Polski wydawca zlekceważył to, co autorka usiłowała podkreślić – że wkrótce żywy obserwator przy teleskopie będzie ewenementem. Takie są skutki stosowania coraz lepszej maszynerii, zautomatyzowania w teleskopach i procedurze obserwacyjnej wszystkiego, co się da. Odszedł do lamusa obraz trzęsącego się z zimna indywiduum, wspartego czołem o okular, dziś podglądanie gwiazd stało się dziełem pary operator–obserwator. Ten pierwszy nastawia instrumentarium bądź nadzoruje, czy aparatura prawidłowo nastawiła się sama. Ten drugi, siedząc w kanciapie, sprawdza, jak spływają dane, a wcześniej wykłóca się o miejsce w kolejce do teleskopu.
Książka dzieli się na część towarzysko-anegdotyczną i refleksyjną. Ta pierwsza to np. wiadomości o tym, kto gołym okiem odkrył supernową, kto poniósł śmierć w teleskopie wskutek głupiego błędu i jak wygląda latający teleskop w stratosferze nad Antarktydą. Jest tu także co nieco na temat drogi autorki do zawodu astronoma, bo książka jest bardzo osobista. Fragmenty refleksyjne rozsiane po całej książce sprowadzają się właściwie do pytania: po co to wszystko? Po co skomplikowana i kosztowna aparatura, nieprzespane noce, wyjazdy na krańce świata na obserwacje, żeby zebrać garść danych na temat czerwonych nadolbrzymów (kategoria gwiazd), jak w przypadku Levesque? Przecież dla pieniędzy, które idą na te brewerie, znalazłoby się tysiąc innych zastosowań.
Czytaj więcej
Jeśli wierzyć książce fizyka Willa Kinneya, wizja wszechświata zapoczątkowanego Wielkim Wybuchem wymaga uzupełnień.
Przede wszystkim astronomia pozbawia nas statusu przygłupów, którzy nawet nie wiedzą, gdzie mieszkają. Pozwala dostrzec w porę niebezpieczeństwo grożące z kosmosu, byśmy nie podzielili losu dinozaurów. Najsilniej przemawia argument o Obcych: gdyby doszło do kosmicznego kontaktu cywilizacji, tematem pierwszych rozmów będzie na pewno wszechświat, czyli to, co my i oni oglądamy na własne oczy. Astronomia może wystawić nam poświadczenie, że warto się z nami zadawać. Więcej nawet: od jakości naszej astronomii, od wiedzy o wszechświecie, zależeć może w stopniu decydującym nastawienie mocarnych technologicznie Obcych i traktowanie nas po partnersku. Oczywiście, tak zarysowany pożytek z astronomii tkwi mocno w nawiasie, skoro żadnych sygnałów od Obcych do tej pory nie wykryto, ale to się może zmienić z dnia na dzień, a wtedy obudzimy się z ręką w nocniku. To jest, chciałem powiedzieć, w teleskopie.
Głównym walorem „Obserwatorów gwiazd” jest autentyczność, o środowisku astronomów opowiada ktoś, kto zna je na wylot. Levesque podaje mnóstwo szczegółów, z jakich nawet kibic tej dyscypliny nauki nie zdaje sobie sprawy: że w nocy do teleskopu nie wolno podjeżdżać na światłach, bo obowiązuje zaciemnienie, że mimo zaplanowanego trybu obserwacji nikt nie jest pewny dnia ani godziny, nie tylko z powodu kaprysów aury, ale także niespodziewanych wydarzeń na niebie, które trzeba oglądać przez więcej teleskopów. Rzuca się w oczy zrutynizowanie zajęć astronoma.