Ostatni język

Zabrano nam wiedzę o nas. Zabrano nam nas. Budowaliśmy naszą relację na słowie, na wymianie myśli, a teraz byliśmy tego pozbawieni.

Publikacja: 20.12.2024 15:44

Ostatni język

Foto: AdobeStock

Moja historia zaczęła się tak jak stereotypowy horror albo dreszczowiec klasy B. Para kochających się ludzi jedzie do oddalonej od cywilizacji górskiej chaty, aby spędzić tam święta w spokoju, z dala od miejskiego zgiełku. Oklepany motyw, prawda? Zaraz pomyślicie, że w tej historii pojawią się jakieś wampiry, demony albo (co najbardziej prawdopodobne) leśne potwory. Ale nie tym razem. Będzie tylko człowiek i technologia.

Kim jestem? Kognitywistą, pracuję w firmie, która zmieniła świat, tworząc LingMag. Albo jak inni mówią – magiczny język. To rewolucyjne urządzenie, które pozwoliło rozwiązać stojące przed ludzkością lingwistyczne problemy. Odkąd powstało, zniknęły różnice między ludźmi i staliśmy się jednością. Proste połączenie szkieł kontaktowych i implantu do uszu, wsparte przez zaawansowaną sztuczną inteligencję, sprawiło, że każde słowo wypowiedziane (lub napisane) w innym języku zostaje automatycznie przetłumaczone. I to w czasie rzeczywistym! W końcu udało nam się przełamać klątwę wieży Babel.

Razem z moją partnerką Atsuko stanowimy parę, którą połączyła właśnie technologia. LingMag dał nam fenomenalną szansę na poznanie się, gdyż nigdy nie potrafiłem się nauczyć żadnego języka obcego. W mojej głowie była jakaś bariera, co przez lata czyniło mnie wyrzutkiem względem świata. Tymczasem LingMag nie był tylko bezdusznym tłumaczem, szedł dużo dalej, miał bowiem jeszcze jedną specjalną funkcję. Powszechnie wiadomo, że niektóre języki precyzyjniej nadają się do wyrażania myśli w danym zakresie niż inne. LingMag, korzystając ze wszystkich języków, pozwalał użytkownikom na formułowanie myśli w sposób najprecyzyjniejszy. To się po prostu czuło, że choć słowo było wypowiadane w innym języku, to sens pozostawał nienaruszony. Był zatem Tłumaczem przez duże T. Interpretatorem duszy, który zastąpił praktycznie wszystkich tłumaczy. Pozostali nieliczni przedstawiciele tego wymarłego zawodu pracowali już tylko przy LingMagu, troszcząc się o jego dalsze udoskonalanie.

Gdyby nie dobrodziejstwo LingMaga, mój związek z Atsuko nie mógłby zaistnieć. LingMag był zatem dla nas wybawieniem. Obydwoje rozkochani w słowie, delektujący się możliwością dialogu z innymi, budowaliśmy naszą relację na wspólnej wymianie myśli. Zadawaliśmy kłam twierdzeniu, że o czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć. Mogliśmy mówić o wszystkim, nie było dla nas żadnej granicy.

Dzięki temu wręcz niebiańskiemu porozumieniu nasz związek rozwijał się harmonijnie bez kłótni czy niesnasek. LingMag wyłapywał wszystkie niuanse naszych myśli i pozwalał nam komunikować się w sposób perfekcyjny. Z Atsuko byliśmy razem już trzy lata. To były trzy cudowne lata, podczas których mogliśmy testować umiejętności i zdolności LingMaga w życiu codziennym, a przy okazji przekraczaliśmy granice języków i odrywaliśmy we wspólnych rozmowach kolejne terytoria i światy.

Czytaj więcej

„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku

* * *

Iwtedy właśnie, w trzecim roku naszego związku, zapragnęliśmy celebrować święta Bożego Narodzenia w odosobnieniu. Na tę okoliczność postanowiłem, abyśmy wybrali się do oddalonej od cywilizacji górskiej chaty. Co prawda religia w naszym życiu skupionym na naukowym przeżywaniu świata nie odgrywała znaczącej roli, ale mimo wszystko chcieliśmy poczuć tę słynną magię świat. Pełni spokoju i zrelaksowani wybraliśmy się w tę podróż i praktycznie całą kilkugodzinną drogę spędziliśmy na rozmowie.

Dom, gdzie mieliśmy spędzić święta, był oddalony o dobre 20 kilometrów od pewnego małego górskiego miasteczka. Pozostawiliśmy je w dole, za sobą, kiedy nasz samochód z mozołem wspinał się na szczyt dość pokaźnego wzniesienia. I właśnie wtedy zaczął padać pierwszy śnieg, o którym uprzedzały zresztą meteorologiczne prognozy. To miejsce wybrałem starannie, biorąc pod uwagę pewną wyjątkową okazję związaną z małym pudełeczkiem tkwiącym w mojej kieszeni. Dom, a raczej willa, był okazałym budynkiem, niezwykle zaawansowanym technologicznie i w pełni zautomatyzowanym, do tego utrzymanym w nowoczesnym stylu z wielkim oknem wychodzącym na górskie szczyty, dającym możliwość wchłonięcia rozpościerającego się przed nami wspaniałego krajobrazu. Na parterze budynku znajdował się pokaźny kominek oraz kuchnia połączona z salonem, gdzie stał fortepian. Uniosłem brwi w zadziwieniu, gdyż nie spodziewałem się tutaj tego instrumentu. Dla mnie od zawsze liczyły się wyłącznie słowa… Tymczasem na piętrze mieściła się antresola oraz pokój, który zamiast jednej ściany miał ogromne okno, również wychodzące na ośnieżone górskie szczyty. Praktycznie całą jego powierzchnię zajmowało olbrzymie łóżko, pozwalające oddać się błogiemu odpoczynkowi wśród przepięknej scenerii.

Jak już mówiłem, dom ten był pełen technologicznych bajerów, którymi sterowało się przy pomocy głosu, poczynając od ekspresu do kawy, na odtwarzaczu muzyki skończywszy. A właśnie w kwestii muzyki znaleźliśmy pewien kompromis w postaci oper. Ja czerpałem największą przyjemność ze studiowania libretta i dyskutowania o nim z Atsuko, niemniej ona praktycznie zawsze skupiała się na muzyce. Ale opery nigdy nie mogły się dla mnie równać z dobrą literaturą, zwłaszcza tą europejską, z jej wieloznacznościami i kolejnymi poziomami interpretacji. Wieloznaczność połączona z uniwersalizmem.

– Zauważyłeś, że nie ma tutaj książek? – powiedziała Atsuko, kiedy wróciliśmy z krótkiej przechadzki. Byliśmy czerwoni od rześkiego górskiego powietrza. Zadziwił mnie stan, w jaki weszliśmy, ponieważ nigdy nie lubiliśmy przyrody, tymczasem tutaj, w górach, obydwoje czerpaliśmy przyjemność z tego nieoczekiwanego spotkania. Dawno nie byłem tak blisko natury, od wieków nie miałem z nią takiego pierwotnego i bezpośredniego kontaktu. Rozejrzałem się po domu. Faktycznie nie było tu książek, które wcześniej zamówiłem, ewidentnie ktoś musiał pomieszać coś w rezerwacji. Nie powiem, wzbudziło to we mnie irytację, ale minęła mi ona stosunkowo szybko.

– Wielka szkoda, ja mam przy sobie jedynie jakieś techniczne – odparłem. Tymczasem za oknem zerwał się właśnie olbrzymi wiatr. Szła burza śnieżna. Z charakterystycznym dla siebie wyciem i świstem.

– Jutro pewnie wszystko zasypie. Szkoda, że nie mamy książek – powtórzyła melancholijnym głosem Atsuko.

Też byłem tym zmartwiony, wyobrażałem sobie, że poczytamy przy kominku jakąś dobrą książkę, a potem o niej podyskutujemy. Kląłem w duchu, że zabrałem tylko same techniczne egzemplarze. Ale nie wątpiłem, że nie będziemy się nudzić.

– Tak, ale damy radę, mamy przecież siebie – odpowiedziałem, nie czując naiwności tych słów – no i jest sprzęt, zawsze możemy coś obejrzeć albo posłuchać opery.

– Głupi jesteś – odparła Atsuko i spojrzałem się na nią zdziwiony. Nigdy nie mówiła do mnie takimi słowami. W naszej relacji nie było tego typu problemów, zawsze odnosiliśmy się do siebie z szacunkiem. Dlatego też nie mogłem wyjść z osłupienia. Ona jednak tylko wpatrywała się we mnie tymi swoimi wielkim czarnymi oczami.

– Przepraszam, co powiedziałaś? – Poczułem się zaniepokojony, wręcz urażony.

– Co cię zmartwiło? – Atsuko odwzajemniła moje zaniepokojone spojrzenie. Wyglądała na szczerze poruszoną. – Powiedziałam, że głupio wyszło.

– Tak. – Złapałem ją za rękę. – No nic, porozmawiamy, a potem chyba pójdziemy spać, możemy jeszcze napić się grzanego wina.

– Ekstraordynaryjnie – odparła Atsuko i zacząłem się zastanawiać, czemu użyła takiego słowa, tak nieadekwatnego do sytuacji. – Patrz, na zewnątrz jest już minus 10 stopni, tak przynajmniej wskazywał ten wielki cyfrowy ekran wiszący przy oknie.

Poleceniem głosowym włączyłem playlistę świątecznych piosenek, przy której piliśmy wino i snuliśmy powolną miłą rozmowę. Płynęła ona między nami niczym obłok. Tymczasem za oknem szalał już coraz większy wiatr wymieszany ze śniegiem. Nawet mimo wyciszenia, jakie dawały okna, słychać było jego zawodzący pisk. Kiedy kładliśmy się spać, termometr wskazywał już minus 15 stopni.

* * *

Ranek obudził mnie promieniami słońca wdzierającymi się brutalnie do sypialni. Wieczorem nie zasłoniliśmy okna, chcąc nacieszyć się widokiem i monstrualnością gór, toteż i teraz mieliśmy niezwykły, wręcz zapierający dech w piersiach widok na ośnieżone szczyty. Atsuko spała jeszcze, pogrążona w głębokim śnie, który na pewno wzmocniły jeszcze wczorajsze kieliszki wina. Zszedłem na dół i zdałem sobie sprawę, że śnieg musiał napadać w większym stopniu, niż pierwotnie zakładaliśmy. Wczorajsza śnieżyca sprawiła, że napadało niemalże pod samo okno na parterze. Zastanawiałem się, jakie mogą być tego konsekwencje, ale doszedłem do wniosku, że niegroźne. Po pierwsze mieliśmy zapasów na kilka dni, o co zadbałem wcześniej, także ani jedzenia, ani alkoholu nam nie zabraknie. W składziku, znajdującym się przy domu, drewna było na tyle dużo, aby się ogrzać, nawet gdyby stało się coś z ogrzewaniem. Ale o to właściwie też się nie martwiłem, bo w piwnicy stał agregat z zapasem paliwa. Do tego właściciel domu miał przyjechać na nowy rok. A nie było potrzeby, abyśmy opuszczali to miejsce wcześniej.

Jednak na wszelki wypadek wziąłem telefon do ręki, aby upewnić się, czy działa. Przywitał mnie czarny ekran. Musiał się rozładować, bo już wczoraj miał słabą baterię. Jedynie lekko zaniepokojony podłączyłem go do kontaktu.

Wyjrzałem na zewnątrz i natychmiast postanowiłem wyjść, aby zaciągnąć się rześkim, górskim powietrzem. Zdałem sobie sprawę, że natura mimo wszystko mnie fascynuje i to pomimo że wolałem miasta wraz z ich uporządkowaną formą. Wczorajszy kontakt z przyrodą był dla mnie ożywczy. Bezpieczne elektroniczne domy z masą udogodnień miały olbrzymie plusy, ale poczułem, że w tym twórczym chaosie przyrody, wobec którego czułem respekt, było coś pociągającego.

Na dworze uderzył mnie chłód przenikający do szpiku kości. Nie spodziewałem się, że tutaj, w górach, temperatury bywają aż tak przenikliwe. Musiało być naprawdę zimno, bo zaczęły mnie szczypać oczy, a na wąsach momentalnie osadził się szron. W uszach zaś mi zapiszczało, tak jakby przeszedł przez nie przenikliwy gwizd, ale trwał on dosłownie chwilę. Rozejrzałem się, szukając jego źródła. Zerknąłem na termometr wiszący z boku domu, który wskazywał już -25 stopni. Nie przypominałem sobie, abym kiedykolwiek w życiu doznał takiej temperatury. Kolejna myśl, jaka nagle pojawiła się w mojej głowie, wiązała się z brakiem porannych informacji od systemu zarządzającego domem. Cień zaniepokojenia pojawił się w moim sercu, wróciłem zatem pośpiesznie i pierwsze, co mi się rzuciło w oczy po przekroczeniu progu, to brak czerwonego wyświetlacza termometru.

Szybko zrozumiałem, że musiało dojść do awarii. Zacząłem sprawdzać wszystkie wyświetlacze. Zirytowany postanowiłem wypić kawę i wydałem komendę głosową, po której nic się nie zmieniło. Ekran ekspresu jak był czarny, tak pozostał. Nerwowo dotykałem kolejnych przycisków, licząc na to, że w ten sposób przywrócę urządzenie do życia. Nic takiego jednak się nie stało. Jak był on martwym, tak pozostał. Tak samo było z wieżą stereo, telewizorem. Wszystko, co było podłączone do systemu, umarło. Rozwścieczony sięgnąłem po panel główny. Czarny ekran patrzył się na mnie czarnym spojrzeniem elektronicznej otchłani. Pokręciłem głową z niedowierzaniem, zapłaciłem naprawdę ciężkie pieniądze za ten dom, aby teraz nie móc korzystać z jego udogodnień. Oczywiście, zaraz wszystko sobie zracjonalizowałem, stwierdzając, że pewnie nastąpiła jakaś prozaiczna awaria, jak to w górach. Szczęśliwe był jeszcze telefon. Chwyciłem za niego, ale i tam przywitała mnie czarna otchłań nieaktywnego ekranu. Mimo podłączenia do ładowarki nie działał. Sprawdziłem światła, prądu nie było. Zakląłem pod nosem, ale właśnie zbliżała się do mnie Atsuko uśmiechnięta od ucha do ucha.

Czytaj więcej

„Those About to Die”: Przerażająco śmieszny sztuczny lew

* * *

Zanim zdążyłem powiedzieć jej o tym, że zostaliśmy odcięci od prądu, odezwała się pierwsza. Trudno sobie wyobrazić szok, jaki przeżyłem, kiedy otworzyła usta i zamiast zrozumiałej dla mnie mowy wydobyły się z nich krótkie urwane dźwięki. Chwilę zajęło mi uświadomienie sobie, że tak właśnie musi brzmieć japoński. Odparłem coś na szybko i na jej twarzy pojawił się wyraz niedowierzania, który był lustrzanym odbiciem mojego zdumienia. Prawda dochodziła do mnie stopniowo niczym kolejne morskie fale. Jeżeli ja słyszę japoński, to znaczy, że ona mnie nie rozumie, a to oznacza, że LingMag przestał działać. Nie ma więc mowy o zwykłej awarii, gdyż na takie drobnostki jego system był z założenia uodporniony. My zaś byliśmy odcięci od świata. I od siebie.

Wyrzuciłem coś z siebie, nie wiem, co dokładnie, ale na pewno było to w moim rodzimym języku i jako takie musiało dotrzeć do mojej ukochanej. Po spojrzeniu Atsuko zdałem sobie sprawę, że i ona zrozumiała, co się wydarzyło. Zastanawiam się, czy ona też usłyszała, jak brzmi mój język, szeleszczący, brutalny, pełen zbitek dźwiękowych, które dla wielu są zupełnie niezrozumiałe. Przyłożyła dłoń do ust w geście niemego przerażenia. Po czym odwróciła się na pięcie i wbiegła na górę. Ja sięgnąłem po leżącą na blacie książkę, jedną z tych, które zabrałem, i zamiast znajomego tytułu zobaczyłem zbieraninę liter w nieznanym mi języku. Atsuko zeszła na dół i podeszła do mnie z telefonem. Pewnie liczyła na to, że jakoś poradzimy sobie dzięki niemu. Ale podobnie jak ja wcześniej przeżyła głębokie rozczarowanie, gdy zamiast wielobarwnego ekranu telefonu przywitał ją czarny ciemny ekran. Bezduszny i milczący. Milczący jak my.

Poczułem, jak fizycznie tracę grunt pod nogami. Jak zawala mi się moja rzeczywistość, mój świat. Spadliśmy na poziom ludzi pierwotnych, którzy nie potrafią wyrazić swoich uczyć w sposób klarowny. Zawsze porozumiewaliśmy się za pomocą słów, teraz byliśmy bezradni wobec naszych emocji. One były naszą mocą, nie gesty, nie subtelności, ale właśnie słowa.

Narastała we mnie irytacja. Miał być odpoczynek i specjalny, wyjątkowy czas, tymczasem spotkało nas coś takiego. Zerknąłem przerażony na Atsuko. Krzyknąłem coś gniewnie, czując w sobie dziecięcą złość na zaistniałą sytuację. Atsuko tymczasem wbiła we mnie wzrok pełen niedowierzania i bezgranicznego rozczarowania.

W głowie zaczęły mi wirować kolejne pytania, jak dogadam się z właścicielem, jak załatwimy najprostsze czynności. Ba, jak poinformuję kogokolwiek, że jesteśmy w potrzebie. Spojrzałem przez okno, śnieg dalej padał. Wreszcie dotarło do mnie, że nie mogę już liczyć na pomoc swojej ukochanej. Ją też przygniotła ta sytuacja graniczna. Wpierw zaczęła trajkotać, jak oszalała. Wyrzucała z siebie kolejne słowa będące niczym ostrza wyfruwające z jej ust. Ta nerwowa paplanina była dla mnie kakofonią głosek i sylab. Do tej pory nie zwracałem na to uwagi, ale teraz dostrzegłem, że chyba zawsze mówiła bardzo dużo. Może dlatego, że słowa, które wydobywały się z niej, były dla mnie niezrozumiałe. Stały się bezsensowne. Uderzały mnie jak młoty. A przecież dotychczas mówiła z sensem i przenikliwe. A teraz czułem, jak wpatruje się we mnie bezrozumnie, odarta z umiejętności komunikacji.

Ja zaś zatęskniłem za ciszą. Kiedy nie mogłem rozmawiać o konkretach, pragnąłem jedynie ciszy. Ten stan braku komunikacji miał w sobie coś zwierzęcego. Warknąłem, aby dała mi spokój, może powiedziałem to wyjątkowo szorstko, może tak dla niej zabrzmiał mój język ojczysty, ale spojrzała się na mnie z pretensją i poszła na górę. Ja zaś opadłem na fotel i patrzyłem się w przestrzeń. Czułem, jak świat wali mi się na głowę, jak myśli coraz bardziej szaleją, jak ogarnia mnie bezradność. W końcu wziąłem stojącą w barku butelkę i nalałem sobie trochę trunku, aby w ten sposób ukoić nerwy.

Ale Atsuko nie dała mi spokoju, przyszła z wydobytą skądś kartką papieru i zaczęła kreślić jakieś znaki, które nic mi nie mówiły. Zaczęła w chaotycznej pantomimie pokazywać to na siebie, to na inne rzeczy i szczebiotać.

– No przecież wiem, że jesteś Atsuko – powiedziałem gniewnie i wbiłem w siebie palce.

Ona była uśmiechnięta niczym dziecko, ale ja nie byłem skory do odwzajemnienia się tym samym. Dla niej to wszystko było zabawne. A mnie ten jej entuzjazm zaczął strasznie denerwować. Bo co z tego, że wrócimy do poziomu z kamienia łupanego, że będziemy nazywać rzeczy. Tak, mogę powiedzieć: to kartka, to długopis, a to góry, ale co to da, kiedy musimy budować związek z niuansami i światłocieniami. Jak z nią na migi porozmawiam o zawiłościach semantycznych, o przesunięciach znaczeń? Jak wyrażę swoje subtelne problemy i jak zrozumiem jej delikatne kłopoty?

Coraz silniej opanowywało mnie dojmujące przeświadczenie, że z minuty na minutę oddalamy się od siebie niczym dwa dryfujące w różne strony kontynenty. Rozrzuciłem z irytacją kartki, na których Atsuko kreśliła te swoje znaczki. W jej oczach zobaczyłem przerażenie…

– To bez sensu! – krzyknąłem pełen wściekłości. – Bez sensu.

Musiałem przestraszyć ją tym nie na żarty, ponieważ znowu wybiegła na górę. Ja zaś zostałem w salonie sam i spoglądałem na ośnieżone szczyty. Próbowałem się skupić, zrozumieć, jak to się stało, wygląda, jakby jakiś wirus zaatakował nie tylko nasze translatory, ale również cały sprzęt, sprawiając, że przestał on działać. Przecież prąd musi wrócić, na pewno ktoś odkryje usterkę. Próbowałem zrobić coś do jedzenia, zarówno dla siebie, jak i dla Atsuko, ale po raz kolejny zdałem sobie sprawę, że nic w tej materii nie wiem, bowiem zawsze robiła to albo ona, albo system. Postanowiłem przygotować cokolwiek, licząc, że jej będzie to odpowiadało. Nagle dotarło do mnie, jak mało o niej wiem. Skupiliśmy się na wymianie idei i zaufaliśmy słowom, zapominając o znajomości siebie.

* * *

Może to mój gniew, może to cała ta sytuacja, ale w leżącej na górze dziewczynie nie poznałem swojej ukochanej. Nie była to fizycznie inna osoba, ale ktoś odmienny pod względem psychicznym. Pozbawiona LingMaga stała przede mną w swej czystej formie. Ta patrzyła się na mnie wzrokiem gniewnym, pełnym nienawiści. Tak jakby mój dziecinny wybuch wściekłości coś w niej zmienił, przemienił ją w kogoś obecnego. Kiedy podarłem jej pisaninę, musiało coś w niej pęknąć. Twarz Atsuko wykrzywiała się bowiem w straszliwym grymasie, wyrzuciła też z siebie gniewne słowa, te zaś raniły mnie niczym pojedyncze ciosy noża. Gotowałem się w środku. Co to ma być, że ja jej robię jedzenie, że wychodzę z chęcią pogodzenia się? Ja, który nie potrafię gotować, przełamuję się, przekraczam, a ona ma pretensje. Wszystkie to skumulowało się we mnie i rzuciłem ze złością talerz z jedzeniem, który natychmiast się roztrzaskał. Atsuko spojrzała się na mnie, spoliczkowała mnie, po czym przykryła się szczelnie kołdrą, robiąc z niej kokon, tak jakby chciała odciąć się od świata. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w nią, ściskając obolałą twarz. Ona zaś dyszała i oddychała ciężko. Wściekły zbiegłem na dół, nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. To była nasza pierwsza kłótnia w związku i od razu przybrała tak ekstremalną formę. Była w nas nienawiść atawistyczna, dzika, wręcz pierwotna. Jakby odbierając nam słowa, odebrano nam człowieczeństwo.

Sądzę, że przerosła nas wtedy świadomość braku możliwości komunikacji, bo inaczej jak wytłumaczyć tę absurdalną eskalację naszej agresji? Niczym dwa kontynenty dryfujące w odległe strony. Kiedyś będące jednym, a teraz stanowiące dwie różne przestrzenie. Przez zabranie nam języka zabrano nam siebie nawzajem. Chyba dotarło do nas, że LingMag okazał się straszliwym przekleństwem. Świat technologii zdradził nas. Uniwersalny język jest ślepą drogą. Nie wyobrażałem sobie, co będzie, jak wrócimy do cywilizacji, czy wrócą nasze rozmowy? Czy ten zgrzyt, bo przecież on był tyko zgrzytem, zostanie? A może na zawsze coś utraciliśmy, może groźba utracenia komunikacji będzie wisiała nad nami niczym cień i ostatecznie pogrzebie nasz związek? Czarne myśli krążyły mi po głowie uporczywie niczym w teatrze cieni. Co rusz pojawiały się jako coraz mroczniejsze i mroczniejsze. A ja się w nie zapadałem coraz głębiej. Magia świąt uleciała, nim ją dobrze poczuliśmy.

Tak minął dzień oraz wieczór, który spędziliśmy przy świecach. Każde osobno, ja na dole, Atsuko na górze. Kolejnego dnia chodziliśmy wokół siebie w milczeniu, a za oknem padał coraz większy śnieg. Następnego dnia próbowałem się odezwać, ale mój głos tylko ją zirytował, podobnie jak ją mój. Nasze głosy zaczęły zadawać nam coraz więcej bólu. Sądzę, że tak musiała wyglądać wieża Babel. Wydaje mi się, że nasz związek nie ma przyszłości. A przynajmniej wtedy tak myślałem.

Czytaj więcej

Na sejmikach szlacheckich trupów bywało bez liku

* * *

Próbowałem raz jeszcze porozumieć się z Atsuko. Ale ona leżała zwinięta w pościeli. Ja zaś patrzyłem na to zły i rozczarowany. Jakaś część mnie krzyczała: przyhamuj, przecież można znaleźć rozwiązanie, można jeszcze coś zdziałać. Ale druga czuła się przerażona i wściekła, chciała ukarać świat i z jakiegoś powodu również Atsuko. Tylko nie wiedziałem dlaczego. Słyszałem, jak cicho płakała na górze. Ją też przerosła ta sprawa. Tak jakby i do niej dotarła świadomość tego całego ogromu nieszczęścia, jakie na nas spadło. Ale z drugiej strony nic się nie wydarzyło, oto awaria, pewnie jakoś sobie powinnyśmy poradzić, na pewno ktoś ją naprawi.

Popatrzyłem na jej sylwetkę skrytą pod pościelą, po czym zszedłem na dół. Za oknem grasowała w ciemność. Kiedy zabrano nam język, zabrano nam wiedzę o nas. Zabrano nam nas. Budowaliśmy naszą relację na słowie, na wymianie myśli, a teraz byliśmy tego pozbawieni. Z tą myślą w głowie zasnąłem.

W świąteczny wieczór siedziałem w fotelu, wpatrując się w przestrzeń. W jednej ręce miałem szklankę z alkoholem, a w drugiej ściskałem pudełeczko. Pudełeczko, które specjalnie zabrałem na tę okazję. To ono, a nie awaria, miało być ukoronowaniem wydarzeń.

Nie wiem, ile spałem, ale wybudziły mnie dźwięki fortepianu. Zaraz po nim, ze wzmożoną siłą, wiecie, jak to jest, kiedy wstajecie i cała rzeczywistość jeszcze do was nie dotarła, uderzyła mnie ta nagła sytuacja. Spojrzałem na dom, na pustą szklankę w mojej ręce. Na plamy po jedzeniu na schodach. Zerknąłem nieśmiało na Atsuko, która siedziała przy fortepianie tyłem do mnie. Jej palce smagały białe klawisze instrumentu. Grała utwór, nie znałem go, a raczej nie kojarzyłem, ale rozumiałem, co chciała przekazać, jakaś cząstka mnie odczytała z dźwięków, które grała, że Atsuko jest smutno, ale zarazem chce się ze mną pojednać. Przypomniałem sobie swoje próby gry i pojedyncze toporne wykonania. Wtedy ona odwróciła się do mnie i wskazała ruchem głowy na pianino. Była w tym geście ostatnia próba pojednania. Ostrożnie usiadłem obok niej, a moje dłonie pokierowały się ku klawiszom. Testowałem dźwięki i tonacje prowadzone przez Atsuko. W końcu nieśmiało i niewprawnie wyraziłem wpierw swoją złość, a potem żal. Na który i ona odpowiedziała. Wreszcie wygrałem nieśmiało melodię. Ta pojawiła się we mnie, kiedy zobaczyłem, że Atsuko postawiła na fortepianie pudełko, które zabrałem ze sobą na naszą świąteczną podróż.

Paweł Rzewuski

Doktor filozofii i historyk. Zajmuje się filozofią polityki i historią społeczną. Autor powieści kryminalnej „Syn bagien” oraz popularnonaukowej książki o przedwojennej Warszawie „Grzechy »Paryża Północy«”. Niedługo wyjdzie jego najnowsza powieść „Krzywda”, dziejąca się w XVII-wiecznej Polsce.

Moja historia zaczęła się tak jak stereotypowy horror albo dreszczowiec klasy B. Para kochających się ludzi jedzie do oddalonej od cywilizacji górskiej chaty, aby spędzić tam święta w spokoju, z dala od miejskiego zgiełku. Oklepany motyw, prawda? Zaraz pomyślicie, że w tej historii pojawią się jakieś wampiry, demony albo (co najbardziej prawdopodobne) leśne potwory. Ale nie tym razem. Będzie tylko człowiek i technologia.

Pozostało jeszcze 98% artykułu
Plus Minus
„The Outrun”: Wiatr gwiżdże w butelce
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Plus Minus
„Star Wars: The Deckbuilding Game – Clone Wars”: Rozbuduj talię Klonów
Plus Minus
„Polska na odwyku”: Winko i wóda
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Michał Gulczyński: Celebracja życia
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego