Poniższy tekst traktuje o języku elit politycznych, medialnych i showbiznesowych, dlatego zawiera wyrazy powszechnie uznane za obelżywe i to w dużym natężeniu. Jego lektura jest zalecana wyłącznie osobom pełnoletnim.
W związku z aferą podsłuchową w jednej kwestii można się zgodzić z premierem bez żadnej dyskusji. Bartłomiej Sienkiewicz „Nobla za poezję czy prozę po swoim wystąpieniu by nie dostał", jak celnie powiedział Donald Tusk w Sejmie, czyniąc aluzję do sławnego przodka ministra spraw wewnętrznych. Jest jednak coś symbolicznego w tym, że tak mówi prawnuk wielkiego Henryka Sienkiewicza, mistrza polszczyzny, którego kwestie weszły do języka potocznego. Bo przecież wciąż mówimy jak Kmicic „Kończ waść, wstydu oszczędź"; pocieszamy się słowami „nic to", które jako pierwszy wypowiedział pułkownik Wołodyjowski do swojej Basi, a większość Polaków już nawet nie pamięta, że „wielkie materii pomieszanie" to cytat z „Ogniem i mieczem".
Autor „Trylogii" był nie tylko wielkim pisarzem, ale też mistrzem językowej konwencji. To za jego sprawą (niesłusznie zresztą) wydaje nam się, że staropolszczyzna brzmiała jak język, którym mówią Zagłoba, Kmicic i Skrzetuski. Był też Henryk Sienkiewicz człowiekiem, którego każde wystąpienie publiczne było długo komentowane z powodu jego wagi i elegancji językowej. Tymczasem jego prawnuk, człowiek dobrze wykształcony, inteligentny i obyty w świecie, mówi językiem, jaki w czasach noblisty wykluczał z dobrego towarzystwa. Wtedy za podobne słownictwo wyproszono by go z przyzwoitego domu, a kto wie, czy nie musiałby się pojedynkować, bo wielu dobrze wychowanych ludzi uznałoby, że chce ich w ten sposób obrazić. W owych czasach mawiano, że ktoś „klnie jak furman", co symbolizowało różnicę między chamstwem a dobrym wychowaniem. Dziś należałoby chyba powiedzieć „bluzga jak minister".
Czy może raczej „bluzgają jak na salonach", bo politycy wcale nie są w podobnych zachowaniach odosobnieni. Zalew językowych wulgaryzmów i zanik poczucia stosowności w tej kwestii dotyczy również świata mediów oraz kultury. Politycy, artyści, dziennikarze klną równo w rozmowach prywatnych i publicznych. Furmanów już nie ma, nie ma też lumpenproletariatu, który symbolizowali w tym powiedzeniu. Ale lumpów nie brakuje. Nazywamy ich różnie: dresiarzami, blokersami, czasem burakami. To określenia wartościujące, które odnoszą się do upodobania, jakie znajdują w przemocy fizycznej i werbalnej. W obrażaniu, wulgaryzmach, chamstwie i prymitywizmie wynikających z braku jakiejkolwiek kindersztuby. Problem w tym, że w Polsce język lumpa wszedł na salony. Czy, trawestując słowa Adama Ważyka o ludzie, lump wszedł do Śródmieścia.
Szok Palikota
Można czasem odnieść wrażenie, że znaczną część opinii publicznej (podobnie jak pana premiera) bardziej bulwersuje język, jakim mówią bohaterowie afery podsłuchowej niż meritum ich dyskusji. Wyjątkowo celnie oddał te nastroje w swoim wystąpieniu sejmowym Janusz Palikot, który pytał retorycznie: „Jaki człowiek co drugie słowo używa k...? Jaki to jest poziom?". Akurat on jest ostatnim człowiekiem, który powinien takie pytania zadawać. To właśnie lider Twojego Ruchu jako jeden z pierwszych wprowadził rynsztokowy język na polityczne salony, mówiąc a to o politycznej prostytucji (w odniesieniu do kobiety), a to nazywając kogoś sk...wielem, a to powtarzając publicznie kibolskie hasło „J...ć PZPN". W jego przypadku zdumienie to doprawdy Himalaje hipokryzji, ale w tej akurat kwestii hipokryzja jest w Polsce powszechna.
Z jednej strony wszyscy się oburzają na język, jakim mówią bohaterowie afery podsłuchowej. Na nazywanie ludzi „pi..., ch..., sk..." Na używanie „k..." zamiast przecinków, określanie Rady Polityki Pieniężnej mianem „pier..." czy na powiedzenie o rządowym programie „ch..., dupa i kamieni kupa" (wydaje się zresztą, że wprowadzenie tego wulgarnego powiedzonka do obiegu będzie jedynym sukcesem rządowej kadencji ministra Sienkiewicza). Z drugiej zaś strony przyzwolenie na używanie wulgaryzmów zarówno w rozmowach prywatnych, jak i publicznie, jest na tyle powszechne, że podobnych przykładów znajdziemy w ostatnich miesiącach i latach dziesiątki, a może nawet setki.