Sztuka w strefie cienia

Tradycja cienistych przedstawień sięga paleolitu. A niby skąd wzięły się te wszystkie tyrolskie sylwetowe scenki rodzajowe? A profilowe podobizny turystów na Montparnasse czy Montmartre?

Publikacja: 27.10.2012 01:01

Ewa Kuryluk Obrysowuję cień, 1978

Ewa Kuryluk Obrysowuję cień, 1978

Foto: Dzięki uprzejomości Ewy Kuryluk

Większość sądzi, że sztuka to rzecz materialna. Otóż zdarzają się przypadki kreacji bezcielesnych, pomimo swej nienamacalnej  postaci przynoszących materialne zyski. Nie, nie piję do Amber Gold. Myślę o twórczości z udziałem cieni.

Nie, nie mam na myśli niewidzialnego (dla ogółu) gremium decydującego o przetasowaniach na rynku sztuki. Nie zamierzam też dowodzić, że jesteśmy artystycznymi cieniasami – bo choć z kasą u nas cienko, umiemy z ubóstwa zrobić cnotę, za co dostaliśmy wyróżnienie na tegorocznym weneckim Biennale Architektury. Mówię o obrazach malowanych cieniami. Dosłownie.

Są nacje, które z cieni tworzą całe  spektakle, ba! zrobiły z tego zjawiska narodową sztukę: Chiny, Jawa, Japonia i inne kraje Dalekiego Wschodu. Ten gatunek pojawił się w sposób naturalny, jako konsekwencja dostępnej każdemu obserwacji.

Profil ukochanego

Tradycja cienistych przedstawień sięga paleolitu. Prawie wiek temu odkryto w górach Tassili na Saharze sceny polowania wyobrażonego, jakby to był teatr cieni. Na chropawej, nierównej ścianie jaskini przesuwa się korowód myśliwych goniących za zwierzyną. Układ płaskich, jakby wyciętych sylwet oddaje dramaturgię zmagań; gesty polujących i ruchy uciekających są wystarczająco wymowne, żeby odtworzyć przebieg wydarzeń.

Cienisty rodowód mają też profilowe figury ceramiki starożytnej Grecji. Co więcej, grecka legenda przywołana przez Pliniusza Starszego w „Historii naturalnej" wyprowadza z cienia wynalazek malarstwa i płaskorzeźby: pewna zakochana dziewczyna obrysowała na murze cień profilu ukochanego – żeby utrwalić jego obraz.

A niby skąd wzięły się ludowe papierowe wycinanki, te wszystkie kurpiowskie kogutki i tańcujący ludzieńki? Z cieni. A tyrolskie sylwetowe scenki rodzajowe, dziewczątka z myśliweczkiem? A profilowe podobizny turystów na Montparnasse czy Montmartre, na poczekaniu wystrzygane przez domorosłych artystów? Wszystko to pochodne cienia. I światła, i życia...

Każde dziecko w pewnym momencie odkrywa nieustępliwą obecność ruchomej, przyklejonej do stóp plamy; spostrzega, że ten kleks naśladuje jego ruchy, zachowując wszelako pewną niezależność – to wydłuża się bez dania racji, to znów kurczy się do lilipucich rozmiarów. Znaczy, jest plastyczny. Czy da się go okiełznać, podporządkować sobie jego kształt?

Plama na trawie

Ponad 30 lat temu Ewa Kuryluk namalowała szczególny autoportret – ukazała siebie widzianą z góry, w dziwacznym skrócie, zgiętą niemal do ziemi i obrysowującą konturem własny cień. Dalsza jej twórczość niejako wynika z tego eksperymentu – wielometrowe instalacje z miękkich tkanin pokrywają płaskie sylwety obrysowywane cienką linią.

Mniej więcej w tych samych latach Józef Robakowski i Andrzej Lach Lachowicz fotografowali swoje cienie kładące się wydłużoną, zdeformowaną sylwetą na rozmaitych podłożach. Przecież inaczej wygląda cienista plama na trawie, inaczej na piasku. Cień, chociaż niematerialny, może zmieniać fakturę, przez to niejako nabierać ciała – co doskonale widać na zdjęciach.

Cienie mają wiele niuansów, nie tylko w wyglądzie, także w wymowie. Rok temu w warszawskim Zamku Ujazdowskim afroamerykańska artystka Kara Walker mroczne momenty w dziejach kapitalistycznego mocarstwa ujęła w grę cieni, którą sfilmowała. Nie ona pierwsza uczyniła cienie równoprawnymi bohaterami filmu (przypomnę choćby „Gabinet doktora Caligari" czy „Psychozę"), jednak jej kino obywa się bez istot z krwi i kości. Tylko obraz złożony z cieni, ulotnych jak wspomnienie.

Rzeźbiarz Krzysztof Bednarski upamiętnił zmarłego przyjaciela, wkomponowując  jego profil w... krawężnik ulicy. Nikt podobizny nie zauważa, bowiem  uwidocznia się ona tylko przez krótkie chwile dnia, gdy sprzyja słońce. Wtedy na ciemnym asfalcie rysuje się sylweta głowy, stopniowo odkształca się, wreszcie znika. Cień wraca do krainy cieni.

Na podobny koncept wpadł Tony Cragg, brytyjski twórca. Oglądałam wystawę jego z pozoru abstrakcyjnych prac, na pierwszy rzut oka przypominających fragmenty skały, lawy, korzenia. Konstrukcje tak dynamiczne, jakby za moment miały runąć lub pofrunąć. Nagle stanęłam jak wryta: zauważyłam cienie padające na ściany galerii. Toż to gęby powykrzywiane gwałtownymi grymasami! Kondensat emocji, cienie-maski. Jak w japońskim teatrze.

W strukturze papieru

Tu dochodzimy do najbardziej niezwykłej artystki wyczarowującej efemeryczne wizje z  obiektów w niczym niezapowiadających tego, co namaluje cień. Japonka Kumi Yamashita, mieszkająca w Nowym Jorku, nie należy do znanych w Polsce twórców. Szkoda, bo jej dokonania zakrawają na prestidigitatorstwo. I wiedzę tajemną.

Tylko ona wie, jak, w jakim układzie przykleić  do ściany trójwymiarowe cyfry (takie, jakich używa się np. do oznakowania drzwi), żeby oświetlone zamieniły się w profil dziewczyny stojącej przy schodach; w buzię dziecka; w postać siedzącą na krześle. Jasne, że chodzi o odpowiednio sterowane światło. Ale jak Yamahita dochodzi do tak zdumiewających efektów; ile prób wymaga od niej znalezienie odpowiedniego kąta i natężenia oświetlenia, aby na ścianie powstała figura?

Najpiękniejsze – moim zdaniem – prace Yamashity pochodzą z serii „Origami". To kilkadziesiąt na pozór identycznych papierowych kwadratów różniących się jedynie kolorami. Kawałki papieru są nalepione na ścianę; leciutko pofałdowane przy prawej krawędzi. Może wilgoć albo wada w strukturze papieru? Nie, to świadoma ingerencja autorki. Gdy zapala boczne światło, każdy skrawek rzuca cień – profil. I nagle nic niemówiące ani nieznaczące kartoniki zamieniają się w twarze. Abstrakty stają się istnieniami. Piękny pomysł, metaforyczny: w pewnych (korzystnych) warunkach każdy z nas zyskuje twarz. Szkoda, że Kumi Yamashita potrafi dokonać tej sztuczki  tylko z materią nieożywioną.

Swoją drogą, powyżej przytoczone koncepcje sztuki – to najlepsze rozwiązanie na kryzysowe czasy, kiedy kultura spychana jest w strefę cienia. I dobrze, cień nic nie kosztuje, a może stać się plastycznym surowcem.

Większość sądzi, że sztuka to rzecz materialna. Otóż zdarzają się przypadki kreacji bezcielesnych, pomimo swej nienamacalnej  postaci przynoszących materialne zyski. Nie, nie piję do Amber Gold. Myślę o twórczości z udziałem cieni.

Nie, nie mam na myśli niewidzialnego (dla ogółu) gremium decydującego o przetasowaniach na rynku sztuki. Nie zamierzam też dowodzić, że jesteśmy artystycznymi cieniasami – bo choć z kasą u nas cienko, umiemy z ubóstwa zrobić cnotę, za co dostaliśmy wyróżnienie na tegorocznym weneckim Biennale Architektury. Mówię o obrazach malowanych cieniami. Dosłownie.

Są nacje, które z cieni tworzą całe  spektakle, ba! zrobiły z tego zjawiska narodową sztukę: Chiny, Jawa, Japonia i inne kraje Dalekiego Wschodu. Ten gatunek pojawił się w sposób naturalny, jako konsekwencja dostępnej każdemu obserwacji.

Profil ukochanego

Tradycja cienistych przedstawień sięga paleolitu. Prawie wiek temu odkryto w górach Tassili na Saharze sceny polowania wyobrażonego, jakby to był teatr cieni. Na chropawej, nierównej ścianie jaskini przesuwa się korowód myśliwych goniących za zwierzyną. Układ płaskich, jakby wyciętych sylwet oddaje dramaturgię zmagań; gesty polujących i ruchy uciekających są wystarczająco wymowne, żeby odtworzyć przebieg wydarzeń.

Cienisty rodowód mają też profilowe figury ceramiki starożytnej Grecji. Co więcej, grecka legenda przywołana przez Pliniusza Starszego w „Historii naturalnej" wyprowadza z cienia wynalazek malarstwa i płaskorzeźby: pewna zakochana dziewczyna obrysowała na murze cień profilu ukochanego – żeby utrwalić jego obraz.

A niby skąd wzięły się ludowe papierowe wycinanki, te wszystkie kurpiowskie kogutki i tańcujący ludzieńki? Z cieni. A tyrolskie sylwetowe scenki rodzajowe, dziewczątka z myśliweczkiem? A profilowe podobizny turystów na Montparnasse czy Montmartre, na poczekaniu wystrzygane przez domorosłych artystów? Wszystko to pochodne cienia. I światła, i życia...

Każde dziecko w pewnym momencie odkrywa nieustępliwą obecność ruchomej, przyklejonej do stóp plamy; spostrzega, że ten kleks naśladuje jego ruchy, zachowując wszelako pewną niezależność – to wydłuża się bez dania racji, to znów kurczy się do lilipucich rozmiarów. Znaczy, jest plastyczny. Czy da się go okiełznać, podporządkować sobie jego kształt?

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą