Jan Maciejewski: Czy Kościół musi być powszechny?

Jedynym dopuszczalnym i w ogóle możliwym w Kościele kryterium jego „globalności” jest liturgia.

Publikacja: 17.02.2023 17:00

Jan Maciejewski: Czy Kościół musi być powszechny?

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Pani Krysiu, pani posprząta to biurko. Papiery? Pod blat proszę. Długopisy i ołówki do przegródek. A krzyż? Kurczę, nie wiem, w sumie nigdy tu nie stał. To już proszę coś wymyślić. Nie jest duży, nie powinno być problemu”. Taki mniej więcej lub dość podobny dialog musiał się odbyć kilka dni temu w czeskiej Pradze, gdzie miały miejsce obrady „etapu kontynentalnego” synodu o synodalności. Zgromadzeni na nim biskupi zamiast przy ołtarzu w kościele postanowili odprawić mszę przy konferencyjnym stole, w hotelu. „Codzienne przewożenie uczestników do kościołów byłoby dużym utrudnieniem i zajmowałoby za dużo czasu. Nie mówiąc już o tym, że temperatura w kościołach była tak niska, że można było się łatwo rozchorować. Zaważyły więc względy praktyczne” – stwierdził jeden z organizatorów wydarzenia, podczas którego opracowywano dokument pod tytułem „Rozszerz przestrzeń twego namiotu”.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Jezus w popowym kostiumie

I nie chodzi już nawet o stosunek do samej liturgii jako zbędnego punktu dnia, który nie powinien zajmować zbyt wiele czasu, a już na pewno nie powinien grozić czymś tak przerażającym jak nabawienie się kataru w zimnym kościele. Do tego wszystkiego, zwłaszcza w ostatnich latach, zdążyliśmy się już wszyscy przyzwyczaić. Najciekawsze jest zestawienie tego ponurego cyrku z wezwaniem do poszerzenia „przestrzeni namiotu”, co – jak się domyślam, bo za eklezjalną poezją przestaję już powoli nadążać – ma się odnosić do Kościoła. Być wyrazem jego większej inkluzywności, wychodzenia na opłotki i marginesy, otwierania się na każdą możliwą mniejszość, przytulenia do matczynej piersi zabłąkanych owiec i tak dalej, i tym podobne. Słowem – wypracowania formuły jakiejś radykalnej powszechności. Nic przecież bardziej nie leży na sercu obecnemu kierownictwu Watykanu.

I nie chodzi już nawet o stosunek do samej liturgii jako zbędnego punktu dnia, który nie powinien zajmować zbyt wiele czasu, a już na pewno nie powinien grozić czymś tak przerażającym jak nabawienie się kataru w zimnym kościele. 

Tymczasem msze w praskim hotelu, być może lepiej niż cokolwiek innego, pokazują, dlaczego ten projekt jest od początku skazany na porażkę. Dlaczego Kościół tak sromotnie przegrywa „grę o powszechność”. A namiot, zamiast się poszerzać, fruwa po pustkowiach, porwany przez wiatr historii. Dlaczego świat ucieka Kościołowi tym szybciej, im bardziej zawzięcie ten próbuje go dogonić. Wszystko zaczęło się w momencie, w którym przyjął fałszywe kryterium powszechności. Wyrażanej przez liczbę, masę, statystykę. „Powszechny” to w tym rozumieniu „taki, w którym zmieści się jak najwięcej”, „odpowiednio szeroki”. Tymczasem jedynym dopuszczalnym i w ogóle możliwym w Kościele kryterium jego „globalności” jest właśnie liturgia. Msza, która jak pisał Joseph Ratzinger w „Duchu liturgii”, jest „wydarzeniem kosmicznym”. Wciągającym całość stworzenia, nie tylko ludzi, ale przyrodę, zwierzęta, planety i układy słoneczne do oddawania czci Bogu. Bo jeżeli istnieje w Kościele jakieś wezwanie do całości, to właśnie i wyłącznie w uwielbieniu.

Podstawowym, najważniejszym sensem istnienia świata jest oddawanie chwały Bogu, po to został stworzony. Po to rosną drzewa i kwiaty, pada deszcz i świeci słońce, po to rodzą się dzieci. Kościół jest katolicki, podejmujący od samego początku grę o całość świata, „poszerzanie namiotu”, nie dlatego, że zaprasza do siebie wszystkich i każdego, ale stąd, że zbiera i wyraża w najlepszy sposób głos całego stworzenia. Jest instrumentem, z którego dobywa się ta pieśń, która w przeciwnym wypadku pozostałaby niema. Tak jak pozostaje ściszona od kilkudziesięciu lat; od czasu, gdy kierujący nim ludzie zajęli się „poszerzaniem”, a nie wychwalaniem.

Czytaj więcej

Jan Maciejewski: Hip-hop i potrzeba podróży

Klucz do powszechności leży w zachwycie i uwielbieniu. „Chwała” będzie zbierać i gromadzić tylko wtedy, kiedy zostanie skierowana „na wysokości”, a nie rozproszona pomiędzy ludzi. Rozmieniona na drobne przy konferencyjnych stołach.

Bo, tak już na zakończenie, czy żadnemu z kilkuset obecnych w Pradze duchownych nie nasunęło się skojarzenie z ewangeliczną sceną przepędzania kupców ze świątyni? I czy nie pomyśleli, że dla nich zamiast biczy i rzemieni Chrystus miałby tylko niedowierzanie: „Panowie, hotel? Z domu Ojca Mego zrobiliście hotel?”.

Pani Krysiu, pani posprząta to biurko. Papiery? Pod blat proszę. Długopisy i ołówki do przegródek. A krzyż? Kurczę, nie wiem, w sumie nigdy tu nie stał. To już proszę coś wymyślić. Nie jest duży, nie powinno być problemu”. Taki mniej więcej lub dość podobny dialog musiał się odbyć kilka dni temu w czeskiej Pradze, gdzie miały miejsce obrady „etapu kontynentalnego” synodu o synodalności. Zgromadzeni na nim biskupi zamiast przy ołtarzu w kościele postanowili odprawić mszę przy konferencyjnym stole, w hotelu. „Codzienne przewożenie uczestników do kościołów byłoby dużym utrudnieniem i zajmowałoby za dużo czasu. Nie mówiąc już o tym, że temperatura w kościołach była tak niska, że można było się łatwo rozchorować. Zaważyły więc względy praktyczne” – stwierdził jeden z organizatorów wydarzenia, podczas którego opracowywano dokument pod tytułem „Rozszerz przestrzeń twego namiotu”.

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Derby Mankinka - tragiczne losy piłkarza Lecha Poznań z Zambii. Zginął w katastrofie
Plus Minus
Irena Lasota: Byle tak dalej
Plus Minus
Łobuzerski feminizm
Plus Minus
Latos: Mogliśmy rządzić dłużej niż dwie kadencje? Najwyraźniej coś zepsuliśmy
Plus Minus
Jaka była Polska przed wejściem do Unii?