Przynajmniej, jeśli patrzymy na nią z perspektywy XXI wieku – epoki ironicznego dystansu do wszelkich wielkich narracji, zwłaszcza tych, które cechują patetyczne formy.

W rezultacie obrywa się także ludziom publicznie manifestującym swoją wiarę w Jezusa Chrystusa, bo przecież chrześcijaństwo – a już szczególnie katolicyzm – to z postmodernistycznego punktu widzenia tylko jedna z wielu, pozbawionych poczucia humoru, ideologii totalitarnych. Wystarczy przywołać żenujące uszczypliwości pod adresem Andrzeja Dudy ratującego podczas mszy świętej ciało Pańskie przed profanacją (ot, chociażby uwagę Moniki Olejnik: „jest bardzo aktywny na niwie kościelnej, ostatnio widzieliśmy, jak łapał hostię, czyli ma dobry refleks").

Ale sprawa nie jest przecież nowa – dziedzictwo wieszczów bywało często interpretowane jako przejaw żałosnej megalomanii narodowej już w międzywojniu, więc dzisiejsi szydercy nie są zbyt oryginalni. Pomyślałem o tym przy okazji niedawnej rozmowy Wirtualnej Polski z Andrzejem Stasiukiem. Gdzie temu prozaikowi do niegdysiejszych obrazoburców, którzy na serio zmagali się ze swoją polskością? Rozważania Stasiuka sprowadzają się właściwie do puszczania bąków, takich jak kpiny z katastrofy smoleńskiej, czy masakrowania czytelników oświadczeniami w rodzaju: „gardzę politykami, bo to nie są ludzie, z którymi można by przebywać w jednym pomieszczeniu".

W tym kontekście warto przypomnieć inny materiał – rozmowę z autorem „Białego kruka", którą przeprowadził „Dziennik" blisko osiem lat temu. Stasiuk w przewrotny sposób wyjaśniał w niej, dlaczego określa Polskę mianem „Głupiego Jasia Europy": „Niemiecko-rosyjskie sąsiedztwo dałoby się (...) potraktować jako dar z niebios, który zmusza cię cały czas do ciężkiej mentalnej pracy. Nie możesz, jak obywatel księstwa Luksemburg, żyć w słodkiej nicości, ale cały czas kombinujesz nad sobą, nad rzeczywistością, czyli, w gruncie rzeczy, jesteś pełnym człowiekiem. Taki, który pyta Stwórcę: po co mnie stworzyłeś? Za to właśnie Polskę kocham i nigdy sobie nie wyobrażałem, że mógłbym żyć gdzie indziej. Być może to sąsiedztwo jest właśnie takim wiecznym wyzwaniem, wieczną odpowiedzią na pytanie, dlaczego Polak jest Polakiem, a nie kimś innym? Należy mu się przecież, żeby czasami być kimś innym i tak się strasznie nie męczyć, ale jednocześnie ciągle tym Polakiem pozostać. Poza tym Głupi Jaś to jest taki jurodiwyj i pozwala oglądać rzeczy pozornie oczywiste w zupełnie nowym świetle".

Jakże współbrzmią te słowa ze słynną frazą Donalda Tuska z roku 1987: „Polskość to nienormalność", której – bądź co bądź – różni egzaltowani patrioci dorobili czarną legendę. Bo przecież ówczesny młody historyk z Trójmiasta bynajmniej nie formułował jej w negatywnym tonie – on się po prostu dzielił swoimi rozterkami („szarpię się między goryczą i wzruszeniem, dumą i zażenowaniem").

Być może kłopoty z mesjanizmem biorą się stąd, że obnaża on swoistą bezradność późnonowoczesnych czy wręcz ponowoczesnych Polaków wobec własnej historii i jej teraźniejszych konsekwencji. Nikt nie chce być nienormalny, nawet za cenę bycia szaleńcem Bożym – każdy człowiek woli karmić się złudzeniami, że jest jak inni bliźni, zwłaszcza ci spośród nich, na miejscu których chciałby być.

Wbrew zatem pozorom mesjanizm nie jest groźną poetycką wizją. Nie przesłania on Polakom prozy życia, ale wskazuje im metafizyczny sens ich dramatycznych, powikłanych dziejów. Część z nich zaś uważa je za zbiorowy narodowy garb, którego trzeba się za wszelką cenę pozbyć. Tylko że może wtedy przestaliby być Polakami.