Dyskusję wokół wprowadzenia przez minister Barbarę Nowacką nowego przedmiotu, czyli edukacji zdrowotnej, zdominowały dwie postawy: krytyczna i selektywna. Podczas gdy jedni akcentują rolę edukacji seksualnej w ramach nauczania tego przedmiotu, inni wykazują, że jest to jedynie część większej całości, i że nie powinniśmy owej całości oceniać przez jej pryzmat.
Już we wstępie warto zastanowić się, czy ten jakże często powtarzany argument jest cokolwiek wart. Wyobraźmy sobie, że chcemy posłać dziecko na dziesięciodniową wycieczkę. Plan wygląda naprawdę obiecująco i w większości się nam nawet podoba. Problemem jest tylko ostatni, dziesiąty dzień, kiedy zgodnie z tym planem naszemu dziecku ma stać się krzywda. Organizator próbuje nas przekonać, żebyśmy nie oceniali całości wycieczki przez pryzmat tego jednego dnia. To tylko jedna dziesiąta całości – argumentuje (tak, jak niegdyś robiła to wiceminister edukacji Katarzyna Lubnauer). Czy nas to przekonuje?