym roku, wzbudzając zrozumiałą panikę w szeregach amatorów kina artystycznego. Jednak symbolem upadku polskiej komedii stały się „Dwa dni rozpusty", bardziej znane pod, nawiązującym do hollywoodzkiego przeboju, tytułem „Kac Wawa". Jednym z epizodów alkoholowo-seksualnej odysei bohaterów było oddanie moczu pod sztuczną palmą, może dlatego, że to jedyny stołeczny obiekt, który od biedy może kojarzyć się z Las Vegas. Obraz Łukasza Karwowskiego, okrzyknięty „najbardziej dresiarskim filmem dekady", nie powtórzył kasowego sukcesu poprzedników. Kręcenie prostackich komedii przypomina bowiem samochodowy wyścig w stronę przepaści. Karwowski z kolegami, chcąc zakasować konkurencję, na finiszu, zamiast hamować, dodali gazu.
O jeden film za daleko
Po przeczytaniu miażdżącej recenzji swojego filmu reżyser Bartek Wypychowski wpada w czarną rozpacz. „Teraz nawet szkoły nie przyjdą" – wypłakuje się na ramieniu producenta. Ten jest bardziej bojowo nastawiony: próbuje przejechać samochodem lub przynajmniej pobić złośliwego pismaka. „Superprodukcja" nie jest najlepszą komedią w dorobku Juliusza Machulskiego, lecz opisana scena okazała się w pewnym sensie prorocza.
Tomasz Raczek za to, że ośmielił się porównać „Kac Wawę" do złośliwego nowotworu i wezwać kinomanów do jego zbojkotowania, będzie ciągany po sądach. Jacek Samojłowicz, współproducent owego wiekopomnego dzieła, w licznych wystąpieniach medialnych sponiewierał krytyka, twierdząc, że z powodu internetowego wpisu Raczka stracił kilka milionów złotych wpływów i ma prawo domagać się ich zwrotu. Żąda też przeprosin, gdyż „został postawiony w jednym rzędzie ze złodziejami i aferzystami". Jeżeli prawnicy nie wyperswadują producentowi tego pomysłu, wkrótce będziemy świadkami precedensowego procesu.
Nerwy puściły też Barbarze Białowąs. Zapis starcia autorki filmu „Big Love" z krytykiem Michałem Walkiewiczem zrobił prawdziwą furorę w sieci. Pani reżyser, przedstawiająca się jako postmodernistka, bezlitośnie zrecenzowała nieprzychylną recenzję. Wyraziła przekonanie, że jej dzieło należy obejrzeć kilkakrotnie, by odkryć jego wielowarstwowość. Jej zdaniem krytyk nie pojął konwencji filmu, nie dostrzegł cytatów z francuskiej Nowej Fali i „Urodzonych morderców", przez co jego interpretacja poszła w złym kierunku. „Bez nas nie istniejecie" – przypomniała Walkiewiczowi.
Jedni wolą frontalny atak, inni preferują strategię uników. Autorzy najbardziej kiczowatych projektów twierdzą zwykle, że ich celem było wykpienie zjawisk, które pokazują. „Kac Wawa" rzekomo obśmiewa postawę nadwiślańskiego macho, „Wyjazd inte- gracyjny" to satyra wymierzona w bezduszny świat korporacji. Kto chce, niech wierzy.