Większość sądzi, że sztuka to rzecz materialna. Otóż zdarzają się przypadki kreacji bezcielesnych, pomimo swej nienamacalnej postaci przynoszących materialne zyski. Nie, nie piję do Amber Gold. Myślę o twórczości z udziałem cieni.
Nie, nie mam na myśli niewidzialnego (dla ogółu) gremium decydującego o przetasowaniach na rynku sztuki. Nie zamierzam też dowodzić, że jesteśmy artystycznymi cieniasami – bo choć z kasą u nas cienko, umiemy z ubóstwa zrobić cnotę, za co dostaliśmy wyróżnienie na tegorocznym weneckim Biennale Architektury. Mówię o obrazach malowanych cieniami. Dosłownie.
Są nacje, które z cieni tworzą całe spektakle, ba! zrobiły z tego zjawiska narodową sztukę: Chiny, Jawa, Japonia i inne kraje Dalekiego Wschodu. Ten gatunek pojawił się w sposób naturalny, jako konsekwencja dostępnej każdemu obserwacji.
Profil ukochanego
Tradycja cienistych przedstawień sięga paleolitu. Prawie wiek temu odkryto w górach Tassili na Saharze sceny polowania wyobrażonego, jakby to był teatr cieni. Na chropawej, nierównej ścianie jaskini przesuwa się korowód myśliwych goniących za zwierzyną. Układ płaskich, jakby wyciętych sylwet oddaje dramaturgię zmagań; gesty polujących i ruchy uciekających są wystarczająco wymowne, żeby odtworzyć przebieg wydarzeń.
Cienisty rodowód mają też profilowe figury ceramiki starożytnej Grecji. Co więcej, grecka legenda przywołana przez Pliniusza Starszego w „Historii naturalnej" wyprowadza z cienia wynalazek malarstwa i płaskorzeźby: pewna zakochana dziewczyna obrysowała na murze cień profilu ukochanego – żeby utrwalić jego obraz.
A niby skąd wzięły się ludowe papierowe wycinanki, te wszystkie kurpiowskie kogutki i tańcujący ludzieńki? Z cieni. A tyrolskie sylwetowe scenki rodzajowe, dziewczątka z myśliweczkiem? A profilowe podobizny turystów na Montparnasse czy Montmartre, na poczekaniu wystrzygane przez domorosłych artystów? Wszystko to pochodne cienia. I światła, i życia...
Każde dziecko w pewnym momencie odkrywa nieustępliwą obecność ruchomej, przyklejonej do stóp plamy; spostrzega, że ten kleks naśladuje jego ruchy, zachowując wszelako pewną niezależność – to wydłuża się bez dania racji, to znów kurczy się do lilipucich rozmiarów. Znaczy, jest plastyczny. Czy da się go okiełznać, podporządkować sobie jego kształt?
Plama na trawie
Ponad 30 lat temu Ewa Kuryluk namalowała szczególny autoportret – ukazała siebie widzianą z góry, w dziwacznym skrócie, zgiętą niemal do ziemi i obrysowującą konturem własny cień. Dalsza jej twórczość niejako wynika z tego eksperymentu – wielometrowe instalacje z miękkich tkanin pokrywają płaskie sylwety obrysowywane cienką linią.
Mniej więcej w tych samych latach Józef Robakowski i Andrzej Lach Lachowicz fotografowali swoje cienie kładące się wydłużoną, zdeformowaną sylwetą na rozmaitych podłożach. Przecież inaczej wygląda cienista plama na trawie, inaczej na piasku. Cień, chociaż niematerialny, może zmieniać fakturę, przez to niejako nabierać ciała – co doskonale widać na zdjęciach.
Cienie mają wiele niuansów, nie tylko w wyglądzie, także w wymowie. Rok temu w warszawskim Zamku Ujazdowskim afroamerykańska artystka Kara Walker mroczne momenty w dziejach kapitalistycznego mocarstwa ujęła w grę cieni, którą sfilmowała. Nie ona pierwsza uczyniła cienie równoprawnymi bohaterami filmu (przypomnę choćby „Gabinet doktora Caligari" czy „Psychozę"), jednak jej kino obywa się bez istot z krwi i kości. Tylko obraz złożony z cieni, ulotnych jak wspomnienie.
Rzeźbiarz Krzysztof Bednarski upamiętnił zmarłego przyjaciela, wkomponowując jego profil w... krawężnik ulicy. Nikt podobizny nie zauważa, bowiem uwidocznia się ona tylko przez krótkie chwile dnia, gdy sprzyja słońce. Wtedy na ciemnym asfalcie rysuje się sylweta głowy, stopniowo odkształca się, wreszcie znika. Cień wraca do krainy cieni.