Wcześniej zmarli inni: biskup Bohdan Bejze i o. prof. Edmund Morawiec. Każdy zostawił ważny ślad. I każdemu jestem wdzięczny.

Skłamałbym, gdybym powiedział, że prof. Gogacz był moim mistrzem. Nie był. Na pierwszym roku uciekłem z historii filozofii, gdy zaczął nas na wykładzie przekonywać, że Fiodor Dostojewski był marnym pisarzem, bo prezentował nieprawdziwą metafizykę. Zbigniew Herbert też nie znalazł uznania w oczach profesora, który prezentował nam własne utwory. Odpowiednio tomistyczne, ale nieszczególne, jeśli chodzi o estetykę. A przecież „Elementarz metafizyki” mógłbym powtarzać nawet w nocy, choć potem przez lata inni profesorowie przekonywali nas, że to „błędne ujęcia” (on mówił to samo o nich). „Błędne ujęcia” – to sformułowanie zostało w mojej pamięci. Ja sam nie myślę już tamtymi kategoriami, ale wtedy dawało mi to poczucie zrozumienia, pojmowania świata. I poczucie uczestniczenia w naukach mistrza, który „wszystko przeczytał i wie, a teraz nam przekazuje”.