I jak to się skończyło?
Podjęliśmy decyzję, że trzeba wycofać poparcie dla Gronkiewicz-Waltz i mimo wszystko wesprzeć Wałęsę, bo inaczej prezydentem zostanie Aleksander Kwaśniewski. Udałem się do Szczecina, gdzie akurat przebywała Gronkiewicz-Waltz, ale coś mnie tknęło i wziąłem ze sobą Staszka Wądołowskiego, bohatera Stoczni Szczecińskiej z 1970 roku. Spotkaliśmy się z Gronkiewicz-Waltz w hotelu, zaczynam jej tłumaczyć, że sytuacja jest dramatyczna. „Pani prezes – mówię – ma pani wiele zalet, ale niecałe 2 proc. poparcia. Tak słaby wynik panią pogrąży, a nas razem z panią. Na dodatek pomaga pani Kwaśniewskiemu, rozdrabiając głosy obozu solidarnościowego. Będzie lepiej, jeżeli się pani wycofa z wyborów". I wtedy pani prezes NBP zaczęła mi tłumaczyć, że sondaże są nieistotne, że ona wygra, ponieważ tak chce Pan Bóg. Że Duch Święty jej to powiedział. Dodała też, że z ruchu warg papieża Jana Pawła II podczas jego pielgrzymki w Skoczowie odczytała „Hanno, będziesz prezydentem". To było coś nieprawdopodobnego. Trzeba było zobaczyć minę Wądołowskiego, trzeźwego robotnika, który po prostu zaniemówił. Wyszedłem z tego spotkania zdruzgotany i następnego dnia w Warszawie wycofałem poparcie dla Gronkiewicz-Waltz, o co mieli do mnie pretensje niektórzy prawicowi dziennikarze. Ale po tej rozmowie uznałem, że to była misja straceńcza.
Chciałam pana jeszcze zapytać o głośny pomysł polityków ZChN, którzy udali się do byłego dyktatora Chile Augusta Pinocheta, żeby mu wręczyć ryngraf z Matką Boską.
Ja w tym nie brałem udziału. Polska prawica myślała z szacunkiem o Pinochecie, bo zatrzymał komunistów. Ale czym innym było uznanie całej złożoności sytuacji panującej w tamtych czasach w Chile, a czym innym oddawanie hołdów Pinochetowi. Ta wyprawa odbyła się z inicjatywy Marka Jurka i i Tomasza Wołka, do których przyłączył się młodziutki Michał Kamiński. Na lotnisku pewna młoda działaczka lewicy oblała go jakąś substancją .To była... Barbara Nowacka, skądinąd dziś sympatyczna i w sumie wyważona osoba.
Może to był jeden z powodów, że wypadliście z Sejmu i wróciliście dopiero razem z AWS?
Nie. Gdybyśmy startowali jako ZChN, to weszlibyśmy do Sejmu w 1993 roku.
A potem był AWS tworzony przez „Solidarność" .
Na tle partii prawicowych „Solidarność" była potęgą. Miała struktury, biura w terenie i pieniądze. Tyle że dość szybko zaczęły się walki. Przykładowo ówczesny prezes ZChN Marian Piłka robił wszystko, żeby wyeliminować z tej koalicji Porozumienie Centrum.
Dlaczego?
Sądzę, że nie chciał po prostu konkurencji, bo ZChN i PC były dość podobne. Później, już po wyborach, Marian Krzaklewski zaczął mieć ambicje prezydenckie, dlatego nie chciał zostać premierem ani nawet marszałkiem Sejmu, choć akurat ta druga funkcja byłaby dla niego idealna, żeby walczyć o prezydenturę. Ale on wolał być człowiekiem rozdającym karty. Dlatego oddał Sejm śp. Maciejowi Płażyńskiemu, a ten na tym wyrósł. To był duży błąd polityczny Krzaklewskiego. Poza tym AWS od początku cierpiała na „chorobę dworską", czyli nie podejmowała decyzji w interesie tworzących ją partii politycznych, tylko Krzaklewskiego.
W jaki sposób się to przejawiało?
Marian chciał mieć potulnego premiera, więc wybrał cichego, grzecznego, przepraszającego, że żyje, Jerzego Buzka. Ale szef regionu dolnośląskiego „Solidarności" Tomek Wójcik zaproponował na to stanowisko Andrzeja Wiszniewskiego, profesora z Wrocławia. Krzaklewski uznał, że trzeba przeprowadzić wybory, dopuścił do głosu Buzka i Wiszniewskiego, odbyło się głosowanie w Klubie Parlamentarnym AWS, po czym ogłoszono, że wygrał Jerzy Buzek. Żadnych wyników nie podano i nikt nie protestował. Posłowie dosyć powszechnie podejrzewali, że wygrał Wiszniewski, który miał dużo lepsze wystąpienie, ale jaka była prawda, tego nikt nie wie. Może wygrał Buzek, ale Krzaklewski wolał go trzymać w niepewności? To był demoniczny pomysł, bo sprawiał, że Buzek był całkowicie zależny od Krzaklewskiego. Drugi przykład – na samym początku kadencji Janusz Tomaszewski, ówczesny wicepremier, Jan Rokita i ja proponowaliśmy szybkie przekształcenie AWS w partię polityczną. Uznaliśmy, że koalicja będzie się rozłazić, że każda partia będzie ciągnęła w swoją stronę i że przy bardzo silnym SLD wyjdzie nam to bokiem. Krzaklewski się na to nie zgodził, bo uznał, że na partię polityczną nie będzie miał takiego wpływu, jak na AWS.
Jakim premierem był Jerzy Buzek?
Był mistrzem socjotechniki. Człowiek szedł do niego na spotkanie sam na sam, Jerzy Buzek słuchał tego, co się miało do powiedzenia, kiwał głową, a na koniec mówił: „dziękuje ci, Ryszard, zwróciłeś mi uwagę na bardzo ważne rzeczy, bardzo ci dziękuję, to jest świetny pomysł, musimy go wykorzystać". Człowiek wychodził z takiego spotkania w skowronkach, tylko nie wiedział, że następny rozmówca słyszał dokładnie to samo, nawet gdy przychodził z przeciwnym pomysłem. Niestety, Buzek był zakładnikiem ostatniego rozmówcy.
No to chyba proces decyzyjny był trudny?
Jeżeli minister chciał coś załatwić, to musiał przesiadywać w przedpokoju gabinetu Buzka, patrzeć, kto przychodzi, żeby natychmiast neutralizować swoich przeciwników, i wtedy miał szansę przeforsować swoje. Okropnie ciągnęły się też posiedzenia Rady Ministrów, bo premier Buzek robił przerwy, ilekroć ministrowie się pokłócili, i tak długo z nimi rozmawiał, aż się pogodzili. Miał też dziwaczne zagrania. Pamiętam taką sytuację – przyjechałem na spotkanie do willi MSW. Jest Buzek, Krzaklewski, Tomaszewski i ja. Pojawia się kwestia kandydata na wojewodę małopolskiego. Pada nazwisko Mariana Apostoła, na co Buzek mówi: „No nie, Kraków ma być europejską stolicą kultury, nam potrzeba wojewody, który swoim wyglądem będzie reklamować i Kraków, i Polskę, a pan Apostoł ma niecałe 160 cm wzrostu". Cóż, taki Napoleon to u Buzka szans by nie miał... Tak Apostoł nie został wojewodą, a dzisiaj jest urzędnikiem w Brukseli i na korytarzach PE mija się z Buzkiem.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95