Reklama

Kowalski: Padre Himalaya, ksiądz od energii słonecznej

Podobno Archimedes podczas oblężenia Syrakuz spalił flotę wroga lustrem koncentrującym promienie słoneczne.

Aktualizacja: 24.07.2016 13:06 Publikacja: 21.07.2016 16:04

Kowalski: Padre Himalaya, ksiądz od energii słonecznej

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Podobno Leonardo da Vinci zaprojektował kolektor słoneczny. Ale te fantastyczne pomysły trzeba włożyć między bajki. Słońce pierwszy wykorzystał dopiero 100 lat temu pewien genialny ksiądz.

W 1868 r. Francuz Augustin Mouchot opublikował pracę naukową, w której wskazywał możliwości praktycznego wykorzystywania energii słonecznej w przemyśle. W tym samym roku na świat przyszedł człowiek, który ten postulat zrealizował. Gdyby nie on baterie słoneczne instalowane na dachach prywatnych domów i tak pojawiłyby się prędzej czy później, ale jednak byłoby to raczej później.

Manuel Antonio Gomes ujrzał światło słoneczne 9 grudnia 1868 r. w Santiago de Cendufe w gminie Arcos de Valdevez na północy Portugalii. W domu się nie przelewało, dlatego dwóch chłopców z siedmiorga dzieci rodzice posłali do seminarium duchownego. W tym przypadku Opatrzność się nie pomyliła. Pojemność umysłu Manuela Antonia była na tyle duża, że teologia zajmowała w nim marginalne miejsce, najbardziej interesowała go scientia. Gdy uzyskał święcenia kapłańskie, zapisał się na Universidade de Coimbra. Interesowało go wszystko: ekonomia, filozofia, ziołolecznictwo, wodolecznictwo, chemia, medycyna naturalna. Dziś byłby gwiazdą kolorowych tabloidów. Padre Himalaya – taki przydomek nadali mu przyjaciele z racji bardzo wysokiego wzrostu, 193 cm – udzielałby wywiadów na temat lekarstw, jakie sporządzał z roślin leczniczych.

Dlaczego nie stał się tak sławny jak Alfred Nobel, wynalazca dynamitu, Bóg jeden raczy wiedzieć, bo przecież wynalazł metodę robienia prochu bezdymnego – w jego czasach nazywali go himalait. Owszem, proch wynaleźli starożytni Chińczycy, ale himalait był ekologiczny, z substancji pochodzenia roślinnego i sproszkowanych minerałów, odporny na działanie wody, tarcie, tani w produkcji. Hrabina Penha Longa tak się zachwyciła wynalazkiem, że wzięła pod swoje skrzydła wynalazcę i zakwaterowała go w swojej willi w Sintrze, gdzie mógł do woli eksperymentować, a tym jego działaniom – bywało – przyglądał się życzliwym okiem Jego Wysokość Karol I, król Portugalii. Na tej protekcji skorzystali Padre Himalaya, armia Stanów Zjednoczonych i wojska portugalskie w Afryce, produkcję himalaitu na masową skalę rozpoczęto w 1911 r.

A jednak nie z tego powodu Padre Himalaya trafił do encyklopedii. W 20. wiośnie życia wpadł mu w ręce artykuł wspomnianego już Augustina Mouchot, który z godnym podziwu uporem lansował potencjalne pożytki z energii solarnej. Obiektywnie wypada przyznać, że nie miał szans, bowiem były to czasy, gdy świat zachłysnął się motoryzacją w wydaniu Henry Forda, a samochody potrzebowały benzyny, czyli ropy naftowej, a nie promieni słonecznych. W tamtych czasach uważano, że zasoby ropy są niewyczerpane, mrzonki o ekologicznej, czystej energii nie zaprzątały głów, a pojęcie „zanieczyszczenie środowiska" jeszcze nie funkcjonowało.

Reklama
Reklama

Lecz Padre Himalaya spozierał dalej, głębiej, bystrzej. Skonstruował Pyreliophore, które zademonstrował podczas publicznego pokazu zakończonego kompletnym fiaskiem. Ale znowu pomogła hrabina Penha Longa, na swój koszt wysyłając geniusza do Francji, gdzie w Pirenejach dopracował urządzenie. Ta wersja w 1904 r. na Wystawie Światowej w St. Louis w USA zrobiła furorę. To był prawdziwy piec solarny. Lustra średnicy 5 m skupiające promienie, umocowane na metalowym rusztowaniu umożliwiającym zwracanie ich do słońca (można jeszcze oglądać koło z szyn na betonowej podstawie, po którym jeździła machina), doprowadziły do uzyskania temperatury rzędu 4000 st. C. Przez kilka tygodni artykuły o tej aparaturze nie schodziły z pierwszych stron najważniejszych gazet, po czym została zapomniana.

Przypomnieli o niej sobie członkowie stowarzyszenia Les amis du Padre Himalaya. W Sorede w Pirenejach, w rejonie Coll del Buc, gdzie powstał Pyreliophore, postanowili go zrekonstruować. Powodzenia, tym bardziej że era słoneczna właśnie rozpoczyna się na dobre.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Brat”: Bez znieczulenia
Plus Minus
„Twoja stara w stringach”: Niegrzeczne karteczki
Plus Minus
„Sygnaliści”: Nieoczekiwana zmiana zdania
Plus Minus
„Ta dziewczyna”: Kwestia perspektywy
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Hanna Greń: Fascynujące eksperymenty
Materiał Promocyjny
Lojalność, która naprawdę się opłaca. Skorzystaj z Circle K extra
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama
Reklama