Fantomowa Polska Sowy

Czy Rzeczpospolita Obojga Narodów istniała zaledwie trzy lata?

Publikacja: 09.02.2013 00:01

„Złota wolność – Elekcja 1573 roku”. Niebo pogodne, Matejko i historycy Szkoły Krakowskiej – chmurni

„Złota wolność – Elekcja 1573 roku”. Niebo pogodne, Matejko i historycy Szkoły Krakowskiej – chmurni

Foto: Muzeum Narodowe w Warszawie, Piotr Ligier Piotr Ligier

Red

Niedawno tygodnik „W Sieci" przedstawił metaforę geopolitycznej i historycznej pozycji Polski zaczerpniętą wprost z zasobu kultury popularnej. W prawicowej wizji historyczni Sarmaci byliby poczciwymi Hobbitami – zacnymi pacyfistami i ostatecznie, choć Niziołkami, wielkimi duchem herosami. Jeśli dla prawicy historię Rzeczpospolitej szlacheckiej oddawałby „Hobbit" Jacksona, to dla lewicy byłby to zapewne „Django" Quentina Tarantino.

W tej metaforze Sarmaci odpowiadaliby plantatorom z południa USA, takim jak Calvin Candie (Di Caprio) – pseudoerudytom, o wytwornych manierach skrywających bestialstwo i brak elementarnej ludzkiej przyzwoitości. Tytułowy Django (J. Foxx) uosabiałby Jakuba Szelę – okrutnie (rewolucyjnie) mszczącego się za wieki niesprawiedliwości i upadlającej niedoli. Wszyscy zaś potomkowie chłopów pańszczyźnianych (a stanowili oni wszak zdecydowaną większość), którzy decydują się wychwalać mity złotego, sarmackiego wieku, byliby jak murzyński nadzorca majątku Stephen (S.L. Jackson), który bierze stronę oprawców i broni ich interesów przeciw swoim pobratymcom. Nawet szlacheckie zajazdy – będące dobitnym świadectwem degrengolady wymiaru sprawiedliwości w I RP – znajdą odbicie w przeprowadzanych w stylu Ku-Klux-Klanu rajdach zamaskowanych jeźdźców pod wodzą „Big Daddy" Bennetta (Don Johnson) – także w swej mickiewiczowskiej niesforności. W telegraficznym skrócie taką właśnie wizję Polski – wtedy i dziś – znaleźć można w książce Jana Sowy „Fantomowe ciało króla".

Od razu zastrzegamy, że streszczenie to nie oddaje książce sprawiedliwości. W niezwykle ciekawy i nowatorski sposób porusza ona mnóstwo żywotnych kwestii dotyczących interpretacji polskich dziejów. Wkracza tym samym w sam środek sporów toczonych przez współczesnych historyków, publicystów i filozofów – ale z zupełnie nowymi narzędziami interpretacyjnymi. Wchodzi także w polemikę z koncepcjami neosarmackimi, które starają się na historii Polski budować poczucie wspólnotowej dumy i wyznaczyć horyzonty na przyszłość. Sowa uznaje je za jeden z przejawów melancholicznej nostalgii, jaka trawi postkolonialne społeczeństwo. Nostalgia ta, zamiast uzdrowić, pogarsza tylko sytuację. Utrzymuje w mentalnym kloszu „utraconego złotego wieku".

Celem Sowy nie było jedynie napisanie kolejnej książki reinterpretującej historię Rzeczpospolitej według kompletnie nowego klucza. Ambicje autora sięgają dalej: chciałby on nakłonić Polaków do zbiorowej psychoterapii. Celem miałoby być freudowskie „świadome przypomnienie sobie przeszłości". Zdaniem Sowy to teoria postkolonializmu stanowi najlepszy punkt wyjścia do przepracowania zbiorowych doświadczeń Polaków i ich sąsiadów.

Samokolonizacja

Sowa wskazuje, że kraje takie jak Rzeczpospolita dokonały „samokolonizacji" – same doprowadziły do swojej peryferyzacji (gospodarczej, technicznej, społecznej i politycznej). A dokonały tego przede wszystkim staraniami własnych elit. Naród szlachecki pełnił rolę tzw. elity kompradorskiej – „elity peryferyjnych społeczeństw, która współpracuje z obcą potęgą, realizując przy tym własne interesy, ale szkodząc per saldo swojemu krajowi". Czynił to w drodze grabieżczej eksploatacji 80 procent ludności oraz dyskryminacji wewnętrznego handlu i przemysłu, której zamiarem było utrzymywanie niedorozwoju polskiej klasy mieszczan (przy preferencji kupców obcokrajowców). Rzeczpospolita, zdaniem krakowskiego socjologa, ochoczo włączyła się w logikę rozwijającego się systemu kapitalistycznego jako jego peryferium – zacofany (i rzekomo podmiotowy geopolitycznie) „spichlerz Europy". Procesowi temu tylko przysłużył się projekt ekspansji kresowej. A wszystko za sprawą „wyjątkowego i totalnego egoizmu klasowego polskiej szlachty".

Sowa podejmuje polemikę z wieloma mitami narosłymi wokół Rzeczpospolitej. Ze szczególną stanowczością zwalcza mit Rzeczpospolitej w XVII wieku jako „jednego z najbardziej wolnych państw kontynentalnej Europy", jak chciał jeszcze Andrzej Walicki. Pisze on: „Owszem, ale nie dla chłopów, czyli 80 proc. społeczeństwa. Dla nich była jednym z krajów najbardziej niewolnych". Podobnie surowy jest względem idei jagiellońskiej jako nostalgii „fantazmatycznej", której celem jest, jak twierdzi, „przysłonięcie przy pomocy wycieczek w przeszłość braków współczesnego polskiego społeczeństwa, państwa i kultury".

Sowa błyskotliwie rozwija stare twierdzenia o szlacheckiej anarchii, bezwładzie państwa i słabości króla. Odwołuje się przy tym do fascynującej teorii „dwóch ciał króla" mediewisty Ernsta Kantorowicza. Zwieńczeniem wywodu jest właśnie diagnoza polskości wypisana w języku lacanowskiej psychoanalizy.

Ernst Kantorowicz w swojej klasycznej pracy stwierdził, że u źródeł nowoczesnej koncepcji państwa stała teologiczno-polityczna koncepcja wyodrębnienia dwóch ciał króla. Ciało naturalne monarchy to śmiertelna osoba fizyczna, obarczona wszystkimi przywarami właściwymi naturze ludzkiej. Jego ciało wspólnotowe (lub polityczne) stanowi personifikację nieśmiertelnego państwa, ucieleśnienie porządku prawnego i reprezentację ponadpokoleniowej wspólnoty.

Sowa zastosował powyższy paradygmat do analizy kondycji Rzeczpospolitej Obojga Narodów. Określił on ustrojową sytuację państwa po wprowadzeniu monarchii elekcyjnej mianem fantomowego ciała króla. „Wszyscy władcy I Rzeczpospolitej po Zygmuncie Auguście byli okaleczeni i posiadali tylko jedno ciało: swoje własne ciało fizyczne – pisze krakowski badacz. – Każdego monarchę oddziela od jego poprzednika i następcy zasadnicze zerwanie (...). Rzeczpospolita Obojga Narodów istniała jako państwo w standardowym sensie tego słowa nie więcej niż 3 lata – od Unii Lubelskiej w 1569 roku do śmierci Zygmunta Augusta w 1572 roku; umarła wraz ze swoim pierwszym i ostatnim władcą. Rozbiory z lat 1772–1795 to tylko symboliczne potwierdzenie czegoś, co na poziomie realnym stało się już faktem dokładnie dwa wieki wcześniej: nieistnienia państwa polskiego. I Rzeczpospolita w latach 1572–1795 to fantomowe ciało króla. Termin ten opisać ma zjawisko analogiczne do funkcjonowania tzw. kończyn fantomowych: po amputacji ręki lub nogi pacjent przez jakiś czas odczuwa ich istnienie (...). Taki też był los I Rzeczpospolitej: śmierć ostatniego dziedzicznego monarchy w historii polskiego państwa była też śmiercią tego państwa jako takiego. Ciało fizyczne króla umarło śmiercią naturalną, a ciało wspólnotowe zostało dorżnięte przez szlachtę, która na jego trupie urządziła sobie karnawał zwany demokracją szlachecką".

Naród szlachecki: Edyp?

Po przyjęciu perspektywy lacanowskiej psychoanalizy sytuacja Rzeczpospolitej wygląda jeszcze bardziej groteskowo: Oto szlachta poprzez wolną elekcję w iście edypalnym geście kolektywnie zamordowała polityczne ciało króla-ojca, by bez skrępowania realizować swoje popędy na łonie matki-Rzeczpospolitej. Zabijając ojca (Wielkiego Innego), uchroniła się ona bowiem przed „kastracją" – pojmowaną w tym kontekście jako nieodłączny krok ku podmiotowości: element dojrzewania, jako „odmówienie rozkoszy" poprzez przejście od alienacji (panowanie Innego nad podmiotem) do separacji (dostrzeżenia braku w Innym i „powrócenie do siebie").

Dojrzałe narody zachodnie (co ciekawe, m.in. poprzez konflikt: ścieranie się z aparatem absolutystycznego państwa) przeorientowały się na nieuśmierzone pragnienie. Tymczasem szlachta polska utknęła w stadium alienacji – dziecinnej, quasi-feudalnej popędliwości mówiącej: „Mam wszystko, co mógłbym mieć – pragnę tylko jednego: zachować to". Sowa redukuje polityczne wizje szlachty do jednostek chorobowych. „Apoteoza demokracji szlacheckiej" (zakładająca doskonałość tego, co jest) odpowiadałaby zaburzeniom typu schizofrenicznego. Towarzyszyłaby im paranoiczna wizja „absolutum dominium" jako celu, do którego dąży ponoć król i inni wrogowie Rzeczpospolitej.

Taka postawa zatrzymała szlachtę w „kretynizmie życia wiejskiego", czyniąc z niej – zdaniem Sowy – kolektywnego bachora niezdolnego do jakiekolwiek działania politycznego, nawet do uświadomienia sobie swoich wad i ograniczeń, tym bardziej zaś do dokonania koniecznej adaptacji do zmieniającego się świata. Pierwsza wolna elekcja była mordem założycielskim, w wyniku którego Rzeczpospolita przestała istnieć, choć nie było tego jeszcze widać. Rozbiory – ów „tryumf nowoczesnej formy" – były tym samym „wierne prawdzie" i jedynie przypieczętowywały to, czego dokonała na Rzeczpospolitej sama szlachta. Dopiero w skreślonej z mapy Europy Polsce (takiego zapisu używa Sowa), mimo romantycznych „fantazmatów duchowej wielkości", udało się uleczyć szlacheckie psychozy maniakalno-depresyjne. Zaborcom – konkluduje autor – o wiele lepiej niż szlachcie udało się przeprowadzić proces konstruowania dojrzałej podmiotowości Polaków.

Rozdroże

W tym miejscu konieczna jest istotna uwaga. Z perspektywy lacanowskiej – stanowiącej dla Sowy punkt kulminacyjny wywodu – do wykształcenia się nowoczesnej tożsamości narodowej koniecznym był monarcha absolutny. Inaczej jednak, niż można by sądzić z perspektywy tradycyjnych ujęć „narodowo-konserwatywnych", był on potrzebny nie jako inkarnacja woli narodu, ale właśnie jako oponent, „wróg" narodu. W tym ujęciu to właśnie z tarcia między państwem a społeczeństwem wyłania się nowoczesna wspólnota obywatelska. Dodatkowo absolutyzm był potrzebny tylko jako stadium rozwoju. Wydaje się więc chybiona interpretacja Bartłomieja Sienkiewicza z „Przeglądu Politycznego", jakoby Sowa nawoływał do budowy quasi-absolutystycznego państwa, ze wzmocnioną egzekutywą i potężnym aparatem państwa. „Ojcowska" rola absolutyzmu w „wychowaniu" dojrzałego narodu została już z grubsza wyczerpana. Co więcej, spełnili ją właśnie zaborcy. Teraz polski naród potrzebuje wybić się na dojrzałość, samodzielność niejako poza Lewiatanem. Potrzebuje wzmacniać swoje instytucje społeczeństwa obywatelskiego, a nie je wygaszać w imię „suwerennego" państwa.

W książce Sowy znaleźć można omówienie czterech sposobów na przezwyciężenie peryferyjnej pozycji Polski – trzy autor poddaje krytyce, ostatni jest jego własną, dość enigmatyczną, propozycją. Każdy z nich związany jest z odmiennym pomysłem na poradzenie sobie z opozycją uniwersalność/partykularność, która u autora „Fantomowego ciała króla" dość mocno pokrywa się z podziałem na centrum i peryferia. Do tego ostatniego rozróżnienia często odwołują się różni badacze, łącznie z Wallersteinem: centrum ma zdolność do wyznaczania wzorców, niezależnie od tego, czy rzecz dotyczy popkultury, gospodarki czy rozwoju technicznego. Wzorce tam stwarzane obowiązują wszystkich. Tymczasem peryferia generują raczej dziwne formy lokalne, obowiązujące jedynie tam, gdzie powstały, które zazwyczaj wydają się zacofane w konfrontacji z wytworami centrum.

Wszystkie próby zmiany peryferyjnego statusu wiążą się z problematyką  modernizacji i tożsamości. Nie może być mowy o opuszczeniu peryferii bez modernizacji: zarazem jednak dostępne wzorce modernizacyjne, wypracowane w odległym centrum, mogą okazać się  nieprzystające do peryferyjnej rzeczywistości lub zostać  odrzucone jako „obce".

Jakie możliwości widzi Sowa? Pierwszą z omawianych propozycji można streścić jako „projekt wielkiej imitacji". Celem Polaków miałoby być dogonienie Zachodu: zaszczepienie na rodzimym gruncie importowanych rozwiązań. Wydaje się, że tego typu stanowisko dominowało u progu polskiej transformacji ustrojowej, dziś natomiast spotyka się często z krytyką formułowaną zarówno z prawej, jak i lewej strony polskiej sceny politycznej. To nie rozwiązuje dylematu pomiędzy modernizacją a tożsamością: wybór pierwszej z nich dokonuje się kosztem drugiej. Rodzi to obawy, że modernizacyjne rozwiązania będą traktowane i odczuwane jako obce. Ponadto, jak zauważa zresztą sam Sowa, „gonienie Zachodu" nie prowadzi do modernizacji, ale do „unowocześniania zacofania". Kiedyś peryferyjna, feudalna Polska eksportowała zboże do rodzących się kapitalistycznych gospodarek Zachodu, dziś jest wytwórcą sprzętu AGD dla państw inwestujących w znacznie bardziej zaawansowane technologie.

Drugie z rozwiązań Sowa określa jako „postmodernistyczne" i przypisuje je Zdzisławowi Krasnodębskiemu. Zwolennicy tej orientacji uważają  dychotomię „uniwersalne centrum / partykularne peryferia" za chybiony, ideologiczny konstrukt. Rozwiązaniem jest uznanie Zachodu za pewien szczególny przypadek partykularyzmu. W praktyce może to oznaczać dążenie do postępu naukowo-techniczno-gospodarczego i jednoczesnego zachowania lokalnej struktury społecznej oraz związanych z nią norm i obyczajów. Postmodernistyczna perspektywa pozwala uznać je za odmienne, ale nie gorsze od zachodnich. Autor „Fantomowego ciała króla" wysuwa przeciwko takiej próbie pogodzenia modernizacji z tożsamością trafny zarzut: podaje w wątpliwość możliwość modernizacji technologicznej bez przekształceń społecznych, które na zachodzie towarzyszyły rozwojowi technicznemu.

Poszukiwacze zaginionego wieku

Zwolenników trzeciej z omawianych przez Sowę opcji można określić jako „poszukiwaczy zaginionego wieku". Do tej grupy zaliczone zostają m.in. „Pressje" ze swoim projektem „Polski ejdetycznej": naszym zdaniem niesłusznie. „Poszukiwacze", podobnie jak „naśladowcy", uznają, że termin „peryferia" trafnie oddaje obecną sytuację Polski, jednak nie wyciągają z tego wniosku o konieczności upodabniania się do Zachodu. W zamian proponują powrót do czasów, gdy Polska nie zajmowała jeszcze peryferyjnej pozycji. Za tego rodzaju zaginiony Złoty Wiek bywa brana często zarówno Pierwsza, jak i Druga Rzeczpospolita.

Do narzucającego się zdroworozsądkowego przypuszczenia, że tego typu projekt nie może mieć szans na realizację, Sowa dodaje także bardziej subtelny argument. Jak zauważa, polskość kształtowała się jako peryferyjny ze swej istoty sposób życia obywateli kraju, który pozostał na obrzeżach rodzącego się kapitalizmu. Nie może być więc żadnego historycznego okresu, w którym odnajdziemy nieperyferyjne wzorce polskości.

Prezentacja czwartego rozwiązania, zaproponowanego przez Sowę na kilku ostatnich stronach „Fantomowego ciała króla", składa się z dość enigmatycznych postulatów. Autor stwierdza, że właściwy sposób na rozwikłanie dylematu pomiędzy modernizacją a tożsamością powinien polegać na „odczytaniu we własnej partykularności ruchu tego co uniwersalne". Jak należałoby rozumieć ten projekt? Naszym zdaniem stwierdzenia Sowy można interpretować jako podstawę budowy programu, który jest zbieżny z forsowaną przez „Pressje" koncepcją „Polski ejdetycznej". Oczywiście takie odczytanie stanowi jednocześnie polemikę z tezami autora „Fantomowego ciała króla", który widzi w „Pressjach" jedynie, krytykowanych wcześniej, „poszukiwaczy zaginionego wieku".

Wbrew przekonaniom Sowy proponowane przez nas podejście jest różne zarówno od rekonstrukcjonizmu „poszukiwaczy zaginionego wieku", chcących odtwarzać dawne formy życia, jak i od „modernizatorów" pragnących ucywilizować Polaków zachodnimi wzorcami. W zamian proponujemy skupienie się na kwestii polskiej idei wolności, zwracając uwagę na jej związek z uniwersalnymi ideami emancypacyjnymi, XX-wieczną liberalną filozofią polityczną i ideałem powszechnych praw politycznych. Takie podejście pozwala wykroczyć poza konflikt pomiędzy tożsamością a modernizacją. Zostaje on przezwyciężony poprzez odnalezienie elementów istotnych dla kształtowania się polskości na przestrzeni wieków, które są jednocześnie ważnymi składowymi tożsamości charakterystycznej dla centrum. Tego rodzaju projekt można określić jako „konstrukcyjny". Pozwala na modyfikowanie historycznych idei tak, aby zachować ich najbardziej wartościowe elementy, a jednocześnie móc porzucić te, które nie przystają do współczesnej rzeczywistości. Dzięki takiemu podejściu można zaprezentować uniwersalne idee modernizacyjne jako spójne z polską tożsamością. Może to stanowić podstawę dla budowy silnych instytucji społeczeństwa obywatelskiego, które będą nowoczesne w sensie zgodnym z wytworzonym w „zachodnim centrum" rozumieniem nowoczesności, jak również będą zachowywały ciągłość z sarmackim dziedzictwem Rzeczpospolitej. Naszym zdaniem daje to szansę na owocną realizację  postulatu Sowy, aby „odczytać we własnej partykularności ruch tego, co uniwersalne".

Książce krakowskiego socjologa można zarzucić wiele: lewicową agendę i zarazem endeckiego ducha; filozoficzną egzaltację i widowiskowość stawianych tez; podążanie za intelektualnymi modami i pochopne generalizacje; nadinterpretacje i błędy w szczegółach; wreszcie –  niekonsekwencję i mglistość proponowanych rozwiązań. Jednego nie można jej jednak odmówić. Jest szczerym wysiłkiem wszechstronnego i erudycyjnego poszukiwania sensu, twórczego uprawiania humanistyki. Z odwagą graniczącą z bezczelnością Sowa wkracza z lewicowym rynsztunkiem intelektualnym na pole do tej pory oddane prawicy. Warto dotrzymać mu pola.

Autorzy są redaktorami kwartalnika „Pressje"

Niedawno tygodnik „W Sieci" przedstawił metaforę geopolitycznej i historycznej pozycji Polski zaczerpniętą wprost z zasobu kultury popularnej. W prawicowej wizji historyczni Sarmaci byliby poczciwymi Hobbitami – zacnymi pacyfistami i ostatecznie, choć Niziołkami, wielkimi duchem herosami. Jeśli dla prawicy historię Rzeczpospolitej szlacheckiej oddawałby „Hobbit" Jacksona, to dla lewicy byłby to zapewne „Django" Quentina Tarantino.

W tej metaforze Sarmaci odpowiadaliby plantatorom z południa USA, takim jak Calvin Candie (Di Caprio) – pseudoerudytom, o wytwornych manierach skrywających bestialstwo i brak elementarnej ludzkiej przyzwoitości. Tytułowy Django (J. Foxx) uosabiałby Jakuba Szelę – okrutnie (rewolucyjnie) mszczącego się za wieki niesprawiedliwości i upadlającej niedoli. Wszyscy zaś potomkowie chłopów pańszczyźnianych (a stanowili oni wszak zdecydowaną większość), którzy decydują się wychwalać mity złotego, sarmackiego wieku, byliby jak murzyński nadzorca majątku Stephen (S.L. Jackson), który bierze stronę oprawców i broni ich interesów przeciw swoim pobratymcom. Nawet szlacheckie zajazdy – będące dobitnym świadectwem degrengolady wymiaru sprawiedliwości w I RP – znajdą odbicie w przeprowadzanych w stylu Ku-Klux-Klanu rajdach zamaskowanych jeźdźców pod wodzą „Big Daddy" Bennetta (Don Johnson) – także w swej mickiewiczowskiej niesforności. W telegraficznym skrócie taką właśnie wizję Polski – wtedy i dziś – znaleźć można w książce Jana Sowy „Fantomowe ciało króla".

Pozostało jeszcze 91% artykułu
Plus Minus
Co można wyczytać z priorytetów prezydencji przygotowanych przez polski rząd? Niewiele
Plus Minus
Po co organizowane są plebiscyty na słowo roku? I jakie słowa wygrywały w innych krajach
Plus Minus
Gianfranco Rosi. Artysta, który wciąż ma nadzieję
Plus Minus
„Rozmowy o ludziach i pisaniu”. Dojmujące milczenie telefonu w domu
Plus Minus
„Trojka” Izabeli Morskiej. Tożsamość i groza w cieniu Rosji