Nasi ojcowie i dzieci

Ukazał się właśnie pierwszy książkowy portret pokolenia konserwatystów przed trzydziestką

Publikacja: 05.05.2012 01:01

Wiślna 12, arcykrakowski adres, a dla bohatera powieści – okazja do ćwiczeń duchowych

Wiślna 12, arcykrakowski adres, a dla bohatera powieści – okazja do ćwiczeń duchowych

Foto: Fotorzepa, Pio Piotr Guzik

Red

Dokładnie 150 lat temu ukazali się „Ojcowie i dzieci" Iwana Turgieniewa. Powieść stanowiła portret pokolenia umiarkowanych rosyjskich liberałów i nadchodzącego pokolenia znacznie bardziej radykalnych i pozbawionych złudzeń dzieci. Nihilista Bazarow stał się – wbrew intencjom autora – idolem rosyjskiej rewolucyjnej młodzieży.

„Boiduda" Jakuba Lubelskiego, debiutancka powieść autora związanego ze środowiskiem „Teologii Politycznej", a wcześniej z „Pressjami", jest jak gdyby odwrotnością klasycznej powieści Turgieniewa. Dzieci buntują się w niej przeciwko liberalnym ojcom, wybierają jednak tradycyjne wartości i głęboko przeżywaną religię, a nie nihilizm. Jacek Daniel, bohater powieści, jest symbolem pokolenia, które odrzuca brak zakorzenienia, miałkość intelektualną i duchową letniość swoich rodziców.

Pocztówki od nieobecnego taty

Książka Jakuba Lubelskiego jest jednak przede wszystkim psychologiczną powieścią o dojrzewaniu bez ojca. Tata Jacka, krytyk sztuki, założył nową rodzinę jeszcze przed narodzinami swojego syna. Potem spotykał się z nim od czasu do czasu, ale budował relację z synem przede wszystkim za pomocą banalnych pocztówek wysyłanych mu z całego świata. Matka, wykładowca teorii literatury, musiała zastąpić chłopcu ojca, co zresztą nieraz całkiem dobrze się jej udawało. Cieszyła się, że synek należy do przedszkolnej bandy i wspierała go w walce ze szkolnym establishmentem. „Boiduda" jest znakomitą opowieścią o samotnym wychowywaniu dziecka, poszukiwaniu autorytetów, konstruowaniu męskości i w końcu bolesnym zrywaniu więzów z matką.

Bildungsroman Lubelskiego jest mocno osadzony w realiach lat 90. i środowiska krakowskiej polonistyki. Z jednej strony mamy więc wspomnienia doniosłych wydarzeń politycznych z perspektywy kilkuletniego chłopca, notatki obyczajowe z przedszkola, szkoły i krakowskich ulic, ale też odniesienia do coraz bardziej egzotycznych elementów dziecięcej popkultury Turtlesów, Tsubasy czy żołnierzyków G. I. JOE. Z drugiej strony otrzymujemy portret inteligenckiego Krakówka: wypełnione książkami mieszkanie w kamienicy, cześć dla wielkich poetów, ślepy kult „Gazety Wyborczej", wizyty oryginałów z Instytutu na Gołębiej. Mały Jacek chodzi z mamą na spotkania z Miłoszem, wiąże pod stołem sznurówki Venclowie i bawi się z córką Barańczaka. W kilku sportretowanych postaciach bez trudu można rozpoznać powszechnie znane osobistości. Przynajmniej jeden wypadek – pewien krakowski postmodernista zostaje nazwany „duchowym szmaciarzem" i „męskim kurwiszonem" – grozi poważnym skandalem.

Poziomy psychologiczny i obyczajowy splatają się w scenie z Jerzym Pilchem. Tak, w książce pojawia się Pilch, niemal pod własnym nazwiskiem. W „Spisie cudzołożnic" opisał on wizytę w domu pewnej kobiety, którą popsuł jej synek, zmuszający gościa do zabawy w „wio, koniku". Ta sama sytuacja opisana jest w „Boidudzie" z perspektywy chłopca, który musi gorączkowo szukać alkoholu dla dwóch nawalonych facetów. Pilch staje się tutaj personifikacją nieobecnego ojca. To, co dla niego było tylko anegdotą, przelotną relacją z nieznanym dzieckiem, okazuje się prawdziwym dziecięcym dramatem.

Syfon znów broni wartości

Wydaje mi się, że o wiele ważniejsze niż obserwacje psychologiczne i obyczajowe są w „Boidudzie" obserwacje kulturowe. Ojciec jest bowiem uniwersalnym symbolem kultury. Brak ojca to brak norm, ideałów i wartości. Sytuacja Jacka Daniela jest, jak sądzę, wspólna dla wszystkich, którzy dojrzewali w Polsce w latach 90. W tej perspektywie Boiduda jest prawdziwą powieścią pokoleniową. Rodzice Jacka są typowymi polskimi liberałami. Ojciec jest tak wyzwolony, że opuszcza kolejne żony w pogoni za prawdziwą miłością. Matka wciąż wstydzi się kresowej atmosfery swojego rodzinnego domu, namiętnie czyta „Wyborczą", a za swoje najcenniejsze dziedzictwo uznaje „półkę z Kołakowskim". Pokoleniowy bunt odbywa się więc nie przeciwko, lecz w imię wartości. „Z czasem – wyznaje Jacek – zaczynało czegoś brakować. Sceptycyzm mamy stawał się tak silny, że wydawał się nie do zniesienia. Jak długo można żyć bez przylgnięcia do czegoś tak naprawdę? Jak długo? Ostatecznie poczucie pustki prowadzi bohatera do tego, że staje się – jak można sądzić, wywołując konsternację mamy i jej znajomych – „konserwą" i religijnym „hardkorem".

Po półtora wieku od „Ojców i dzieci" Turgieniewa następuje zdumiewający zwrot. Ojcowskie wartości zostają nie tyle przyjęte, ile zrekonstruowane wbrew faktycznym ojcom. Rewolucyjnego nihilistę zastępuje konserwatywny rewolucjonista. Tyle że przyjęcie tradycji i religii nie prowadzi w tym wypadku do niechęci wobec własnego środowiska. Jacek zbyt dobrze rozumie pokolenie swoich rodziców, by ich jednoznacznie potępić. Sam wszak jest tylko nawróconym liberałem, a nie konserwatystą z urodzenia. Zakorzenienie w tradycji daje mu jednak poczucie dojrzałości, pewności siebie i lekkiego pobłażania wobec formacji intelektualnej, z której się wywodzi. Zawsze, gdy przechodzi w okolicach kultowej siedziby „Tygodnika Powszechnego" na Wiślnej 12, rzuca na górę „pełne drwiny, wyzywające spojrzenie, ćwicząc się jednocześnie w pokorze: nie drwij, synu, nie drwij".

Jest jeszcze czwarty, najgłębszy i najważniejszy moim zdaniem, religijny poziom powieści Jakuba Lubelskiego. Rodzice Jacka nie są religijni, choć mama – kierowana jakimś dobrym impulsem – zabierała go w dzieciństwie do kościoła. Na jednej z pocztówek ojciec życzy siedmioletniemu chłopcu „radosnych i swobodnych świąt". „Te życzenia – komentuje po latach Jacek – najprawdopodobniej w ogóle głębiej oddają stosunek jego pokolenia do religii. Swobodny. Jakoś intelektualny i jakoś kulturowy".

Ciepła lectio divina

Lubelski jest o lata świetlne odległy od tego typowego dla polskiej liberalnej inteligencji stosunku do religii. Jacek przyjmuje bardzo konkretną tradycję chrześcijańską, nie tylko intelektualnie, lecz także praktycznie. Książka Lubelskiego zawiera niezwykły wykład tradycyjnej nauki lectio divina, odróżniając poszczególne etapy meditatio, oratio i contemplatio. Jest to religijność oparta na Ojcach Pustyni i „Dzienniczku św. Faustyny", a nie Miłoszu i Kołakowskim. Jest to też religijność, która prowadzi do prawdziwej dojrzałości i pozwala podjąć zobowiązania na całe życie.

Bardzo poruszające są w książce rozważania o małżeństwie. „Czułem, że pokolenie rodziców nas oszukało, zrobiło ze ślubu rzecz naturalną, oczywistą, zwykłą, powszechną i dość przypadkową, na końcu tak błahą, że rozwiązywalną, a w efekcie niewiele znaczącą (...) Tymczasem ślubowanie wydaje się jednym z najdonioślejszych czynów, na jaki człowiek tylko może się zdobyć". Religia może więc dać człowiekowi to, czego nie dają mu rodzice, rówieśnicy i społeczeństwo. Nieobecnego ojca zastępuje odkryty wszechobecny Ojciec. To właśnie Bóg wyzwala człowieka od pustki, przypadkowości i lęku. W końcu egzystencjalną boidudę może uspokoić tylko ewangeliczne „nie bójcie się!" (J 6, 20).

Psychologiczna analiza rozbitej rodziny, środowiskowa powieść z kluczem, pokoleniowy manifest, historia religijnego dojrzewania. Wbrew tym określeniom „Boiduda" jest książką pełną ciepła, ironii i dowcipu. Przede wszystkim jest jednak świadectwem wyzwolenia, pogodzenia ze światem i panowania nad swoim życiem. „Nie chcę już zabijać ojca. Coraz łatwiej akceptuję odkrywane z niechęcią podobieństwa między nami" – powiada pod koniec powieści Jacek. Poczucie podmiotowości, pragnienie budowania właściwego świata odróżnia go od ojca, któremu w życiu jakoś „się nie układało". „Co to w ogóle znaczy, że się nie układało? [...] Gdzie w tym wszystkim jest podmiot, jakaś wola, jakieś działanie? Samo się nie układało? To teraz samo ma się układać?".

Cóż za paradoksy! Wyzwolony z więzów małżeńskich ojciec okazuje się niewolnikiem, bunt przeciwko rodzicom okazuje się przylgnięciem do pokolenia dziadków, rebelia okazuje się konserwatywna, a zabijanie ojca polega ostatecznie na zostaniu nim. Takie rzeczy zdarzają się tylko w naprawdę dobrej literaturze. ?

Jakub Lubelski, „Boiduda", Wydawnictwo Fronda, 2012, s. 180 Autor recenzji jest redaktorem naczelnym „Pressji", kwartalnika wydawanego przez Klub Jagielloński

Dokładnie 150 lat temu ukazali się „Ojcowie i dzieci" Iwana Turgieniewa. Powieść stanowiła portret pokolenia umiarkowanych rosyjskich liberałów i nadchodzącego pokolenia znacznie bardziej radykalnych i pozbawionych złudzeń dzieci. Nihilista Bazarow stał się – wbrew intencjom autora – idolem rosyjskiej rewolucyjnej młodzieży.

„Boiduda" Jakuba Lubelskiego, debiutancka powieść autora związanego ze środowiskiem „Teologii Politycznej", a wcześniej z „Pressjami", jest jak gdyby odwrotnością klasycznej powieści Turgieniewa. Dzieci buntują się w niej przeciwko liberalnym ojcom, wybierają jednak tradycyjne wartości i głęboko przeżywaną religię, a nie nihilizm. Jacek Daniel, bohater powieści, jest symbolem pokolenia, które odrzuca brak zakorzenienia, miałkość intelektualną i duchową letniość swoich rodziców.

Pozostało 91% artykułu
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Artur Urbanowicz: Eksperyment się nie udał