Rzadko kiedy krótki, tradycyjny tekst publicystyczny wywołuje szersze echo. A jednak to się zdarza. Mnie przydarzyło się ostatnio, kiedy odnosząc się do wizyty Olafa Scholza w Warszawie i kwestii odszkodowań dla żyjących ofiar wojny, przywołałem przykład mojego 90-letniego ojca, który jako dziecko, w czasie wojny, pracował niewolniczo w Prusach Wschodnich i nie ma szans na żadną rekompensatę, bo nie ma potwierdzających tego dokumentów. Odwołałem się przy tym nie do trudnego i w istocie kontrowersyjnego problemu reparacji, ale do czegoś dużo bardziej zrozumiałego, do ludzkiego poczucia sprawiedliwości. Bo to ta kategoria, wedle której zbrodnie z czasów wojny wobec indywidualnych ludzi, a zatem realna niesprawiedliwość, powinny być wynagrodzone.