Gdzie jesteśmy? Cóż to jest? Dookoła panuje mrok, stoimy po kolana w błocie, z nieba leje deszcz. A, jest wreszcie i on. Przebiega obok nas, podśpiewując wesoło pod nosem, trochę tylko tracąc oddech ze zmęczenia: „A poszum jej gałęzi / jak gdyby wołał mnie”. Nareszcie można biec. W końcu cała ambicja, duchowe napięcie, siły woli koncentrują się wokół tego, by możliwie szybko przebierać nogami i nie zostać trafionym. Po tylu latach rozterek, dyskusji, serii opętań kolejnymi duchami epoki wszystko stało się jasne i beztroskie. Widmo śmierci zdejmuje z ramion nieznośny ciężar życia.