Święta zdzira

To nieprawda, co piszą historycy sztuki o wzroku bizantyjskich postaci. To nie żadne „zapatrzenie w horyzont”, dowód na mistyczny wgląd w pozaziemską rzeczywistość. To są puste oczy obłudy i strachu.

Publikacja: 22.11.2013 22:45

Gwardziści jak kolibry, półuśmiech Justyniana...

Gwardziści jak kolibry, półuśmiech Justyniana...

Foto: Plus Minus, JM Józef Maria Ruszar

Red

To nieprawda, co piszą historycy sztuki o wzroku bizantyjskich postaci. To nie żadne „zapatrzenie w horyzont", dowód na mistyczny wgląd w pozaziemską rzeczywistość. To są puste oczy obłudy i strachu.

San Vitale zdaje się sugerować, że nie istnieje budynek, lecz tylko jego coraz to nowe perspektywy. Przestrzeń, w którą wchodzimy, otwiera się jak ogród o rozwidlających się ścieżkach. Złudzenia optyczne są mocne jak w barokowym teatrze. Pomysł polega na tym, że ośmioboczną wieżę z każdej strony zakończono wysoką, dwupiętrową apsydą. Jesteśmy więc wewnątrz kwiatu, co zwielokrotnia dotychczasową perspektywę. Poza tym jest jeszcze wydłużone prezbiterium. W górze też nie ma spokoju, bo wnęki podzielono na dwie kondygnacje z pięterkiem dla kobiet, czyli emporą. Empory podtrzymywane są lekkimi kolumnami o kapitelach tak głęboko rzeźbionych, że wyglądają na ażurowe. Do tego pokaźna wysokość tamburu – okrągłej opaski, na którym wzniesiono kopułę.

Gdziekolwiek spojrzeć, wzrok nie ma się jak zatrzymać. Wszystko w ruchu. Światło pada zewsząd i rozprasza się we wszystkie strony. Genialne zawirowanie światła i przestrzeni. Nie jest to już poczciwa konstrukcja bazyliki, tej trochę bardziej rozbudowanej stodoły, wewnątrz wyzłoconej dla niepoznaki. Tu mamy do czynienia z misterną układanką świetlistych lub mrocznych półkul, nowy model chrześcijańskiego wszechświata według bizantyjskich cesarzy. Kościół podzielono na część dla wiernych, dworu i kapłanów.

Mozaiki przewyższają wszystko, co dotychczas widziałem. Ewangeliści i prorocy mają przejmujące twarze. Tło – ciemne, niemal czarne, lub zielonozłote – wydobywa ich trójwymiarowe kształty. Ten miły pastuch o rumianych policzkach, w poszarpanej tunice, ale w czerwonym, jakby królewskim, płaszczu – to Abel. Wdzięcznie unosi ofiarnego baranka na kamienny ołtarz. U stóp ścielą mu się białe i czerwone kwiaty. Za nim chata kryta strzechą. Po drugiej stronie ołtarza Melchizedek w strojnej szacie kapłana dostojnie unosi w górę chleb – wzór hostii. Za nim stoi świątynia. Całość jest nośnikiem jasnego przekazu o miłej Bogu ofierze, której wzorem i zapowiedzią są bohaterowie Starego Testamentu.

Mojżesz na górze Synaj – młodzieńczy, bez rogów i brody, w rzymskiej todze. Oparł lewą nogę na skale i wiąże sandał gestem znanym z płaskorzeźby „Nike zawiązująca sandał", ale głowę odrzucił nagłym ruchem w tył, bo oto z ciemnej chmury wyłania się Ręka Opatrzności Bożej. Zniknął antyczny spokój. Zastąpił go gwałtowny ruch. A wokół Mojżesza kwitną czerwonozłote kwiaty. Nie kwitną – płoną, bo to krzak gorejący.

Nad wszystkim góruje Zbawiciel. Nie ma jeszcze brodatej twarzy o surowym obliczu. Jest młodzieńcem bez zarostu, jak Apollo. Wręcza wieniec świętemu Witalisowi, jakby to był atleta w Olimpii. Kościół jest ciemny. Poza prezbiterium nie ma dużych okien. Ledwo widać malowidła w kopule. Facet z ochrony przepędza nas, gdy próbujemy rozłożyć statyw. Krąży wokół, więc mimo mnogości filarów i stworzonych przez nie zaułków nie mamy szans. Kasia nastawia aparat na samowyzwalacz, kładzie na posadzce i kopuła zrobiona. Ale co z prezbiterium? Jest tu więcej światła, nie wystarczy jednak na profesjonalne zdjęcie. I wtedy zauważam, że co drugi turysta używa flesza! Zresztą niektórzy nie są w stanie zrobić zdjęcia bez błysku, bo „małpki" włączają lampę automatycznie... Nikt nie reaguje. Zakładam potężną 580 EX, Kasia wyciąga drugą. Lampy można zintegrować i sprawa jest załatwiona. I komu przeszkadzał statyw? Mnie? Wyrzutów sumienia nie mam, bo przecież to nie farba olejna, którą światło naruszy.

Hieratyczność się mści

Na tle niebieskiej świty orszaki dworu Justyniana i Teodory wyglądają gorzej – są płaskie i bez głębi. Postacie pozbawione trzeciego wymiaru, a ich ruchy pozorne. Jest to regres w stosunku do antycznej tradycji. Mści się hieratyczne nastawienie. Malarz mozaikarz (a właściwie to jak nazwać twórcę mozaik?) wbrew pozorom nie przedstawił cesarza i jego dworaków – jak się wydawało pochlebcom – ale pewien ceremonialny układ wytwornych szat i kunsztownie wykonanych przedmiotów: oto grawerowana misa ze złota wysadzanego drogimi kamieniami, tutaj ozdobiony topazami krzyż, a tam lekcjonarz oprawny w olbrzymie szmaragdy. Na ramieniu władcy lśniąca rubinami i perłami olbrzymia agrafa spinająca płaszcz.

Na konwencjonalny przepych płasko i rytmicznie ułożonych tunik i płaszczy artysta nasadził zindywidualizowane głowy. Jest coś niesamowitego w tych twarzach. Są puste i zarazem pełne wyrazu. Przez dworskie ujednolicenie (część ceremonialnego kamuflażu osobowości) przebijają się indywidualne cechy obłudników, morderców, zdzierców, donosicieli, zawistników i bezwzględnych służalców. Władcza hołota w pełnej krasie pyszni się w prezbiterium. Mieli wszystko prócz Boga – dlatego naśmiewali się z tych, którzy mieli tylko Boga. Na wszelki wypadek byli okrutni, choć nowa wiara uczyła, że trzeba być miłosiernym.

Najbardziej po lewej grupa zbrojnych o jednakowo przyciętych grzywkach na pazia, identycznych włóczniach i w czarnych sandałach legionistów. Gwardziści budzą respekt. Ich zindywidualizowanie ogranicza się do kolorów tarcz i kwiecistych tunik, dzięki którym podobni są tytanicznym kolibrom. Najmniej wyróżniają się dwaj identyczni niemal dostojnicy po prawej stronie władcy. Są ostrożni. Wiedzą, co znaczy wypaść z łask.

Wybijają się dwie postacie: cesarza i lokalnego namiestnika rządzącego Italią – Maksymiana. Maksymian ma twarz religijnego zboczeńca, a jego łyse czoło podkreśla bezwzględność i sadystyczne skłonności. To nieprawda, co piszą historycy sztuki o wzroku bizantyjskich postaci. To nie żadne „zapatrzenie w horyzont" – dowód na „mistyczny wgląd w pozaziemską rzeczywistość", ani inne ideologiczne wzniosłości. To są puste oczy obłudy i strachu, oczy uciekające od patrzenia w oczy, nadzwyczajne zdolności kameleona wtapiającego się w zbiorową glorię, aby uniknąć demaskacji.

Inaczej patrzy cesarz. Nie na wprost, jak inni, ale jakby nieco w dół, łaskawie przypatrując się ludowi. Z miłością spoziera na poddanych, myśląc o podatkach. Jego pół- uśmiech przerażał nawet Belizariusza, który przecież był dzielnym generałem, choć bojaźliwym człowiekiem, żyjącym w nieustannym strachu przed niełaską cesarza i złośliwym sadyzmem jego żony. Artysta z nieprawdopodobną precyzją oddał niewzruszoną pewność siebie człowieka w koronie jak w kwietnym wianku, z głową otoczoną złotym nimbem, przysługującym Jezusowi, aniołom i świętym.

Prokopiusz z Cezarei pisze, że cesarz „bez końca mógł słuchać pochwalnych oracji. Pochlebcy bez trudu mogliby go przekonać, że oto uniósł się pod niebiosa i stąpa po chmurach. Kiedyś powiedział mu Trybonian, że lęka się, aby pewnego dnia on, Justynian, dzięki swej wielkiej pobożności, nie został nagle wzięty do nieba. Takie pochlebstwa, a raczej kpiny, cesarz brał niezwykle poważnie" (Prokopiusz, „Historia sekretna").

Prostytutka w aureoli

A naprzeciwko Jej Wysokość – stara zdzira. Teodora za młodu handlowała swym ciałem w amfiteatrze, zanim namiętność boskiego namiestnika na ziemi nie wyniosła jej na sam szczyt hierarchii tego świata. A że był to szczyt świecko-religijny, to władczyni przedstawiona jest z nimbem świętości. Aureola za życia dla dziwki i morderczyni? „To lubię!" – jakby powiedział Mickiewicz. Prokopiusz pisze, że „miała ładną twarz i wdzięczną postać, choć była niewysoka i nieco blada, tak iż cera jej sprawiała wrażenie żółtawej; spojrzenie zaś miała groźne, brwi ściągnięte". Tu, w San Vitale, już bez urody młodości, z nieco obwisłymi policzkami wskazującymi na dostojeństwo. Znawcy twierdzą, że to portret, mimo że cesarzowa nie zaszczyciła Rawenny swą obecnością.

Perły i szlachetne kamienie władczyni spływają sznurami z wielopiętrowego koloseum na głowie, utkanego ze złota, rubinów i diamentów. Lśnią spinki płaszcza, a złota czara z darami ofiarnymi wygląda jak wypełniona czereśniami, choć to pewnie kielich z kosztownościami. Po prawej stronie Jej Wysokości dwóch uśmiechniętych, niezbyt inteligentnych dworaków. Po lewej dwie dwórki, jedna o sprytnej, lisiej twarzyczce, na pewno cieszy się zaufaniem pani we wszystkich zbrodniach i łotrostwach – przewodniki piszą, że to zapewne Antonina, żona Belizariusza, któremu przyprawiała rogi nawet z niewolnikami. Całość wygląda jak ilustracja do „Historii sekretnej" Prokopiusza z Cezarei.

Jego świadectwa nie wszyscy uznają za wiarygodne, ponieważ opisy zaprawione są jadem i jawną nienawiścią. Żadne tam Tacytowe „sine ira et studio" (Tacyt udaje bezstronność, ale to dobre dla prostaczków). Przeciwnie. Prokopiusz wyraźnie powiada, że nienawidzi okrutnych i pazernych władców, a jego celem jest przekazanie potomnym niezafałszowanego obrazu nikczemności. Ja mu wierzę. Nawet jeśli odrobinę przesadza, to przecież oddaje klimat epoki i osobowość samodzierżawia. Cóż nieprawdziwego może być w opisach poniewierania ludźmi, dworskich intryga i okradania podwładnych?

Belizariusza co rusz pozbawiano urzędu i wracał na pozycję głównodowodzącego tylko wtedy, gdy gdzieś front się walił. Samodzierżawie tak traktowało generała, który zdobył dla cesarstwa kilka prowincji odbitych barbarzyńcom. A to wyłącznie dlatego, że jego żona, ladacznica, była zaufaną cesarzowej (porozumienie tych dwóch kobiet nie wydaje się trudne). Belizariusz dowiedział się od bliskich, że przyprawiano mu rogi. Cesarzowa kazała ich obedrzeć ze skóry. Zwyczajnie zniknęli któregoś dnia. W całej intrydze chodziło o to, aby Belizariusz odzyskał łaskę władczyni za wstawiennictwem niewiernej żony i był jej „dłużnikiem". Jakakolwiek zasługa nie miała znaczenia. A przecież cesarstwo otoczone było napierającymi zewsząd ludami i znajdowało się w ciągłym niebezpieczeństwie! Niektóre partie „Historii sekretnej" brzmią, jakby opowiadały o generałach Stalina w czasach wielkiej czystki:

„Pewnego ranka Belizariusz przybył jak zwykle do pałacu z żałosną, nieliczną eskortą. Spotkawszy się z niezbyt życzliwym przyjęciem ze strony pary cesarskiej, a do tego zmuszony do wysłuchania obelżywych słów z ust różnych nicponiów i prostaków, późnym popołudniem poszedł do domu, po drodze rozglądając się na wszystkie strony, jakby wypatrywał, skąd wypadną mordercy. (...) Tymczasem, już po zachodzie słońca, przybył z Pałacu niejaki Kwadratus, przeszedł przez dziedziniec i zjawił się niespodziewanie u wejścia do męskiej części domu mówiąc, że przysłała go cesarzowa. Kiedy to Belizariusz usłyszał, położył się na wznak na posłaniu, rozkrzyżował ręce i nogi i czekał na śmierć".

Tymczasem przyszło „ułaskawienie" od cesarzowej z zaznaczeniem, że to z powodu „wstawiennictwa żony". Ale pieniądze mu zabrała. To, że Justynian i Teodora od czasu do czasu rabowali swych wzbogaconych poddanych, jest standardem znanym jeszcze z czasów Boskiego Augusta, Kaliguli i innych cesarzy dynastii julijsko-klaudyjskiej. Rzecz jest tak znana, że piszą o tym nawet w przewodnikach. Oskarżenie o spisek albo inne przewiny były pretekstem do konfiskaty. Na ogół jednak władcy czekali na ogłoszenie testamentu. Dlatego przezorni uwzględniali imperatora w ostatniej woli, starając się zabezpieczyć część dóbr dla rodziny. Unikali tym sposobem obalenia testamentu...

„Dobry Pasterz"

Tak zwane Mauzoleum Galli Placydii przypomina jedną z tych cerkiewek na planie krzyża, o których się nie wie, czy zbudowano ją sto czy tysiąc lat temu, bo zawsze jednakie. Teraz zapadło się o jakieś dwa metry, a właściwie grunt się podniósł i zmienił proporcje budynku. Plan greckiego krzyża, kolebkowe sklepienia, na przecięciu czworoboczna wieża, niezbyt wysoka. Dwuspadowe, płaskie dachy pokrywają nawy. Brzydka cegła zamyka trójkątne tympanony okolone wystającym gzymsem. Ceglany mur urozmaicają ślepe arkady bez wdzięku. Bizantyjskie kościoły są jak ostrygi – nieciekawe z zewnątrz, ale z możliwą perłą w środku.

Nigdy nie zachwyciła mnie dekoracja San Marco w Wenecji. Mozaikowe elementy fasady w Sienie i Orvieto uważam za szpetotę. Natomiast tu, w Rawennie, poddałem się już u św. Apolinarego, a św. Vitalis złamał mnie do reszty. Teraz, w półmroku niewielkiej świątyńki cesarzowej, już nic nie przeszkadzało uwodzicielskiej magii. Dopiero w ciemnym grobowcu bije w oczy światło mozaik. Cała moja niechęć i uprzedzenie do mozaiki jako sztuki gorszej od malarstwa upadła w jednej chwili, chociaż szum rosyjskiej wycieczki rozprasza i denerwuje. Jeszcze gorsza jest strażniczka, która odsłania lub zakrywa szmatę wiszącą w przejściu i co pewien czas wrzeszczy: „No flesh!" „No flesh!".

Wnętrze Mauzoleum Galli Placydii jest czymś jakościowo innym. Bez namysłu mogę wyrecytować wszystkie słabości „Dobrego Pasterza": schematyczne przedstawienie owiec (dwie stojące są identyczne, inne dwie są lustrzanym odbiciem), tłustawy Pasterz-Jezus o zbyt krótkiej szyi, banalne kępki traw, ułożone według sztancy, a także zielnikowe krzewy. Ale postać Pasterza jest żywa, ujęta klasycznie, to znaczy w ruchu, a całość – mimo niedoróbek warsztatu – ma wdzięk natury. Znam tę mozaikę z licznych albumów. Czytałem o „wełnistej" miękkości owiec, o złocistej szacie i purpurowym płaszczu Jezusa. Nie wierzyłem, bo znam wmówienia zachwytu fachowców, a kolory w każdym albumie są inne! Dlatego chciałem sprawdzić osobiście. Naocznie. Nie jest to łatwe. Trzeba wbić oczy w ciemność, zasłonić dłonią wejście, z którego bucha słońce, i dopiero wtedy coś widać. Bo Pasterz jest nieoświetlony, a trzeba patrzeć pod światło.

W całej przestrzeni wnęki przewaga lazuru i zieleni nie pozostawia wyboru. Wiemy, że jesteśmy w Raju. Wnętrze jest świetliste, a nieziemski blask – niewiadomego pochodzenia. Bo przecież kilka okien z alabastrowymi szybami i wątłe oświetlenie lamp nie mogą wzniecić takiego łagodnego pożaru. On musi wychodzić z tych drobnych kwadracików.

Wszystko tu jest w ruchu. Święty Wawrzyniec biegnie do swej żelaznej kraty z ogniem, na której go przypalą. Tak mu się spieszy do męczeństwa, że szata aż rozpierzcha na boki. Dynamizm sceny tym większy, że po drugiej stronie ognia leżą nieruchome kodeksy Pisma w statecznej szafie bibliotecznej (Ewangelie są podpisane, więc znamy układ księgozbioru). Także Apostołowie uniesieni ponad łukami naw z gracją wyciągają ręce oratorów, a ich rzymskie togi starannie układają się pod elegancko sfałdowanymi płaszczami o złocistych poświatach. To nie duchy – bo rzucają wyrazisty cień, podobnie jak mała fontanna ogrodowa i gołębie. Są jeszcze w pełni antycznymi, pełnowymiarowymi ludźmi, a przedmioty i zwierzęta naprawdę istnieją, chociaż obramowane bajkowymi kwietnymi wiankami-girlandami, a rozliczne winne wici, meandryczne fale, festony i draperie nie pozostawiają nawet szpary, przez którą może przedrzeć się pustka. Ornament króluje. Typowy horror vacui.

To wszystko, co namalowane, odbywa się powyżej oczu. Do wysokości człowieka panuje gładkie, spokojne tło marmurowej okładziny, a i tak jest ono niewidoczne, bo ciasno stłoczeni ludzie zasłaniają wszystko na wysokość głowy. Korzystam z ciemności i tłoku. Nastawiam lampę. Potem szybkim ruchem unoszę nad głowy aparat i robię zdjęcie. Chowam aparat. Odczekuję na „no flesh" do rosyjskiej wycieczki. Powtarzam zabieg kilkakrotnie. Idzie na karb Rosjan. Coś mi się należy za rozbiory i sowiecką okupację. I tak nigdy nie wyrównamy rachunku.

Kamienna wanna sarkofagu ma przetrwać aż do dnia Sądu, aby przechować szczątki bohatera wiary – córki, siostry i matki cesarzy. W powieści „Aecjusz, ostatni Rzymianin" Teodor Parnicki opowiada o najwybitniejszym wodzu i polityku, który faktycznie rządził w czasie regencji małoletniego Walentyniana. Galla szczerze go nienawidziła, chociaż to dzięki jego wojskowym talentom, znajomości kultury barbarzyńców i zrozumieniu dziejowych wyzwań mogła utrzymać okrojone cesarstwo Zachodu dla siebie i syna. Powieściopisarz przedstawił ją jako zarozumiałą i pyszałkowatą władczynię, intrygantkę, a jednocześnie pełną złości bigotkę, nietolerancyjną wobec arian. Miała jednak poczucie swej grzeszności i potajemnie zadawała sobie fizyczne kary za grzechy. Przesiąkła ceremoniałem, który wmawiał jej boskie pochodzenie cesarzy, ale zdaje się, że na tle głupoty i wyuzdania bizantyjskiego dworu była całkiem OK.

Bohaterka wiary

Sarkofagi są trzy i nie wiadomo, kogo skrywają – zdaje się, że nie ma tam żadnej Placydii. Długo utrzymywał się rzymski zwyczaj rzeźbienia sarkofagów. Były to najczęściej sceny bitew i polowań, w których lubowali się rzymscy arystokraci. Powoli forma się uspokajała, nie mącąc wiecznego snu wrzaskiem bogatych ozdób. W końcu przeważają statyczne sceny z życia Mistrza (wokół mauzoleum jest wiele takich wanien), ozdabiają surowe ściany grobowca: rzymskie w wykonaniu, chrześcijańskie w treści, germańskie w stylu.

Cesarzowa – jeśli tam jest! – leży w wysokim sarkofagu bez ozdób – dostojny kontrast z rozwichrzonym wizerunkiem raju unoszącym się nad grobem. Na sklepieniu skrzyżowania naw unosi się wielki złoty krzyż na tle rozgwieżdżonego nieba. Na ziemi przewalające się roje turystów czynią bitewną wrzawę większą niż jakikolwiek starożytny marmur. Placydia nie zazna spokoju.

A my obkupiliśmy się w supermarkecie i dziewczyny realizują swoje talenty kulinarne. Piotr dzielnie pomaga i tylko ja siedzę na kanapie i piszę. Mija północ. Młodzież śpi. Nie skończyłem, ale jak się wstaje o szóstej rano, to akurat przed śniadaniem opowieść jest zapisana, by wrażeń nie przykrył blask innych cudowności.

Autor jest dziennikarzem i publicystą. Studiował fizykę, polonistykę i filozofię na UJ. W PRL był działaczem opozycyjnym, jednym z założycieli Studenckiego Komitetu Solidarności w Krakowie

To nieprawda, co piszą historycy sztuki o wzroku bizantyjskich postaci. To nie żadne „zapatrzenie w horyzont", dowód na mistyczny wgląd w pozaziemską rzeczywistość. To są puste oczy obłudy i strachu.

San Vitale zdaje się sugerować, że nie istnieje budynek, lecz tylko jego coraz to nowe perspektywy. Przestrzeń, w którą wchodzimy, otwiera się jak ogród o rozwidlających się ścieżkach. Złudzenia optyczne są mocne jak w barokowym teatrze. Pomysł polega na tym, że ośmioboczną wieżę z każdej strony zakończono wysoką, dwupiętrową apsydą. Jesteśmy więc wewnątrz kwiatu, co zwielokrotnia dotychczasową perspektywę. Poza tym jest jeszcze wydłużone prezbiterium. W górze też nie ma spokoju, bo wnęki podzielono na dwie kondygnacje z pięterkiem dla kobiet, czyli emporą. Empory podtrzymywane są lekkimi kolumnami o kapitelach tak głęboko rzeźbionych, że wyglądają na ażurowe. Do tego pokaźna wysokość tamburu – okrągłej opaski, na którym wzniesiono kopułę.

Gdziekolwiek spojrzeć, wzrok nie ma się jak zatrzymać. Wszystko w ruchu. Światło pada zewsząd i rozprasza się we wszystkie strony. Genialne zawirowanie światła i przestrzeni. Nie jest to już poczciwa konstrukcja bazyliki, tej trochę bardziej rozbudowanej stodoły, wewnątrz wyzłoconej dla niepoznaki. Tu mamy do czynienia z misterną układanką świetlistych lub mrocznych półkul, nowy model chrześcijańskiego wszechświata według bizantyjskich cesarzy. Kościół podzielono na część dla wiernych, dworu i kapłanów.

Pozostało 92% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: AI. Czy Europa ma problem z konkurencyjnością?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Psy gończe”: Dużo gadania, mało emocji
Plus Minus
„Miasta marzeń”: Metropolia pełna kafelków
Plus Minus
„Kochany, najukochańszy”: Miłość nie potrzebuje odpowiedzi
Materiał Promocyjny
Świąteczne prezenty, które doceniają pracowników – i które pracownicy docenią
Plus Minus
„Masz się łasić. Mobbing w Polsce”: Mobbing narodowy