Powinniśmy od tego odejść i przekazać władzę ludziom albo globalnym big-techom?
No nie, bo big-techów nikt nie wybierał. Kilku youtuberów, blogerów już się przekonało, że można mieć miliony odsłon w ciągu miesiąca i z dnia na dzień dostać po łapie od kogoś lub czegoś (AI) ze Stanów Zjednoczonych. To jest niewiarygodne, że demokracje europejskie na to pozwoliły. Moim zdaniem media społecznościowe powinny być wyjęte z obrotu kapitałowego, po prostu częściowo upaństwowione, jakkolwiek dziwnie to brzmi. Jednak, jak przypominał Raymond Aron, liberał w pierwszej kolejności musi myśleć o obronie wolności jednostki. Później inne sprawy.
Elon Musk sporo zapłacił za Twittera, a pan teraz mówi, żeby mu go upaństwowić.
Za możliwy upadek demokracji zapłacimy jeszcze więcej. Parlamentu nie sprywatyzowaliśmy. Jest „państwowy”. Nieupaństwowienie, choćby częściowe, mediów społecznościowych jest wielkim przeoczeniem demokracji. Może nas doprowadzić do sytuacji, w której nieznani ludzie, niewybierani przez nikogo, będą decydować o tym, czy ktoś ma kanał na YouTubie i może przedstawiać swoje opinie czy nie. Zatem te narzędzia, które uruchomiły większą demokratyzację, same są tylko pozornie demokratyczne. Cały czas potrzebujemy starych mediów, żeby mieć przeciwwagę dla tych nowych. Jest taka bardzo ciekawa liberałka francuska, Monique Canto-Sperber. Oświadczyła, że elity polityczne odkrywają, iż dawna wolność słowa chyba miała pewne ukryte założenie. Jakie? Ano takie, że nie wszyscy uczestniczą w debacie publicznej.
Media społecznościowe tylko pozornie są demokratyczne
Dlaczego się pomyliły?
Myślę, że dopiero teraz odkrywamy, jak wiele założeń mieliśmy na temat demokracji, liberalizmu, mediów, które są weryfikowane. Nagle odkrywamy, że to chyba jednak nie miało być tak, iż każdy ma prawo wypowiadania opinii w sferze publicznej. Milcząco zakładaliśmy istnienie mediów, w których ekspert będzie odsiewał głupoty od rzeczy mądrych, oddzielał opinie od faktów. To czas przeszły dokonany. My żyjemy w świecie, w którym rzeczy głupie mieszają się z mądrymi, a fakty z opiniami i na dodatek jesteśmy manipulowani zza oceanu. Ludzie, którzy zbudowali Facebooka i inne media społecznościowe, gdy z nich odchodzili, ujawnili coś diabolicznego. Mianowicie, że przy budowie mediów społecznościowych wykorzystano najnowszą wiedzę naukową o tym, jak działa ludzki mózg. Co przyciąga naszą uwagę, czego się boimy, co wywoła alert. A ponieważ mocno reagujemy na zagrożenie, algorytmy promują treści, które owe zagrożenia podsycają. Polityczne zagrożenie czy inne – to już wszystko jedno.
Po co jest to robione?
Żebyśmy danej informacji poświęcili nie 30 sekund tylko całą minutę. Najważniejsze odkrycia psychologii społecznej z ostatnich stu lat zostały wykorzystane do robienia biznesów w mediach społecznościowych. Jeden z twórców tych mediów zdradził, że budowano je, korzystając z modeli uzależnień. Ludzie mieli być uzależnieni od mediów społecznościowych, tak jak są uzależnieni od np. nikotyny i innych używek. Zatem mamy media, które uzależniają, i trudno dostępnych, anonimowych ludzi lub maszyny, które mogą nas w każdej chwili od nich odciąć.
Donald Tusk chce reprezentować większą część Polaków niż PiS
A jak nasi rządzący dają sobie radę w tej demokracji monitorującej?
Paradoksalnie, nasi narodowi populiści z PiS-u mieli z tym mniejszy problem, bo nigdy nie zakładali, że będą reprezentować cały naród. Spełniali oczekiwania swojego elektoratu, dla którego były media i transfery środków publicznych. I tylko w momentach kampanii pudrowali swój program, żeby uszczknąć coś z centrum i utrzymać władzę. Taka polityka budziła ogromne namiętności u reszty, która czuła się kompletnie niereprezentowana i lekceważona. I w rezultacie jesienią 2023 roku prawie 75 proc. ludzi poszło do głosowania, żeby odsunąć to towarzystwo od władzy.
A obecna koalicja?
Obóz prodemokratyczny ma, przynajmniej w deklaracjach, większe ambicje reprezentatywne. I to jest dobre, a zarazem w sensie politycznym niebezpieczne. Rząd jest koalicyjny. Część wyborców chce wdeptania PiS w ziemię, inni domagają się spełnienia oczekiwania elektoratu skrajnej lewicy.
Zatem pole oczekiwań wobec koalicyjnego rządu Tuska jest o wiele szersze niż w przypadku PiS.
Czy to nie jest tak, że jak się adresuje program do wszystkich, to w rzeczywistości nie adresuje się go do nikogo?
Trudniej jest spełnić oczekiwania szerokich rzesz wyborców, bo np. budżet państwa nie jest z gumy. To, co się będzie podobało wyborcy skrajnie lewicowemu, podniesie ciśnienie wyborcy Ryszarda Petru. To jest ekwilibrystyka. Na dodatek obóz prodemokratyczny połączyło i doprowadziło do zwycięstwa przekonanie Polaków, że trzeba ratować demokrację i przywrócić praworządność. To temat abstrakcyjny i generalnie odległy od życia codziennego Polaków. Cud, że to się w ogóle udało. Jakiś czas temu napisałem książkę dla Brytyjczyków „The New Politics of Poland” o tym, co łączy Polaków. Gdy mnie o to poproszono, to najpierw pomyślałem, że nie ma czegoś takiego. Ale w 2022 wybucha pełnoskalowa wojna w Ukrainie. Książka zaczęła się sama układać. Otóż wszystkich Polaków, niezależnie od sympatii politycznych, łączy posttraumatyczne przywiązanie do suwerenności. Boimy się ponownego wymazania naszego państwa z mapy świata, ponownego zniewolenia. To jest uczucie ponad podziałami partyjnymi. I tłumaczy, dlaczego Donald Tusk podtrzymał wielkie budżety PiS na wydatki zbrojeniowe, a Lewica to akceptuje.
Dlatego Tusk kontynuuje politykę ochrony granic?
Oczywiście, choć niekoniecznie podoba się to lewej stronie. Ale większość obywateli popiera tę politykę, co widać w sondażach i w ostatnich eurowyborach. Widzieliśmy przy okazji wyborów we Francji, że dla Francuzów najważniejsza jest kwestia migracji i siły nabywczej pieniądza. Tymczasem dla Polaków najważniejsze nazwisko w wyborach francuskich jest jedno i brzmi – Władimir Putin. A polskie media tak relacjonowały politykę nad Sekwaną, bo dla nas najważniejsze jest, ile wpływów Putin będzie miał w Paryżu i czy Francuzi będą dalej pomagać Ukrainie. Dlatego politycy Zjednoczonej Prawicy i Donald Tusk w sprawach polityki międzynarodowej i obronności mówią – prawie – to samo.
Ryszard Bugaj: Okrągły Stół trzeba przyjąć do wiadomości
Do rozmów przy Okrągłym Stole byliśmy średnio przygotowani. Pamiętam, jak Bronisław Geremek spytał mnie: „Masz w sprawach gospodarczych wszystko napisane?”. Nie uzgadnialiśmy, że mam cokolwiek napisać, no ale usiadłem i coś tam naskrobałem - mówi Ryszard Bugaj, ekonomista, polityk, poseł na Sejm X, I i II kadencji.
Wróćmy do tego, jak w demokracji monitorującej radzi sobie obecna władza?
Moim zdaniem nieszczególnie. Poza profilem na Twitterze Donalda Tuska, nie widzę komunikacji adekwatnej do wyzwań. Tusk od czasu do czasu coś napisze, ale jest to doraźne. Poza tym często są to ironiczne wypowiedzi, pół serio, przyciągają uwagę, ale nie wyjaśniają decyzji. Poziom śledczych komisji sejmowych to wręcz intelektualne samobójstwo. Ci ludzie nie dorastają do poziomu wyzwań. Są i inne problemy. Platforma Obywatelska nie wyciągnęła wniosków z porażki komunikacyjnej w sprawie reformy emerytalnej. Ludzie poczuli się wtedy kompletnie zlekceważeni. W 2018 roku miałem w Krakowie promocję książki „Koniec pokoleń podległości”. Wstał młody człowiek i powiedział, że nie daruje PO podwyższenia wieku emerytalnego bez pytania społeczeństwa o zdanie. I że z tego powodu nie ma zaufania do Tuska. A było to już lata po cofnięciu tej reformy przez PiS! Od trzech lat rozmawialiśmy o łamaniu praworządności. Tymczasem niektórzy pamiętali podwyższenie wieku emerytalnego. I teraz w 2024 roku nie widzę, by rządzący wyciągnęli wnioski z tamtego doświadczenia. Nie mamy rzecznika rządu ani ośrodka, który by próbował objaśniać obywatelom, co nas czeka długofalowo. Jaki program będzie realizowany w kolejnych miesiącach? To jest rozmycie komunikacji. Pewnie celowe. Z intencją, że w czasach gonitwy newsowej niewygodne tematy szybko znikną. Sęk w tym, że niektóre tematy nie znikają, o czym rządzący przekonują się przy urnach.
Tak jak było z zaostrzeniem prawa aborcyjnego przez Trybunał Konstytucyjny?
Dokładnie. Pracując nad wspomnianą książką „The New Politics of Poland”, przypomniałem sobie, że wszystkie zmiany prawa aborcyjnego po 1989 rozgrywano rozmaitymi sztuczkami, wbrew opinii większości obywateli. Tyle że to, co przechodziło w demokracji przedstawicielskiej, nie przeszło w demokracji monitorującej. Trik z odesłaniem ustawy do Trybunału Konstytucyjnego nie został „kupiony” przez obywateli. Aborcja okazała się jednym z tematów, który nie zniknął z pamięci społecznej, tylko odbił się PiS-owi czkawką.