Zależy, co rozumiemy pod pojęciem IV RP, bo jeżeli chodzi o represyjność państwa, to za rządów PO ona się zwiększyła, a nie zmniejszyła. Podsłuchy obywateli, aresztowania były liczniejsze za rządów PO, tyle że odbywały się po cichu, a PiS robiło wszystko w świetle jupiterów, bo taki miało pomysł na swój wizerunek. Nie sądzę też, by Jarosław Kaczyński chciał rozliczać wszystkie afery PO, bo będzie miał ważniejsze sprawy na głowie. Trzeba będzie remontować autostrady i rozwiązywać problemy społeczne. A to będzie wymagało przeorania świadomości tysięcy urzędników, którzy już się przyzwyczaili do wymuszania na podwykonawcach stawek poniżej minimalnego wynagrodzenia. Nie wiem, czy PiS jest na to przygotowane.
Za katastrofę smoleńską też nie będzie rozliczeń?
Na pewno będą w sferze symbolicznej. Sądzę, że doczekamy się pomnika ofiar tej katastrofy. Możliwe też, że Tomasz Arabski, były szef Kancelarii Premiera Donalda Tuska, zostanie odwołany z placówki w Madrycie. Nie ma wątpliwości, że ktoś ponosi odpowiedzialność za złe przygotowanie wizyty Lecha Kaczyńskiego, a leżało to w gestii Kancelarii Premiera. Jest też jasne, że konsekwencje wobec winnych zaniedbań nie zostały wyciągnięte. PO obciążają przepychanki z prezydentem Kaczyńskim o samolot, bo wolała się kłócić z głową państwa, zamiast się skupić na zapewnieniu mu sprawnego samolotu i bezpiecznego lotu. Tyle że po tylu latach będzie ciężko dowieść czyjejś winy. Tusk powinien był zaraz po 10 kwietnia zdymisjonować szefa swojej Kancelarii i ówczesnego szefa MON, bo to jednak ludzie w mundurach odpowiadali za bezpieczeństwo lotu. Tego zabrakło do wyczyszczenia atmosfery. PO nie rozliczyła się uczciwie z tej katastrofy.
Ogromnie pan miły i empatyczny wobec PiS. Zapomniał pan już o śmierci Barbary Blidy?
Niczego PiS nie zapomniałem. Powtarzam: dwa lata rządów tej partii to był zły czas, ale za PO nie było wiele lepiej.
A jak pan ocenia prezydenta elekta Andrzeja Dudę?
Na razie trudno cokolwiek o nim powiedzieć, choć życzę mu jak najlepiej.
Joanna Mucha uważa, że ci, którzy nie głosowali na Dudę, powinni przyklęknąć na jedno kolano. Nie do końca wiem, czy chodziło o to, żeby złożyć hołd wiernopoddańczy, czy o to, że prezydent będzie wszystkim narzucał swój katolicyzm.
Ani jedno, ani drugie nie będzie problemem tej prezydentury. Duda będzie musiał rozpocząć dialog ze społeczeństwem i chociażby z tego powodu będzie bardziej otwarty niż Bronisław Komorowski. Jest powiewem świeżości na scenie politycznej.
Mimo że grozi nam katolicki fundamentalizm? Przecież Duda nic, tylko lata do kościoła.
W Polsce katolicki fundamentalizm? Mamy raczej postępującą laicyzację i kryzys Kościoła. A gdyby PiS poszło w tym kierunku, to porządzi najwyżej dwa lata. Choć przyznaję, że nie wszyscy, którzy się kręcą koło prezydenta elekta, mi się podobają.
Pewnie ma pan na myśli Michała Królikowskiego, który uchodzi za katolickiego fundamentalistę.
Tak. Ale przypominam, że Bronisław Komorowski jako marszałek Sejmu też go wspierał, bo Królikowski był dyrektorem w Kancelarii Sejmu. Gdy SLD złożył społeczny projekt ustawy o in vitro, to robił co mógł, żeby ten projekt nie wszedł pod obrady, a prezydent Komorowski nie miał wówczas nic przeciwko temu. Dopiero w tym roku, przed wyborami, uznał in vitro za warte regulacji.
Mimo wszystko Sojusz może się cieszyć, że ta sprawa zostanie załatwiona, bo w przyszłym Sejmie może go nie być.
To jest, niestety, możliwe. Sądzę, że Sojusz przekroczy 3 proc., a więc dostanie jakieś pieniądze na przetrwanie, ale do Sejmu może nie wejść.
Dostanie pieniądze, pod warunkiem, że w wyniku referendum finansowanie nie zostanie zlikwidowane.
No właśnie, taki pasztet zafundował nam na koniec swojego urzędowania Bronisław Komorowski, który przedstawiał się jako gwarant ładu i stabilności. Przecież te trzy pytania, na które jesienią odpowiedzą Polacy – w sprawie JOW, finansowania partii z budżetu i rozstrzygania wątpliwości podatkowych na korzyść obywateli – są bezsensowne. Nie przypominam sobie bardziej awanturniczego zachowania któregokolwiek prezydenta. JOW z całą pewnością zdemolowałyby naszą młodą demokrację, zniesienie finansowania partii z budżetu oznacza nasilenie podejrzanych związków z biznesem, a najbardziej zatrważające są sprawy podatkowe. Przecież z tego pomysłu nie będą korzystali pracownicy, emeryci, rolnicy itd., tylko ludzie, którzy każdego dnia kombinują, co tu zrobić, żeby fiskusowi zapłacić jak najmniej. A państwo w jakimś szaleństwie gotowe jest dobrowolnie wyzbyć się mechanizmów dochodzenia swoich praw. Oczywiście przepisy podatkowe powinny być jednoznaczne, a decyzje skarbówek jednolite w całym kraju, ale nie słyszałem, żeby np. w Ameryce służby podatkowe pozwalały obywatelom rozstrzygać, czy mają płacić podatki czy nie. Od sporów są sądy.
Uważa pan, że taka zasada otworzyłaby drogę do rozmaitych nadużyć?
Oczywiście. Jedyna nadzieja w tym, że frekwencja w referendum nie będzie wystarczająca, by było ono wiążące, bo jego wynik jest z góry wiadomy. Ale referendum tak czy inaczej spowoduje nową sytuację polityczną.
Nawet jeżeli nie będzie wiążące?
Tak, bo jeżeli wynik będzie jednoznaczny, to wytworzy się niezwykle silna presja na nowy parlament, by zmienił ordynację. Jeżeli tego nie zrobi, to JOW będą nadal paliwem dla ruchów antysystemowych. Referendum nie przyczyni się więc do stabilizacji sytuacji politycznej, lecz do jej destabilizacji. Realizacja jego wyników będzie zła, a brak realizacji – jeszcze gorszy.
Na dodatek PO poprze wszystkie trzy postulaty, bo będzie chciała stanąć na czele zmian.
Stanie na czele ruchu oburzonych rządami PO?
Tak to wygląda. A lewica nie będzie zdolna do narzucenia swojej narracji i przekonania ludzi, żeby głosowali przeciw tym trzem pomysłom.
Dlaczego nie?
Bo lewica jest dzisiaj cieniem samej siebie. SLD tak dużo stracił w kampanii prezydenckiej, że bez głębszych zmian nie odzyska siły przebicia i możliwości dotarcia do wyborców, a na te zmiany się nie zanosi. Rodzą się jakieś nowe obiecujące ruchy, np. partia Razem, o prawdziwie socjaldemokratycznym programie, ale na razie są niszowe.
A dlaczego pana zdaniem Leszek Miller, wytrawny polityk, postawił w wyborach prezydenckich na egzotyczną kandydaturę Magdaleny Ogórek?
Mam wrażenie, że Magdalena Ogórek nie była jego pomysłem, tylko została mu narzucona, co może świadczyć o niezbyt mocnej pozycji Millera w SLD. Co prawda nie słyszałem, żeby protestował przeciwko tej kandydaturze, ale przypominam, że najpierw zaproponował Ryszarda Kalisza, który był poważnym kandydatem, tylko Rada Krajowa się na to nie zgodziła.
Dlaczego Sojusz nie przeprowadził prawyborów kandydata na prezydenta? Przecież był taki pomysł.
I to byłoby najlepsze rozwiązanie. PO tak wygrała poprzednie wybory prezydenckie, choć jej prawybory były mocno sterowane. Ale polityka jest teatrem i jeżeli scenariusz jest dobrze napisany, to można coś takiego przeprowadzić. W przypadku SLD byłoby to nawet bardziej autentyczne.
Myślę, że Sojusz cierpi na chorobę doraźności. Działa z perspektywą kilku dni, maksimum dwóch tygodni, a prawybory to ciężka praca na kilka miesięcy. Łatwiej powiedzieć: „Może Magdalena Ogórek? Jest ładna, młoda, wykształcona, coś ugramy". A trzeba było wyciągnąć wnioski z kampanii warszawskiej, kiedy na prezydenta miasta startował Sebastian Wierzbicki – też młody, wykształcony i dobrze się prezentujący, tylko nieistniejący jako samodzielny polityk – i jego wynik był zasmucający.
Może SLD też powinien zmienić szefa, czego zresztą domagają się niektóre środowiska?
Nie ma w tej chwili naturalnego lidera, który byłby w stanie pokierować po nim partią. Takim liderem był Grzegorz Napieralski, który kiedyś samodzielnie odebrał przywództwo Wojciechowi Olejniczakowi, ale został zepchnięty na obrzeża partii. A jego pomysł, żeby zmienić nazwę i program, wziąć nowych, młodych ludzi, jest chyba najlepszą odpowiedzią na obecną sytuację. Bez tego SLD to partia, która zejdzie ze sceny. I prędzej czy później trzeba będzie stworzyć nową partię socjaldemokratyczną.
Wyobraża pan sobie Sejm bez lewicy?
Niestety tak. W kadencji 1993–1997, kiedy SLD miał razem z PSL dwie trzecie mandatów, za twardą prawicę robiła Unia Wolności i ja z moimi lewicowymi poglądami siedziałem po prawej stronie sceny politycznej. Niewykluczone, że w nowym Sejmie za lewicę będzie robiła Platforma Obywatelska, a socjaldemokracji nie będzie. Byłaby to bolesna lekcja pokory.
—rozmawiała Eliza Olczyk („Wprost")